Oszustwa w kantorze. Właściciel trafi do więzienia na 5 lat
Na karę 5 lat więzienia i 120 tys. zł grzywny skazał w czwartek Sąd Okręgowy w Kielcach 37-letniego właściciela kantoru, oskarżonego o oszustwa na ponad 4 mln zł oraz o prowadzenie działalności parabankowej. Mężczyzna ma też zwrócić pokrzywdzonym pieniądze.
16.02.2017 | aktual.: 16.02.2017 18:27
Właściciel kantoru oszukał klientów na ponad 4 mln zł oraz prowadził działalność parabankową. 37-letni właściciel został skazany w czwartek przez Sąd Okręgowy w Kielcach na karę 5 lat więzienia i 120 tys. zł grzywny. Dodatkowo mężczyzna ma też zwrócić pokrzywdzonym pieniądze.
Wyrok wobec Aleksandra Z. nie jest prawomocny.
Do przestępstw opisanych w akcie oskarżenia miało dochodzić od sierpnia 2009 r. do czerwca 2013 r. Z., prowadząc kantor w centrum Kielc, przyjmował od klientów pieniądze, którymi obiecywał obracać na korzystny dla nich procent. Wpłacający jednak nie odzyskali pieniędzy. Oskarżony oszukał w ten sposób 22 osoby na kwotę ok. 4 mln zł, ok. 100 tys. euro i 6,7 tys. USD. Właściciel kantoru ma też zarzuty wyłudzenia kredytu bankowego na kwotę ok. 80 tys. zł i prowadzenia działalności bankowej bez zezwolenia.
Sąd orzekł wobec Z. karę 5 lat więzienia i 120 tys. zł grzywny. Obciążył Z. częścią kosztów procesu - w kwocie 24 tys. zł. Oskarżony ma też zwrócić pokrzywdzonym pieniądze, które stracili.
Sąd uniewinnił oskarżonego od dwóch zarzutów - zamiaru oszustwa na rzecz jednej z osób na kwotę 500 tys. zł oraz od zamiaru przywłaszczenia biżuterii jednej z pokrzywdzonych. Orzekł także, że Z. nie musi naprawiać szkody wobec osób, które wytoczyły mu procesy cywilne zakończone prawomocnymi wyrokami oraz wobec pokrzywdzonych, którzy nie chcieli naprawienia szkody (w sumie to pięć osób).
Sędzia Monika Horecka, uzasadniając wyrok, podkreśliła, że nie było wątpliwości, iż oskarżony działał z zamiarem popełnienia przestępstwa. Przytaczała wyjaśnienia oskarżonego, który mówił, że już na początku 2009 r. jego zobowiązania przerosły zyski z prowadzenia kantoru. Przyznał także, że nikomu nie mówił o swojej trudnej sytuacji finansowej, ani o karcianych długach, bo ludzie - znając te fakty - nie pożyczaliby mu pieniędzy. Mówił, że kolejne kwoty brał od klientów, aby spłacać poprzednie zaległości.
Sędzia wyjaśniała, że zasadniczą trudność w procesie stanowiło m.in. ustalenie rodzaju relacji łączących oskarżonego z pokrzywdzonymi. Tylko część z pokrzywdzonych przyznała, że doszło pomiędzy nimi a oskarżonym do zawarcia umowy pożyczki. Inni przekazywali pieniądze, aby uzyskać lepszy kurs kupna lub sprzedaży walut. Wielu świadków składało sprzeczne zeznania w tym zakresie.
Sąd ocenił, że zarówno stopień winy, jak i społecznej szkodliwości popełnionych przez oskarżonego czynów, należy ocenić jako wysoki - mężczyzna był w pełni świadomy swoich zachowań.
Określając wymiar kary, sąd uwzględnił m.in. to, że oskarżony nie utrudniał postępowania karnego, i choć nie przyznał się do winy, nie kwestionował przypisywanych mu kwot pieniędzy. Na niekorzyść Z. sąd zaliczył m.in. to, że mężczyzna nie zrobił nic, by naprawić szkody. - Został zwolniony z aresztu w 2014 r. Mamy 2017 r. Nie było żadnych działań, żadnych kroków podjętych czy chociażby próby porozumienia się z pokrzywdzonymi, żeby te szkody naprawić - opisywała sędzia.
Prokurator chciał dla oskarżonego 7 lat więzienia i 140 tys. zł grzywny, zwrotu pokrzywdzonym pieniędzy i opłacenia kosztów procesu. Obrońca proszący sąd o łagodny wymiar kary dla jego klienta wniósł też o zmianę kwalifikacji prawnej zarzuconego mu czynu - z surowiej karanego oszustwa - na przywłaszczenie.
Oskarżony w ostatnim słowie podkreślał, że "bardzo żałuje", iż nie wywiązał się ze zobowiązań.
Na początku procesu Z. zapewnił, że chciałby oddać pieniądze. Jak mówił w wyjaśnieniach, przyjmował kwoty od kilkudziesięciu do kilkuset tys. zł. Część pieniędzy miał wymieniać na inną walutę po korzystnym kursie, a pozostałe kwoty miały wypracowywać zysk lepszy niż lokaty w banku. Według niego, co miesiąc od danej kwoty wypłacał klientom od 1,5 do 4 proc. odsetek.
Przyznał, że od 2008 r. grał w kieleckich kasynach, a pieniądze brał z kantoru; dziennie mógł przegrywać nawet kilkadziesiąt tys. złotych. Nie był jednak w stanie powiedzieć, ile pieniędzy tam stracił w ciągu pięciu lat. Swoje zadłużenie oszacował na 3 mln złotych, jednocześnie zaznaczył, że nie robił żadnych zestawień rocznych czy miesięcznych. Jak mówił, "nie panował" nad swoimi finansami. Ostatnie 20 tys. zł przyjął w czerwcu 2013 r., wiedząc, że jest bankrutem. Potem wyjechał.
Aleksander Z. prowadził swój kantor na głównym miejskim deptaku w Kielcach, przy ul. Sienkiewicza. Na początku czerwca 2013 r. na policję zaczęli zgłaszać się pierwsi klienci właściciela kantoru; z zawiadomień wynikało, że przywłaszczył on sobie gromadzoną w kantorze gotówkę i uciekł. Mężczyzna sam zgłosił się do prokuratury.