Polacy na wojnie z bankami
Czasem walczą o sprawy, które na pierwszy rzut oka wydają się błahe. Czasem wytaczają armaty przeciwko bankom z troski o dobro publiczne. Ale zazwyczaj walczą o swoje.
08.11.2012 | aktual.: 09.11.2012 09:21
Z roku na rok przybywa osób, które występują do sądu, by toczyć boje z instytucjami finansowymi. Józef Głuchowski z Warszawy to najlepszy przykład, że instytucji finansowej, jak duża by ona nie była, nie trzeba się bać. Dlatego zaczął wojnę z dwoma bankami naraz. Sprawa wielu ludziom mogłaby się wydawać błaha, bo nie dotyczyła pieniędzy, ale… dostępu do toalety.
Wszystko zaczęło o się od wizyty w banku. W październiku 2009 roku 82-letni wówczas Józef Głuchowski wybrał się do dwóch banków - PKO BP i Pekao SA, mieszczących się w Błękitnym Wieżowcu w Warszawie. Formalności przedłużały się i przy bankowych okienkach emeryt spędził przeszło godzinę. Głuchowski poprosił o możliwość skorzystania z toalety, jednak mu odmówiono. Powód? W banku WC dla klientów nie było, a z toalety pracowników nie pozwolono mu skorzystać Zamiast tego odesłano go do pobliskiej restauracji albo na stację metra, gdzie znajduje się publiczny szalet. Nie zdążył.
Upokorzony mężczyzna postanowił walczyć o swoje i wytoczył obu bankom proces, m.in. za naruszenie dóbr osobistych. Rezultat: wygrana klienta. Józef Głuchowski nie tylko wywalczył 7,5 tys. zł zadośćuczynienia, ale także obietnicę, że w banku klienci będą mogli korzystać bez problemu z toalety. Emerytowi zwrócono także koszty procesu.
Grupowo do sądu
To wyjątkowy, ale nie jedyny w ostatnim czasie przykład, że klienci idą na wojnę z bankami. Nie koniecznie w pojedynkę, ale grupą. Dokładnie 1247 osób pozwie BRE Bank (właściciela mBanku i Multibanku) za kontrowersyjny punkt znajdujący się w umowach kredytowych uzależniający oprocentowanie kredytów we frankach szwajcarskich od decyzji zarządu BRE.
Klienci BRE twierdzą, że bank w ten sposób sztucznie zawyżał raty ich kredytów.
Choć od zgłoszenia pozwu minęło już przeszło półtora roku, sprawa jeszcze nie ruszyła. W tym czasie BRE Bank nie spał, próbował z częścią klientów dojść do porozumienia. Można powiedzieć, że to udana taktyka, bo z 8 tysiącami kredytobiorców bank podpisał aneksy do umów kredytowych zmieniające sposób liczenia raty - w oparciu o stopę LIBOR. Te 8 tysięcy to połowa kredytobiorców z tzw. starego portfela kredytów BRE. Przeszło 1,2 tys. zł zamierza odzyskać swoje pieniądze przed sądem, reszta z bankiem najwyraźniej walczyć nie zamierza - choć mieliby szansę na wygraną, jak Marcin Konopka z Wrocławia. Założyciel bloga wygrałem-z-mbankiem.pl sam stoczył bój z BRE Bankiem. Pierwotnie był w grupie, która złożyła pozew zbiorowy, ale potem wycofał się i zdecydował, że sam pójdzie do sądu. - W mojej ocenie pozew zbiorowy do niczego nie prowadzi. Jeśli zakończy się sukcesem, każdy, kto do niego przystąpił i tak będzie musiał wystąpić jeszcze raz do sądu z indywidualnym pozwem, by ustalić konkretną kwotę odszkodowania od
banku - mówi Marcin Konopka.
Jego kartą przetargową była przegrana innej instytucji w podobnej sprawie. Chodzi o bank spółdzielczy w Barlinku, który w umowach kredytowych nieprecyzyjnie określał oprocentowanie kredytu hipotecznego. Pod koniec zeszłego roku Sąd Najwyższy stwierdził, że bank robił to niezgodnie z prawem. - Pozew zbiorowy uwięził ogromną część klientów. Kolejne grupy dały się spacyfikować, podpisując z bankiem aneksy do umów - podkreśla Konopka. - 1200 osób w pozwie zbiorowym czeka, aż rozpocznie się proces w ich sprawie. A ja już zdążyłem przejść przez dwie instancje i odzyskać pieniądze. Jak wyglądała walka? Nie było łatwo. - Co prawda każda instancja zamknęła się w jednej rozprawie. Jednak wyrok sądu I instancji był dla mnie niekorzystny. Uzasadnienie było tak kuriozalne, że musiałem się odwołać. Była tam mowa m.in. o świadkach, których bank w rzeczywistości nie przedstawił. Sąd II instancji wsparł moją tezę, że klauzula stosowana przez BRE Bank była niedozwolona i zarząd banku sam nie mógł regulować dowolnie wysokości
oprocentowania.
To mnie satysfakcjonuje, odzyskałem swoje pieniądze, otrzymałem też zwrot kosztów postępowania sądowego według oficjalnego cennika Proces procesem, ale zdaje się - na przykładzie Marcina Konopki - że bank z przegranej nic sobie nie robi. - Bank dalej nalicza kolejne raty według zawyżonego oprocentowania. Czekamy na rozpatrzenie reklamacji w tej sprawie już trzeci miesiąc. Niewykluczone, że będę musiał złożyć kolejny pozew - mówi Marcin Konopka. - Nie ma co bać się banków. Wbrew temu, jaki obraz naszego kraju wyłania się z mediów, na swoim przykładzie wiem, że jestem chroniony przez polskie prawo.
Getin też zostanie pozwany?
Być może do pozwu zbiorowego przystąpią także klienci Getin Banku. Chodzi o kredyt "Tradycyjny" z aneksem "Mini%". Umożliwiał on odroczenie płatności części odsetek, dzięki czemu miesięczna rata kredytu był niższa o kilkaset złotych. Takie odroczenie trwało przez dwa lata. Potem, gdy aneks wygasał, bank doliczał kwoty odroczonych części rat do kapitału kredytu, który na nowo podlegał oprocentowaniu. Przez to rata wzrastała i była jeszcze wyższa od tej, którą klienci płacili na początku.
Wiele osób poczuło się oszukanych i zwróciło się do kancelarii Wierzbowski Eversheds o pomoc. Nie bez powodu prawnicy właśnie tej kancelarii zajęli się obsługą prawną klientów BRE.
- Aktualnie grupa zdecydowanych wystąpić na drogę sądową liczy ponad 28 osób. Kancelaria, po analizie sytuacji klientów Getin Noble Banku, którzy posiadają kredyt "Tradycyjny" z aneksem "Mini %", jest gotowa reprezentować ich w postępowaniu grupowym przeciwko bankowi - mówi adwokat Iwo Gabrysiak.
Tylko czy do rozprawy dojdzie? Getin Bank stara się polubownie - jak zaznacza sam bank, zarówno z uwzględnieniem interesu klientów, jak i swojego - rozwiązać ten problem.
Ale to nie jedyny problem Getin Banku. Jest kolejna grupa niezadowolonych. Chodzi o osoby, które skusiły się na jeden z produktów finansowych oferowanych przez tę instytucję. - Do kancelarii zgłosiły się także osoby, które czują się wprowadzone w błąd po zakupie 10-letniego produktu ustrukturyzowanego "Kwartalny Zysk" lub "Kwartalny Profit". Osoby te uważają, że bank nie poinformował ich w sposób należyty o skutkach wcześniejszego zakończenia inwestycji - mówi Iwo Gabrysiak.
O czym bank wiedział, ale - zdaniem klientów - nie powiedział? O tym, że inwestycja w te produkty zacznie przynosić zyski po 10-15 latach. Ci, którzy wcześniej zdecydowali się wycofać oszczędności, tracili nawet jedną trzecią ulokowanych pieniędzy. Gdy w mediach o "Kwartalnym Zysku" i "Kwartalnym Proficie" zrobiło się głośno, a klienci zaczęli przebąkiwać o zamiarze wystąpienia do sądu z pozwem, bank wyszedł im naprzeciw i zaproponował ugody. Zwykle polegała ona na tym, że Getin zwracał klientom wpłacone pieniądze. Choć, jak pokazuje nasz przykład, nie wszystkim.
- Zebrałem grupę 42 osób, które zainwestowały w ten produkt swoje pieniądze i je stracili. I teraz bank zawarł umowy z 41 osobami. Tą jedną, z którą nie doszedł do porozumienia, jestem ja - mówi Edward Tyburcy z Ostrowa Wielkopolskiego. - Nie poszedłem z bankiem na ugodę, bo chciał mi zabrać 30 tys. zł. Za co? Jakim prawem? Tyburcy zainwestował w Getin Banku 300 tys. zł. - Ten produkt skierowany jest do osób starszych, które mają oszczędności i żyją z procentów. Tylko dlaczego oferuje im się produkt, który przyniesie zyski dopiero za 10 lat? - pyta Edward Tyburcy, który z Getin Bankiem zamierza spotkać się w sądzie. Na razie polubownym, przy Komisji Nadzoru Bankowego, który rozstrzyga spory między bankami a ich klientami.
Nie zawsze chodzi tylko o pieniądze
Jednak sprawy toczące się przeciwko bankom nie zawsze dotyczą pieniędzy. Przykładem jest proces, jaki Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek", wytoczył Bankowi Pekao SA. Sprawa dotyczy tzw. Porozumienia Chopin, czyli tajnej umowy zawartej między Pekao SA a włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p. Bank zrzeka się w tym porozumieniu m.in. prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. Trudnych kredytów zabezpieczonych hipotekami. - Ta umowa sankcjonuje drenaż pieniędzy z Banku Pekao SA przez okres 25 lat. Bank musi sprzedawać swoje nieruchomości i hipoteki klientów po cenie i do podmiotów, które wskaże mu Pirelli. Bank został w ten sposób ubezwłasnowolniony - mówi Bielewicz, który dowiedział się o umowie, gdy jego firma konsultingowa została wynajęta przez Pekao SA w celu znalezienia inwestora dla producenta makaronów, firmy Malma. Inwestor się znalazł, ale do transakcji nie doszło. Już wtedy prawo pierwokupu trudnych kredytów (a z takim bank miał do czynienia w przypadku Malmy)
miał Pirelli. - Na początku była to zwykła praca, która miała przynieść zarobek. Teraz jednak chodzi o pryncypia: zapewnienie warunków równej konkurencji polskich przedsiębiorstw z zagraniczną konkurencją, dochowanie praw akcjonariuszy mniejszościowych, przestrzeganie przez zagraniczne banki lokalnego prawa, płacenie przez nie zobowiązań podatkowych wobec państwa, a przede wszystkim zapobieżenie nielegalnemu transferowi kapitału - mówi Bielewicz.
Banki oficjalnie nie chcą rozmawiać o sprawach, jakie wytoczyli im klienci. Widać jednak, że jest ich coraz więcej, choć spora rzesza ludzi nadal boi się przeciwstawić instytucji, jaką jest bank. - Ciągle wiele osób nie ma świadomości, że banki zachowują się nieetycznie. To dlatego, że z ich usług korzystają ci, którzy uczyli się bankowości w dawnych czasach - mówi ekonomista Dexus Partners Marek Zuber. - Banki to instytucje zarabiające miliardy złotych, które stać na wynajęcie najlepszych prawników. Dlatego wiele osób boi się z nimi zadzierać. Drugi powód to dostęp do banków. W małych miejscowościach z reguły jest jedna, dwie takie instytucje. Boimy się, że jeśli wytoczymy wojnę bankom, sami poniesiemy tego konsekwencje.
Izabela Kordos