Największy kryzys finansowy w historii ludzkości?

Oczy inwestorów całego świata wpatrzone były w piątek w to, co działo się w USA. Inwestorzy zastanawiali się, czy giełdy amerykańskie będą tym rycerzem na białym koniu, który (chwilowo) uratuje świat przed dalszą przeceną.

Największy kryzys finansowy w historii ludzkości?
Źródło zdjęć: © Xelion. Doradcy Finansowi

27.10.2008 08:39

Przypomnę, że przed sesją indeks S&P 500 przebywał w trójkącie, a sygnałem kontynuacji wyprzedaży byłoby przełamanie (w cenach zamknięcia) poziomu 900 pkt. Przed sesją również gracze amerykańscy bombardowani byli samymi bardzo złymi informacjami. Załamanie indeksów w Azji, spadek PKB w Wielkiej Brytanii, ostrzeżenie Chin, które obawiają się o prognozy wzrostu gospodarki swojego kraju i całego świata - to wszystko pogłębiało pesymizm graczy. Na domiar złego Charles Bean, zastępca szefa Banku Anglii, powiedział, że "to jest prawdopodobnie największy finansowy kryzys w historii ludzkości". Poza tym po rynku krążyły pogłoski o szukaniu przez General Motors pomocy rządowej, dzięki której miałby przejąć Chryslera.

Żadnego znaczenia nie miały publikowane w piątek dane makro. Odnotujmy, że były tylko z pozoru znakomite. Sprzedaż domów na rynku wtórnym wzrosła aż o 5,5 procent (do najwyższego poziomu w ciągu ostatnich 13 miesięcy - procentowo największy skok od 5 lat). Problem jednak w tym, że ten wzrost wynikał ze sprzedaży tanich domów, bo mediana cenowa spadła aż o 9 procent, a na zachodzie USA nawet o 18,5 procent. Obniżało ceny (i zwiększały sprzedaż) pozbywanie się przez banki odebranych kredytobiorcom domów. Część graczy potraktowała ten raport nie tak jak powinna i akcje sektora budowlanego drożały.

Wszystko, co działo się na rynku walutowym, surowcowym i akcji miało jeden wspólny mianownik - trwała wymuszona sprzedaż aktywów. Inwestorzy na całym świecie wycofywali pieniądze zmuszając fundusze do niechcianej sprzedaży zawartości portfeli. Wycofywane z carry trade pieniądze wracały do miejsca skąd wyszły wzmacniając jena i dolara. Na giełdach akcji od początku sesji indeksy spadły po pięć procent i więcej, ale prawie natychmiast pojawili się chętni do kupna akcji. Indeksy przez 3,5 godziny powoli pięły się do góry, ale potem podaż znowu zaatakowała, co spotkało się z reakcją byków. Sesja zakończyła się jednak zwycięstwem niedźwiedzi - spadkiem o 3,5 procent. Nie ulega wątpliwości, że indeks S&P 500 opuścił dołem formację proporca dając sygnał kontynuacji wyprzedaży. Tylko błyskawiczny powrót nad 900 pkt. już w poniedziałek może zmienić tę sytuację. Jeśli indeks w poniedziałek nie wróci nad ten poziom to będzie dążył ku dnu bessy z 2002 - 2003 roku, czyli poziomu 780 pkt.

W Polsce piątek złoty rozpoczął od lekkiego umocnienia do głównych walut, ale potem znowu zaczął szybko tracić. Najszybciej tracił w stosunku do dolara i franka. W stosunku do euro było lepiej, bo tracący mocno funt tę walutę osłabiał. Skala wzrostu kursów zwiększyła się po tym jak Sławomir Skrzypek, prezes NBP, powiedział, że „na razie” nie przewiduje interwencji walutowej. Koło południa kursy walut w całym naszym regionie jednak nagle zawróciły, bo kurs EUR/USD ruszył do góry odbijając się od mocnego wsparcia na poziomie 1,25 USD (z 2006 roku). Tę korektę u nas przedłużył, ale po tak dużym osłabieniu realizacja zysków przez inwestorów grających na osłabienie złotego nie była żadnym zaskoczeniem.

GPW nie miała w piątek wyjścia. Panika w Azji i Europie doprowadziła do pięcioprocentowego spadku WIG20. Po kolejnym załamaniu się indeksów na innych giełdach ta strata zaczęła się pogłębiać, ale nie tak szybko jak za naszymi granicami. Widać było wyraźnie, że nasi gracze mają nadzieję na pomoc rynków amerykańskich i opanowanie paniki. Poza tym, mimo że przy sześcioprocentowym spadku to może brzmieć śmiesznie, nie było widać paniki. Jeszcze tydzień, dwa temu zawieszenie kontraktów w USA doprowadziłoby do potężnego spadku. W piątek było to tylko jednoprocentowe osunięcie (od poziomu sprzed decyzji). Zakończenie sesji (mimo, że WIG20 stracił 3,8 procent) też było z gatunku przyzwoitych.

Podaż się najwyraźniej kończy, ale to nie znaczy, że indeksy muszą rosnąć. Sesja w USA zakończyła się nieco lepiej niż oczekiwaliśmy, ale w Azji kontynuowana była przecena, więc dzisiaj nasz rynek powinien zacząć sesję spadkiem indeksów. Będziemy jednak jednym okiem zerkali na Węgry. MFW poinformował w niedzielę o osiągnięciu wstępnego porozumienia z Węgrami, którego celem jest ustabilizowanie gospodarki tego kraju, a cały pakiet zostanie ogłoszony „w ciągu kilku najbliższych dni”. Jeśli na Węgrzech indeksy zaczną rosnąć, a forint będzie się wzmacniał to niewykluczone, że i u nas będzie spokojnie. Gdyby pomoc MFW nie pomogła Węgrom to na GPW niepokój wzrośnie.

Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)