"Mam duży kredyt i i nie mam z czego żyć"
Jeszcze jakiś czas temu firmy biły się o niego. Pewny zatrudnienia, wziął duży kredyt na mieszkanie. Stracił pracę, oszczędności topnieją, niedługo nie będzie miał z czego żyć
14.05.2013 | aktual.: 14.05.2013 13:34
Niby bezrobocie nie oznacza dyskwalifikacji. Przecież zwolniony może być dziś każdy, nawet najlepszy fachowiec. A jednak każdy miesiąc bez pracy działa na naszą niekorzyść. Przekonał się o tym Janusz Dybowski, inżynier budowlany z Warszawy. Gdy na rozmowie kwalifikacyjnej wyznał, że już od pół roku nie może znaleźć odpowiedniego zajęcia, zapadła dziwna cisza. A po chwili jego niedoszły pracodawca oznajmił bez ogródek, że poszukuje osoby bardziej zaradnej i przebojowej.
- Poczułem się fatalnie – mówi Dybowski. – Nic nie pomogło tłumaczenie, że wiele firm z naszej branży zawiesiło rekrutację. Tylko obserwują, co się wydarzy w gospodarce, budownictwie i deweloperce.
Jeszcze jakiś czas temu firmy biły się o niego. Pewny zatrudnienia, wziął duży kredyt na mieszkanie. Ale oszczędności wkrótce się skończą i niebawem nie będzie miał z czego płacić rat. Dzisiaj inżynier nie może zrozumieć, dlaczego egzystencjalne i zawodowe bezpieczeństwo tak szybko zamieniło się w wykluczenie.
- Im dłużej nie mam pracy, tym trudniej mi uwierzyć, że coś w moim życiu zmieni się na lepsze – przyznaje Janusz Dybowski. Z obiegu, przynajmniej chwilowo, wypadł też Karol. Był top-managerem. Firma rozstała się z nim przed rokiem, bo za dużo ją kosztował. Na otarcie łez dostał bajońską odprawę. A że dodatkowo miał na swym koncie bankowym odłożoną sporą sumkę, nie przejął się zbytnio wypowiedzeniem. Okres przymusowej bezczynności zawodowej postanowił wykorzystać na podróże. Zwiedził prawie całą Europę, zwłaszcza Włochy i Francję.
- Zawsze chciałem tam pojechać, ale nigdy nie miałem czasu – wspomina Karol. – Jak wielu szefów, rezygnowałem z dłuższych urlopów. Wydawało mi się, że jestem w spółce niezastąpiony.
Po trzymiesięcznych wojażach zagranicznych, menedżer zaczął rozglądać się za nową posadą. Jakież było jego zdziwienie, gdy kolejne spotkania rekrutacyjne – na poziomie zarządów – kończyły się fiaskiem. Dlaczego? Po pierwsze – im wyżej w służbowej hierarchii, tym mniej stanowisk do obsadzenia. Po wtóre – Karol jako szef wyrazisty i wymagający naraził się niektórym osobom w branży. Jego przeciwnicy przyprawili mu gębę tyrana. A z takim wizerunkiem trudno przekonać do siebie rekruterów.
- Problemem, według head-hunterów, jest również to, że za późno zabrałem się za szukanie pracy – stwierdza Karol. – Już w dniu odejścia z poprzedniej firmy powinienem pukać do następnej. Rzekomo świadczyłoby to o tym, że swoją karierę traktuję poważnie.
Prawie rok temu z wysokim stanowiskiem zarządczym pożegnał się Wojciech (on także chce zachować anonimowość). Za szukanie kolejnego zajęcia wziął się od razu. Mimo to nadal pozostaje bezrobotny. I chyba już wie, dlaczego tak się dzieje. Ma nadzieję, że teraz, gdy zrozumiał swój błąd, wszystko pójdzie jak z płatka.
- Na początku stawiałem potencjalnym pracodawcom zbyt wysokie wymagania płacowe – stwierdza menedżer. – Chyba najwyższy czas spuścić z tonu. Lepsza jakakolwiek praca i płaca niż żadna.
Rzeczywiście, w dobie spowolnienia chyba lepiej ograniczyć swoje apetyty finansowe. Jednocześnie trzeba uważać, by nie sprzedawać się zbyt tanio. Przestrzega przed tym Marek Jackowski, psycholog biznesu. Jego zdaniem, w dzisiejszych, trudnych czasach skromniejsze oczekiwania wobec pracodawcy mogą być uznane za przejaw realizmu. Ale z drugiej strony, nie może powstać wrażenie, że jesteśmy już tak zdesperowani, iż zgodzimy się na każde warunki. Zapominając o dotychczasowych sukcesach i wcześniejszej pozycji na rynku pracy.
- Pracownik, który sam się nie ceni, nie może się spodziewać, że będzie ceniony przez innych – uważa Jackowski.
Tak samo myśli Grażyna Balicka, specjalistka ds. HR w dużej firmie FMCG (branża dóbr szybkozbywalnych). Niedawno rozmawiała z byłym dyrektorem handlowym, który chciał pracować choćby jako najskromniejszy sprzedawca.
- Rozumiem, że sytuacja życiowa każdego może przyprzeć do muru – mówi Balicka. – Ale z tego człowieka emanowała dziwna niepewność i słabość. Nie widziałam go ani na stanowisku menedżera, ani w roli przedstawiciela handlowego. Najpierw powinien zrobić coś ze swoją depresją, a wtedy zobaczę, co da się dla niego zrobić.
Bez dwóch zdań – łowcy głów szukają kandydatów wśród pracujących, a nie w gronie bezrobotnych. Co prawda, zdają sobie sprawę z aktualnej sytuacji rynkowej, jednak nawet kilkumiesięczna przerwa w karierze wzbudza w nich podejrzenie. Zastanawiają się, czy kandydat, który wypadł z obiegu, sam nie jest sobie winien (może ma trudności w relacjach międzyludzkich albo jest niechętny zmianom lub za mało elastyczny?).
Jak nie dopuścić, by bezrobocie stało się stanem trwałym, a tym bardziej ostatecznym? Grażyna Balicka radzi, by nie tracić kontaktów z dotychczasową firmą oraz z własną branżą. Jak mówi, niektórzy zwolnieni pracownicy dzwonią lub spotykają się ze swoimi byłymi szefami. Dostają od nich drobne zlecenia. Nie mają już wprawdzie etatu, ale mają możliwość luźnej współpracy.
- Gdy dobre czasy wrócą, takich wolnych strzelców menedżerowie i przedsiębiorcy bez mrugnięcia okiem przyjmą z powrotem na swój pokład – nie ma wątpliwości Balicka.
Według niej najgłupiej postępują ci, którzy obrażają się na dotychczasowych pracodawców. Straszą sądami pracy i robią im na rynku czarny PR.
- Nie wolno palić za sobą mostów – ostrzega specjalistka personalna. – Znam takich, którzy źle mówią o dawnej firmie, a potem oczekują, że ona znowu im zaufa. Kontakty, jak najczęstsze i jak najszersze, także poza własną firmą i branżą – oto najlepszy sposób na nową pracę. Tak twierdzi Grzegorz Turniak, prezes firmy networkingowej BNI Polska.
- Problem w tym tylko, że skupiony na firmie „koń pociągowy” nie troszczy się o karierę i nie ma czasu na golfa z ludźmi, którzy pomogą mu na kolejnych szczeblach – zauważa Turniak.
Zna wielu specjalistów i menedżerów, którzy przetrwali zawodowy kryzys tylko dzięki temu, że mieli bezpośrednie telefony do kilku prezesów. Zna również takich, których atutem jest i wiedza, i doświadczenie, i sukcesy, a mimo to są bezrobotni.
- Co z tego, że mogą się pochwalić licznymi osiągnięciami, skoro nie mają nikogo, kto byłby gotów ich poważnie wysłuchać i zaoferować lukratywny angaż lub kontrakt? – pyta Grzegorz Turniak.
Janusz Sikorski / AK.WP.PL