Przywłaszczyła sobie 577 tys. zł. Afera w koszalińskim sądzie
Jolanta P., była zastępca głównej księgowej w Sądzie Okręgowym w Koszalinie, jest główną oskarżoną o przywłaszczenie z kasy zapomogowo-pożyczkowej ponad 577 tys. zł. Proceder trwał niemal 15 lat przy współudziale dwóch emerytowanych pracownic sądu z zarządu kasy – poinformował PAP prok. Ryszard Gąsiorowski.
26.11.2021 10:48
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie powiedział PAP o zakończeniu trwającego trzy lata śledztwa w sprawie dotyczącej przywłaszczenia pieniędzy z kasy zapomogowo-pożyczkowej Sądu Okręgowego w Koszalinie na szkodę jej członków, czyli pracowników i sędziów.
Zostawiła pustą kasę
Prokuratura przedstawiła zarzuty trzem osobom i skierowała przeciwko nim akt oskarżenia według właściwości do Sądu Okręgowego w Koszalinie, mając na uwadze, że wskazany sąd wyłączy się z orzekania w sprawie, w której zarówno oskarżone, jak i blisko 100 pokrzywdzonych, to byli bądź obecni pracownicy instytucji.
Główną oskarżoną jest Jolanta P., była zastępca głównej księgowej Sądu Okręgowego w Koszalinie, pracownica z ponad 20-letnim stażem, zwolniona dyscyplinarnie w połowie sierpnia 2018 r. po kontroli przeprowadzonej przez prezesa i dyrektor sądu.
Wynikało z niej, że z kasy zapomogo-pożyczkowej zniknęło co najmniej 285 tys. zł. Księgowością kasy zajmowała się Jolanta P. O możliwości popełnienia przestępstwa zawiadomiona została wówczas prokuratura.
- W śledztwie ustalono, że Jolanta P. od 4 listopada 2003 r. do 20 sierpnia 2018 r w krótkich odstępach czasu i z góry powziętym zamiarem przywłaszczyła z kasy zapomogowo-pożyczkowej pieniądze w łącznej kwocie 577 tysięcy 747 złotych i 15 groszy, czyli mienie o znacznej wartości. Kasa pozostała pusta – powiedział PAP prok. Gąsiorowski.
Zaznaczył, że kobieta jest oskarżona ponadto o wytwarzanie dokumentów o przyznaniu jej pożyczek. Na ich podstawie brała czeki gotówkowe i pobierała pieniądze, które następnie przelewała na swoje konto bankowe.
Prokuratura zarzuciła też Jolancie P. fałszowanie wyciągów bankowych i dokumentacji księgowej oraz złamanie ustawy o rachunkowości poprzez nieprowadzenie sprawozdań finansowych. - Oskarżona właściwie co roku wypłacała dla siebie pieniądze z kasy, gdy przychodzili po nie inni, mówiła, że pieniędzy nie ma – powiedział prok. Gąsiorowski.
Jolanta P. przyznała się do popełnienia zarzucanych czynów. - Jej działania miały na celu uzyskanie pieniędzy na osobiste wydatki – zaznaczył prok. Gąsiorowski.
O działanie wspólnie i w porozumieniu, którego skutkiem było przywłaszczenie pieniędzy z kasy zapomogowo-pożyczkowej, prokuratura oskarżyła także Bożenę U. i Władysławę S., emerytowane już pracownice sądu, które zasiadały w zarządzie kasy. Pierwsza była jego przewodniczącą, druga członkinią.
Jak podał prok. Gąsiorowski, to zarząd kasy miał sprawować nadzór nad jej finansami. Faktycznie nie działał. To od Bożeny U. i Władysławy S. główna oskarżona miała uzyskiwać czeki, przedstawiać im dokumentację, której te nie weryfikowały. Ponadto w czasie sprawowania funkcji w zarządzie kasy obie przeszły na emeryturę. Nie powiadomiły o tym członków kasy, nie odbyły się nowe wybory.
Pracownicy nie mogli doczekać się pożyczek
"Zarówno Bożena U., jak i Władysława S., nie przyznają się do popełnienia zarzucanych im czynów. Tłumaczyły, że wydawało im się, że jako emerytki mogą być w zarządzie kasy zapomogowo-pożyczkowej. Nie miały świadomości, że ich kadencja mogła wygasnąć. Natomiast Jolancie P. zaufały. Informacje i dokumenty, które im przekazywała w sprawie stanu finansowego kasy, wydawały się wiarygodne" – poinformował prok. Gąsiorowski.
Wobec trzech oskarżonych jako środki zapobiegawcze zastosowano poręczenie majątkowe w kwocie 2 tys. zł. Mają też zakaz opuszczania kraju. Wszystkim grozi do 10 lat pozbawienia wolności.
Sprawa wyszła na jaw w sierpniu 2018 r., bo członkowie kasy nie mogli doczekać się uzyskania pożyczki, a ci, którzy chcieli wycofać swoje wkłady, dowiadywali się, że w kasie nie ma pieniędzy. Kontrolę przeprowadzili prezes i dyrektor sądu.
Wielostronicowy protokół pokontrolny przekazany prokuraturze wskazywał na możliwość popełnienia przestępstwa przywłaszczenia powierzonych pieniędzy i fałszowania dokumentacji. Wówczas szacowano, że z kasy zniknęło co najmniej 285 tys. zł.