Koszmarne wspomnienia z wyjazdu Polaków do Włoch
Połamane kości, łzy, ból - taka pamiątka zostanie pani Ewie z Wydrzy w powiecie tarnobrzeskim po wyjeździe do Włoch. Bus, którym podróżowała, na autostradzie w Austrii uczestniczył w wypadku - informuje "Echo Dnia".
09.10.2009 | aktual.: 09.10.2009 11:25
Pani Ewa ma usztywnioną gipsem nogę, w kilku miejscach pospinaną metalowymi elementami i śrubami. - Najgorsze w tym wszystkim był nie sam wypadek, lecz zachowanie właściciela firmy przewozowej - mówi pani Ewa.
Pani Ewa była jedną z dziewięciorga pasażerów, którzy jechali do Włoch mercedesem sprinterem firmy "Junior” z Tarnobrzega. Jechała do Caltrano do opieki przy starszej osobie.
Na autostradzie A2 w Austrii niedaleko Baden doszło do wypadku.
Kobieta wspomina, że zaraz po wyjściu z rozbitego busa, straciła czucie w prawej nodze. Na czworaka czołgałam się na pobocze. Potem pamiętam, jak nadjechało pogotowie. Dostałam zastrzyk, ocknęłam się dopiero w szpitalu - opowiada.
- Z relacji kierowcy wiem, że bus jechał z prędkością około stu kilometrów na godzinę, prawym zewnętrznym pasem. Z prawej strony na pasie awaryjnym jechał bardzo wolno ciągnik siodłowy z naczepą - relacjonuje Arkadiusz Soja, właściciel firmy przewozowej "Junior”. - Nagle ta ciężarówka zjechała na lewy pas i zajechała drogę busowi. Bus uderzył w tył przyczepy.
Po wypadku nikt nie skontaktował się z rodziną pani Ewy i nie poinformował o zdarzeniu. O to ma największe pretensje do przewoźnika.
Mąż poszkodowanej opowiada, że dzwonił na numery telefonów firmy podane na wizytówce. Telefony milczały. - Pojechałem do domu właściciela firmy w Tarnobrzegu, żeby czegokolwiek się dowiedzieć. Żona właściciela firmy rozmawiając przez domofon stwierdziła, że nic nie wie o wypadku. A przecież doba już minęła prawie. Nigdzie nie było informacji o wypadku - opowiada mąż pani Ewy.
- Potem zadzwonił właściciel firmy i pytał, o co mi chodzi, że dziennikarzy na niego nasyłam - mówi mieszkaniec Wydrzy. - Mówił, że rozmawiał z kierowcą leżącym w szpitalu i od niego wie, że pasażerowie jakieś złamania mają, ale co dokładnie to nie wie. Arkadiusz Soja odpiera zarzuty twierdząc, że nie ma sobie nic do zarzucenia.