Mafia parówkowa na bazarach. Skąd mają towar sprzedawany za grosze?
- Nie mogę powiedzieć, skąd mam towar, bo mogę za to pójść do więzienia - mówi nam sprzedawca parówek, wędlin i kiełbas popularnych producentów, które cenami biją na głowę najlepsze promocje w supermarketach. On sam problemów mieć raczej nie będzie, gorzej z osobami, które wynoszą z zakładów produkcyjnych towar przeznaczony do utylizacji.
10.01.2019 | aktual.: 11.01.2019 08:12
"Przez was najbiedniejsi zostaną pozbawieni szansy na kupowanie taniej żywności", "jesteście na usługach koncernów", "komu to przeszkadza, że gdzieś sprzedaje się tanie mięso?" – taki wydźwięk miały komentarze pod naszym pierwszym artykułem na temat parówek za 30 groszy. Tylko że ta niska cena nie wzięła się znikąd.
Na warszawskim bazarze sprzedawane są parówki marki własnej Lidla, wyprodukowane przez Indykpol, oraz marki Krakus, Berlinki i Morliny, które należą do grupy Animex.
Wszystkie produkty zostały wprowadzone do sprzedaży na bazarze poza oficjalnym łańcuchem dystrybucji tych firm. Skontaktowaliśmy się z Indykpolem i Animexem. Zdjęcia leżących na stoliku polowym towarów w nienaruszonych opakowaniach wywołały pewną konsternację, bo rzecznicy prasowi obu firm przyznali zgodnie, że nie mieli informacji o lewym handlu ich towarem.
- Sprawdzamy szczegółowo, jak trafiły na bazar - deklaruje rzecznik prasowy grupy Animex Andrzej Pawełczak. Dodaje, że "czasami sprzedaż końcówek partii pełnowartościowego towaru i w gwarantowanym terminie przydatności do spożycia może się odbyć po cenach wyprzedażowych". Mimo wszystko trudno uznać 30 gr za 200-gramowe opakowanie parówek za typową cenę wyprzedażową.
Rzecznik prasowa Indykpolu, zakładu, który produkuje parówki dla Lidla, fakt ich znalezienia się na bazarze tłumaczy "błędem ludzkim".
- Te parówki mogą trafić wyłącznie do jednego kupującego, czyli Lidla. W wyniku wpisania błędnego kodu przez pracownika duża partia towaru trafiła do innego odbiorcy – wyjaśnia Krystyna Szczepkowska.
Potwierdziliśmy. Ta partia towaru nigdy do Lidla nie trafiła.
- I ten błąd zdarzył się tylko raz, więc zupełnym zbiegiem okoliczności trafiłam na parówki akurat teraz? – dopytuję.
- Tak.
To jednak jeden błąd, ale handel supertanią żywnością niewiadomego pochodzenia to duży przemysł. Jak się okazuje, punktów sprzedaży jest w samej Warszawie kilka.
Handel trwa nie od wczoraj
- Te towary trafiły na bazar bezpośrednio od producentów – mówi nasz informator.
Jak twierdzi, sieci handlowe nie chcą przyjmować towaru z choćby najmniejszym uchybieniem. Opakowania źle naklejone? Do utylizacji. Za mało mięsa w partii? Do utylizacji. Drobny błąd w procesie produkcji? Do utylizacji.
Przedsiębiorcy nie wyrzucają jednak takiej żywności na śmietnik. Ta trafia wtedy albo do spalarni, stając się paliwem, albo do rolników jako pasza dla zwierząt. I tu łatwo ją przechwycić.
- Część osób wynosi towar przeznaczony do utylizacji i sprzedaje go dalej. Proszę pamiętać, że te zakłady przetwórcze zatrudniają setki osób. Zniknięcia jednej tony parówek i tak nikt nie zauważy – mówi nasz informator.
Jeśli wierzyć deklaracjom Animexu i Indykpolu, firmy będą ustalały, co zawiodło. Deklarują, że to wyjątkowa sytuacja. Mieszkaniec Pragi Południe mówi, że podobna sprzedaż była przez długi czas prowadzona na bazarze przy Rondzie Wiatraczna, z kolei przedsiębiorca z Woli zaprasza na Bazar Olimpia.
- Handel idzie z busów z podobnym, a nawet bogatszym asortymentem. Towary z Biedronki i innych marketów odkupowane są wieczorami na tyłach sklepów sporadycznie przez detalistów, w większości przez pracowników "hurtownika" – wyjaśnia jeszcze jedno źródło pozyskiwania parówek za 30 groszy.
Hurtownie nie bez powodu wzięte zostały w cudzysłów. Nie chodzi, rzecz jasna, o legalnie działające hurtownie spożywcze, ale podmioty, które za ułamek ceny skupują duże ilości towarów i odsprzedają na lokalnych bazarach.
- Moje pierwsze podejrzenie było takie, że te produkty pochodzą ze sklepów przyzakładowych, jakie niektóre firmy prowadzą. Są to zazwyczaj produkty z lekkimi wadami jakościowymi, w pełni bezpieczne do spożycia (mogą to być np. produkty o odbiegającym od przyjętego standardu kształtem). To przypuszczenie raczej nie jest prawdziwe, ponieważ nie byłoby możliwe, żeby te parówki były odsprzedawane po 0,3 zł! Tutaj ewidentnie ktoś wszedł w posiadanie tego towaru za darmo – wyjaśnia pragnący zachować anonimowość technolog żywności, który zawodowo związany był przez wiele lat z jedną z firm, których produkty znalazły się na praskim bazarze.
- Każde przedsiębiorstwo wytwarzające produkty spożywcze musi posiadać podpisaną umowę z firmą odbierającą od niego odpady. Gdy produkt przestaje być zdatny do sprzedaży, jest oddawany jako tzw. UPPZ (uboczny produkt pochodzenia zwierzęcego) – tłumaczy.
Utylizacją takich produktów zajmują się specjalistyczne firmy lub rolnicy, którzy powinni te odpady przetworzyć, zutylizować poprzez spalenia, względnie – wykorzystać jako paszę dla zwierząt. Właśnie na tym etapie najłatwiej o wyprowadzenie jedzenia "z systemu".
- Znam z mojego doświadczenia przypadki, gdy takie produkty znajdowały się na rynku w dużo niższej cenie, sprzedawane przez przedsiębiorczych pośredników. Przypuszczam, że sfotografowane parówki są w rzeczywistości "paszą dla świń" – tłumaczy.
Utylizacja pod kontrolą
- Odbiór ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego podlega bardzo szczegółowo określonym rygorom. W dokumentacji wszystko musi się zgadzać. Przy przyjmowaniu towaru jest ważony, następnie u siebie w zakładzie sprawdzamy, czy waga jest ta sama. Gdyby towaru przyjechało mniej niż zadeklarowano, odmówilibyśmy przyjęcia – mówi kategorycznie Dariusz Adamiak, wiceprezes firmy Hetman, która dokonuje utylizacji odpadów rolnych na terenie Mazowsza.
Wyjaśnia, że współpracował z dużymi ubojniami i masarniami i z doświadczenia wie, że to bardzo wymagający klienci, którzy skrupulatnie kontrolują, czy przeznaczone do utylizacji odpady na pewno zostały spalone w sposób ustalony w umowie. Chcą mieć pewność, że towar nie wróci na rynek poza ich wiedzą.
- Ale wędliny i kiełbasy sprzedawane w Warszawie pochodzą właśnie od najbardziej znanych, reklamowanych producentów – zauważam.
- To bardzo dziwne. Być może do kradzieży doszło w czasie sortowania wędlin przez firmę recyclingową, kiedy pracownicy wyjmowali produkty z folii – zastanawia się.
Też fałszywy trop, przecież wędliny były sprzedawane w oryginalnych opakowaniach.
Adamiak nie kryje zdziwienia.
- To jawna kpina. Ktoś miał w nosie wszystkie zasady. Przecież skoro opakowania mają wszystkie oznaczenia seryjne, to można odtworzyć ich drogę i ustalić, która firma miała je zutylizować – mówi i wyraża nadzieję, że z tego zdarzenia wszyscy zainteresowani wyciągną wnioski.
Można się umówić
Mówi się, że najsłabszym elementem każdego systemu jest człowiek. Bo choć procedury regulujące odbiór jedzenia, które z jakichkolwiek powodów zostaje przeznaczone do utylizacji, są precyzyjne, to jednak zdarzają się nieuczciwi pracownicy, którzy fałszują dokumentację.
- Tu przyjeżdżają różne chłopaki z regionu, jest trochę obcokrajowców. Szef nie dba o zasady bezpieczeństwa, jest dużo bylejakości, to dlaczego my mamy być święci? – mówi pracownik jednej z małych ubojni z województwa łódzkiego. Unika odpowiedzi wprost, czy i z jego zakładu "wychodzą" produkty mięsne, ale daje do zrozumienia, że na różne rzeczy można się umówić.
Pozorna oszczędność na zdrowiu
Po środowym tekście pojawiły się zarzuty, że niepotrzebnie możemy nim zwrócić uwagę odpowiednich służb na punkt sprzedaży wędlin, co grozi jego zamknięciem. W rezultacie wielu najmniej zarabiających zostanie pozbawionych możliwości kupowania taniej kiełbasy i wędlin.
Problem w tym, że skoro nie wiemy, w jaki sposób wędliny trafiły na bazar, to nie ma pewności, czy po opuszczeniu magazynu były przechowywane w odpowiednich warunkach, a co za tym idzie, ich zjedzenie nie spowoduje zatrucia pokarmowego.
Produkty mięsne mają to do siebie, że muszą być przez cały czas przechowywane w odpowiednich warunkach chłodniczych. Niska temperatura ogranicza rozwój drobnoustrojów, które są odpowiedzialne za m.in pleśnienie produktów spożywczych lub powstawanie toksyn, np. jadu kiełbasianego. W związku z tym po wyjęciu z lodówki kiełbasa czy wędliny muszą być szybko zjedzone lub wyrzucone.
- Mięso, szczególnie świeże, jest bardzo wrażliwym produktem i nieprzechowywane w warunkach chłodniczych szybko traci przydatność do spożycia. Przerwanie łańcucha chłodniczego skraca BBD, czyli termin przydatności do spożycia, i czyni produkty niebezpiecznymi dla człowieka. Skutki spożycia mogą być różne, ale najczęściej są to zatrucia pokarmowe – wyjaśnia przywołany wcześniej technolog żywności.
Podawanie niesprawdzonych produktów mięsnych jest szczególnie ryzykowne w przypadku dzieci.
Zapytaliśmy Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Handlowej, czy sprzedaż produktów mięsnych o niejasnym pochodzeniu stanowi naruszenie jakichś zasad. Renata Jezierska z WIIH wyjaśnia, że ze zdjęć wynika, że produkty nie były przeterminowane, jednak "wątpliwości może jednak wzbudzać niska cena oferowanych produktów, a także ich pochodzenie. Z uwagi na powyższe tego rodzaju sprzedaż będzie przedmiotem planowanych w najbliższym czasie kontroli".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl