Nikt nie chce embarga na surowce

Wprowadzenie sankcji przez Zachód może spowodować, że Rosja udławi się swoim największym bogactwem - gazem i ropą. Sęk w tym, że UE nie kwapi się stawiać sprawy na ostrzu noża.

Nikt nie chce embarga na surowce
Źródło zdjęć: © AFP | Philippe Huguen

04.03.2014 | aktual.: 05.03.2014 09:40

Wstrzymanie dostaw błękitnego paliwa czy też ropy naftowej uderzyłoby przede wszystkim w gospodarkę rosyjską. O ile w latach 2000-2002 dochody z eksportu ropy wynosiły 35-40 mld dolarów rocznie, o tyle najlepszym momencie dla Rosjan, czyli w 2007 i 2008 roku, wzrosły one wielokrotnie, osiągając poziom 230 mld dolarów! W latach 2000-2003 udział przychodów z eksportu ropy w rosyjskim budżecie sięgał od 33,5 do 39,4 proc., tymczasem od kilku lat otrzymuje się na poziomie od 48 od 53 proc. Rosja eksportuje około 75 proc. wydobywanej ropy (w tym 25 proc. w formie przetworzonej, jako produkty naftowe), podczas gdy na eksport trafia tylko 1/3 rosyjskiego gazu.

Jeśli dojdzie do wojny, cena amerykańskiej ropy może dojść do poziomu 120 dolarów. W krótkim terminie Rosja może być zadowolona, że ceny surowca na skutek konfliktu wzrosną. Federacja otrzymuje więcej rubli za dolary, więc utrzymanie administracji jest tak naprawdę tańsze. Jednak ewentualna eskalacja walk na Krymie może mieć skutek dokładnie odwrotny. Wprowadzenie sankcji i nieodbieranie surowca od Rosjan spowoduje, że zamiast sprzedawać go po wyższej cenie, będą musieli zmniejszyć lub wstrzymać produkcję. Przełoży się to na znaczny spadek wpływów do budżetu i może przyspieszyć nieuchronny według niektórych ekspertów kryzys i recesję w Rosji.

Sankcje nie opłacą się też UE. Kryzys polityczny na Krymie powoduje, że kupowany przez Niemcy, Polskę czy inne państwa surowiec będzie po prostu droższy. Tylko w poniedziałek 3 marca ceny ropy wzrosły o ponad 3 proc. do 112 dolarów za baryłkę. Co więcej, po ewentualnym zamknięciu Nord Streamu, Jamału czy rurociągu Przyjaźń - czy to przez stronę rosyjską, czy też - w ramach sankcji ze strony Europy, zwyżka cen gazu i ropy byłaby jeszcze wyższa, gdyż Europa musiałaby się przerzucić na dostawy z innych źródeł. W efekcie można by się liczyć z podwyżką cen benzyny (i innych paliw), a także - pośrednio - niemal wszystkich cen dóbr i usług, od transportu począwszy, na żywności kończąc.

Zamknięcie rur byłoby dużo bardziej szkodliwe dla Rosji niż np. Niemiec. Nasz zachodni sąsiad może bowiem sprowadzać surowiec z innych źródeł (m.in. Norwegia, Wielka Brytania). Dla Rosji zamknięcie tej drogi oraz niepewność, co do sytuacji na Ukrainie znów oznaczałoby konieczność zawieszenie lub zmniejszenia wydobycia. Mówiąc obrazowo, bez gotowych rurociągów do Chin rosyjska gospodarka zadławiłaby się swoją ropą i gazem.

Dla Polski największe znaczenie ma przede wszystkim ropa. Aż 95 proc. surowca dostarczanego do polskich rafinerii pochodzi zza wschodniej granicy. Ewentualne embargo uderzyłoby w Polskę z ogromną mocą. Dodatkowo polskie rafinerie są przystosowane do przerobu rosyjskiej ropy. Konieczność przerobu innych gatunków surowca, podwyższyłaby koszty. To na pewno przełoży się na ceny na polskich stacjach benzynowych.

Nie oszukujmy się, szansa na to, że dojdzie do zamknięcia napływu ropy i gazu z Rosji, czy to przez Ukrainę, czy przez Nord Stream, jest praktycznie bliska zeru. Putinowi na tym nie zależy. Jednak nawet pomimo uregulowania kwestii na Ukrainie można być niemal pewnym, że Rosja co jakiś czas będzie grała Krymem, aby podtrzymać napięcie w regionie, co - a jakże - przełoży się na wzrost cen surowców. I na tym właśnie zależy Moskwie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (559)