Posłowie na kwasie
Z jednej strony banda rozhisteryzowanych ekologów, z drugiej pazerni "biznesmeni", a pośrodku zdezorientowany Kowalski. Gdzieś zza winkla wyglądają niczym grupka podwórkowych łobuzów posłowie PO, a nad wszystkim powiewa poszarpana flaga Unii Europejskiej. O co to całe zamieszanie? O akumulatory i baterie, a dokładnie o ich recykling.
09.03.2013 | aktual.: 11.03.2013 10:34
Mądrych w tej sprawie nie ma. Obrońcy przyrody przekonują, że nowa ustawa forsowana przez PO i popierana przez - uwaga! - Ministerstwo Środowiska zafunduje nam katastrofę ekologiczną. Przedsiębiorcy przekonują, że tego wymaga wolny rynek. Tymczasem zdrowy rozsądek podpowiada nam, że to wszystko pic na wodę, fotomontaż. Oto skandal, bezlitośnie obnażający indolencję naszych parlamentarzystów i kulejący system prawodawczy.
Sprawa wlecze się od 2009 roku, gdy Sejm rozpoczął prace nad dostosowaniem polskiego prawa do trzy lata starszej Dyrektywy UE 2006/66/WE. Bruksela zaleca w niej, by kraje członkowskie zajęły się odzyskiwaniem zużytych baterii i akumulatorów, zneutralizowaniem ich szkodliwego wpływu na środowisko i ich recyklingiem. „Systemy te powinny być tak zaprojektowane, aby uniknąć dyskryminacji w stosunku do przywożonych baterii i akumulatorów, ograniczeń w handlu i zakłóceń konkurencji” - podaje dokument.
Sejm ustawę przyjął na początku marca 2009 roku i przesłał do Senatu, gdzie zgłoszono kilka poprawek, a wśród nich tę Andrzeja Grzyba z PO, by akumulatory i baterie przetwarzały tylko i wyłącznie zakłady prowadzące recykling ołowiu i jego związków oraz tworzyw sztucznych. I chociaż brzmienie tej poprawki dramatycznie zawężało liczbę podmiotów, które będą mogły zajmować się przetwarzaniem wszystkich wymienionych w tym punkcie ustawy ogniw, bez głębszego zastanowienia przyjął ją i Senat, i Sejm.
Po wejściu ustawy w życie akumulatorami zajęły się duże firmy, które było stać na zbudowanie linii utylizacji akumulatorów w bezpiecznym, ale też i drogim obiegu zamkniętym. Tym samym przyjęto ostrzejsze przepisy niż zalecała Unia, na dodatek faworyzujące dużych graczy.
W marcu 2011 roku Danuta Pietraszewska z Platformy Obywatelskiej złożyła w resorcie środowiska interpelację w sprawie firmy Loxa, kwestionując poprawkę zgłoszoną przez jej kolegę partyjnego Andrzeja Grzyba. Na dodatek do tego stopnia utożsamiła się w niej z racjami spółki, że przedstawiła je w pierwszej osobie, pisząc, że przyjęta ustawa godzi w ich (jej i firmy) interes, bo promuje tylko największe i najbogatsze zakłady utylizacyjne. Żeby było śmieszniej, kilka tygodni w sprawie tej samej firmy do ministra środowiska napisał inny poseł Platformy Obywatelskiej Ireneusz Raś, przekonując, że Loxa łamie zapisy ustawy, bo przetwarza akumulatory w obiegu otwartym, a według polskiego prawa może to robić tylko w zamkniętym.
Wygrała posłanka Pietraszewska. W lipcu 2011 roku wraz z kilkoma partyjnymi kolegami złożyła do projekt nowej ustawy, w której proponuje, by firmy mogły zajmować się utylizacją akumulatorów i baterii w układzie otwartym bez konieczności przeprowadzania całego procesu w jednym miejscu.
Do sprawy Sejm wrócił niedawno i od razu rozpętała się burza. Ekolodzy przekonują, że cały proces będzie odbywał się w następujący sposób:
Szefowie dużych firm, które zainwestowały w bezpieczne i drogie technologie, klną w żywy kamień. Ręce zacierają właściciele przyszłych zakładów utylizacji baterii i akumulatorów urządzanych w garażach, barakach i drewutniach, liczący już zyski z tortu wartego pół miliarda złotych.