Rynki finansowe to my

Kryzys finansowy? Jaki kryzys?! Wybierzmy przyszłość! Menedżerowie banków inwestycyjnych w USA dalej otrzymują sowite wynagrodzenia i trzęsą światem.

Rynki finansowe to my
Źródło zdjęć: © Fotolia | styleuneed

16.10.2014 | aktual.: 16.06.2015 10:41

Siedemnaście miliardów dolarów to od sierpnia kara wszech czasów w historii bankowości. Tyle Bank of America wypłaci swoim klientom oraz władzom USA. Postępowanie, które przeciwko niemu prowadził Departament Sprawiedliwości wykazało, że wina banku była bezsporna i zasługiwała na karę w wysokości kwoty zarobionej przez BoA przez ostatnie trzy lata. Przestępstwem, którego dotyczyło postępowanie, było oszukiwanie klientów przez bank w latach 2007-2009, polegające na sprzedaży obligacji opartych na kredytach hipotecznych (mortgage-backed securities). Śledczy ustalili, że szefowie Bank of America wiedzieli, iż obligacje nie są warte ceny, za które je sprzedawano. Bank w obliczu ewidentnej przegranej i dla skrócenia kosztownego, także wizerunkowo, procesu poszedł na ugodę. Za to samo przestępstwo Citigroup został ukarany kwotą 9 mld dolarów, a JP Morgan Chase – 13 mld dolarów.

Banki inwestycyjne, wśród których ukarana teraz trójka jest elitą elit, wskazywane były jako jedni z głównych winowajców wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. To ich inżynierowie finansowi stworzyli mortgage-backed securities i oparte na nich instrumenty pochodne, które jeszcze w 2007 r. były przez renomowane agencje ratingowe oceniane na AAA, by po upadku banku Lehman Brothers w połowie września 2008 r., z tygodnia na tydzień zyskać miano „toksycznych aktywów”. To ich sprzedawcy wprowadzali te „bezpieczne” papiery na rynek tak skutecznie, że znalazły się one w portfelach instytucji finansowych na całym świecie. Gdy załamał się rynek kredytów hipotecznych w Ameryce, spadek wartości opartych o nie papierów wartościowych rozprzestrzenił się jak pożar.

Zastępcy Pana Boga

Przeciętny klient systemu bankowego nie ma z nimi kontaktu i nigdy nawet nie słyszał o ich istnieniu. Tymczasem stanowią bardzo istotny segment systemu finansowego, który często determinuje to, co dzieje się na rynkach finansowych, są kreatorami trendów i tendencji, mogą doprowadzić do bankructwa państwa i spowodować globalne turbulencje.

Bo banki inwestycyjne – mimo nazwy – niewiele mają wspólnego z tradycyjną bankowością. Nie zbierają depozytów od ludności i podmiotów gospodarczych, nie oferują rachunków oszczędnościowo-rozliczeniowych czy lokat terminowych. Nie udzielają zwykle kredytów dla osób fizycznych.

Zwykle nie posiadają dużej sieci oddziałów, a nawet te największe, międzynarodowe, mają jeden oddział na kraj czy nawet cały region. Środki na swoją działalność pozyskują od klientów i na rynku międzybankowym. Specjalizują się w dużych transakcjach inwestycyjnych, przeprowadzaniu emisji papierów wartościowych i ich gwarantowaniu, handlują tymi walorami na giełdach i poza nimi oraz zarządzają aktywami swoich klientów. Zajmują się również doradztwem, przejęciami oraz fuzjami. Ich klientami są najczęściej wielkie korporacje, rządy, samorządy, fundusze emerytalne oraz bardzo zamożne osoby fizyczne. Często też działają na własny rachunek.

Pracowników tych instytucji nazywa się bankierami, w odróżnieniu od bankowców, którzy są zatrudnieni w innych segmentach bankowości. Zwykle działają w cieniu: np. choć z internetowej strony Rothschild Bank bardzo niewiele można się dowiedzieć, to jego znaczenia finansowego, jak i politycznego nie kwestionuje nikt zorientowany, podobnie jak innych gigantów: Bank of America, Credit Suisse, Deutsche Bank lub Morgan Stanley.

Za to w mediach najgłośniej jest chyba o Goldman Sachs. Mówi się, że to ten bank, a nie rządy poszczególnych państw rządzą światem. Często cytowana jest wypowiedź jego prezesa Lloyda Blankfeina z listopada 2009 r. z wywiadu dla „Sunday Timesa”, który oświadczył, że jako bankier wykonuje pracę Boga.

Byli menedżerowie Goldmana zajmowali bądź zajmują wysokie stanowiska w rządach, instytucjach międzynarodowych i bankach centralnych. Robert Rubin i Henry Paulson byli sekretarzami skarbu w administracji Billa Clintona i George’a W. Busha. Mario Draghi jest prezesem Europejskiego Banku Centralnego, Mark Carney w latach 2008-2013 był prezesem Bank of Canada, a od lipca 2013 r. jest prezesem Bank of England. „Goldmanistą” był były premier Włoch Mario Monti, a były już prezes Banku Światowego Robert Zoellick trafi ł do tej instytucji wprost z fotela wiceprezesa Goldman Sachs (nota bene pracownikiem polskiego biura GS był w latach 2008-2012 także Kazimierz Marcinkiewicz, w latach 2005-2006 premier koalicyjnego rządu PiS).

Potomstwo „Wielkiego Kryzysu”

Historia instytucji nazywanych obecnie bankami inwestycyjnymi sięga XIX wieku. Amerykański Goldman Sachs został założony w 1869 r. Swoją drogą, już na początku lat 30. XX wieku udowodniono mu manipulowanie kursami akcji i insider trading, lecz na te przestępstwa wówczas „nie było jeszcze paragrafu”. Impulsem do rozwoju bankowości inwestycyjnej w Stanach Zjednoczonych było wprowadzenie w 1933 r. ustawy Banking Act, zwanej także Glass-Steagall Act, która zakazywała łączenia działalności depozytowo- -kredytowej z usługami bankowości inwestycyjnej. Dzięki temu system bankowy został rozdzielony na banki inwestycyjne, koncentrujące się na obrocie papierami wartościowymi oraz gwarancjach emisji i doradztwie, oraz na tradycyjną bankowość depozytowo-kredytową. Miało to na celu zapobieżenie „efektowi domina”, który był jedną z przyczyn i konsekwencji Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX wieku.
Ustawa Glass-Steagall Act ograniczała w znacznym stopniu swobodę działań instytucji finansowych. Z czasem jej zasadność była coraz mocniej kwestionowana, a apogeum krytyki nastąpiło pod koniec lat 80. Lobby przeciwne obowiązującym wówczas regulacjom, w tym sektor bankowości inwestycyjnej, w końcu zwyciężyło i w 1999 r. doprowadziło do ostatecznego usunięcia podziału na mocy ustawy Gramm-Leach-Billey Act, która zniosła obowiązującą jeszcze wtedy ustawę Banking Act.
Warto dodać, że w Europie podział ten nie występował w zasadzie nigdy. Funkcjonowały tu w większości banki uniwersalne, mające swoje oddziały bądź spółki-córki, prowadzące działalność typową dla banków inwestycyjnych.

Od końca lat 80. XX wieku, również za oceanem, w wyniku czynników takich jak: wzrost liczby fuzji i przejęć, boom na rynku obligacji hipotecznych, szybki rozwój rynków kapitałowych, krach na Wall Street z 1987 r., można było zaobserwować proces przejmowania banków inwestycyjnych przez większe bank uniwersalne. Banki uniwersalne chciały rozszerzyć swoją gamę produktów dla zamożnych klientów, a inwestycyjne zyskać tańszy niż rynek międzybankowy dostęp do kapitału, jakim są depozyty. Ustawa Gramm-Leach-Billey była w zasadzie legalizacją istniejącego stanu rzeczy. Znamienne, że nie wszystkie banki inwestycyjne ten proces integracji oceniały pozytywnie, bardziej ceniąc niezależność, np. Rothschild, Lazard czy Goldman Sachs.

Uzdrawianie zatruwaczy aktywów

Po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r., ujawnieniu jego skali i wprowadzeniu wartego setki miliardów dolarów planu ratunkowego, opracowanego i pilotowanego przez Hanka Paulsona, byłego prezesa Goldmana, dla szerokiej opinii publicznej stało się jasne, że zmiany w regulacjach dotyczących rynków finansowych są konieczne. Był to jeden z głównych punktów programu wyborczego Baracka Obamy w jego pierwszej kampanii prezydenckiej. Po objęciu urzędu, Obama powołał zespół pod przewodnictwem Paula Volckera, którego zadaniem było wprowadzenie zdrowych zasad funkcjonowania rynków finansowych, by zapobiec następnym kryzysom. Efektem prac komisji było uchwalenie The Dodd-Frank Wall Street Reform and Consumer Protection Act, którą prezydent USA podpisał 21 lipca 2010 r.

Pierwotne intencje były wzniosłe i choć ekonomiści zdawali sobie sprawę, że nie wszystkie cele uda się osiągnąć, to nowe regulacje na trwałe miały zmienić finansowy krajobraz USA – i nie tylko USA. Ustawa miała zapewnić Ameryce finansową stabilność przez zwiększenie odpowiedzialności i przejrzystości w systemie finansowym, eliminację zasady „zbyt duży, by upaść”, ochronę pieniędzy podatników, a także ochronę interesów klientów przed nadużyciami finansowymi.

Podczas prac nad ustawą do boju ruszyli przeciwnicy zdecydowanych zmian, a banki inwestycyjne zaangażowały bataliony lobbystów. W rezultacie, finalny kształt ustawy okazał się znacznie mniej restrykcyjny niż pierwotny projekt. Przykładem może służyć tu los związanej z tymi regulacjami tzw. reguły Volckera, której ostateczne, póki co, wielokrotnie zmieniane przepisy zostały zatwierdzone 14 stycznia 2014 r. Prace nad jej doprecyzowaniem trwały ponad trzy lata, ale z efektu nie są zadowoleni ani zwolennicy większej kontroli i ograniczeń, ani ich przeciwnicy, do których oczywiście należy sektor bankowości inwestycyjnej. Reguła Volckera uderza bowiem najbardziej w te instytucje, których nazwy w trakcie kryzysu finansowego nie schodziły z pierwszych stron gazet. Chodzi m.in. o Morgan Stanley, Bank of America/Merrill Lynch, JP Morgan Chase czy Citigroup. Ich przedstawiciele twierdzą, że pomysły Volckera mogą ograniczyć ich przychody aż o 50 mld dol. rocznie, a także konkurencyjność wobec banków zagranicznych. Sam
Volcker podczas prac nad ustawą mówił, że mimo iż regulacja jeszcze nie nabrała ostatecznego kształtu, a wiele przepisów wejdzie w życie dopiero w 2015 r., już zmienia sposób działania finansowych gigantów z Wall Street.

Zbawienny drakoński wyrok

Przewidywane jeszcze jakiś czas temu, gruntowne zmiany w sektorze bankowości inwestycyjnej, nie nastąpiły. Nie ma już, co prawda, Bear Stearns, Merrill Lynch i Lehman Brothers, ale nowych gigantów, wbrew przewidywaniom, w tym segmencie rynku też nie widać. Co prawda Bank of America po przejęciu Merrill Lynch pierwszy raz wypłacił dywidendę dopiero w tym roku, ale Goldman Sachs spłacił państwową pomoc przed terminem, a jego menedżerowie dalej otrzymują sowite wynagrodzenia i trzęsą światem.

Niektórzy bankierzy inwestycyjni twierdzą, że sierpniowa ugoda zawarta przed amerykańskim sądem, w perspektywie okaże się dla ich firm całkiem korzystna. Choć wysokość kar jest wyższa niż większość analityków i komentatorów się spodziewała, to taki finał pozwoli bankom zrobić porządek w księgowości, wyczyścić bilanse i pozbyć się „toksycznych aktywów”, zalegających tam od 2008 r. Również inwestorzy odzyskają zaufanie do ukaranych instytucji, uznając, że drakoński wyrok kończy sprawę i nie ma więcej „trupów w szafie”. Oczyszczone w ten sposób banki będą mogły zacząć działać z czystym kontem, bez obciążeń z przeszłości. Show must go on.

Lech Godziński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)