Szefowie trzech central zorganizowali miasteczko przed Sejmem

11.09. Warszawa (PAP) - Szefowie trzech central FZZ, OPZZ i Solidarności zorganizowali w środę przed Sejmem związkowe miasteczko w ramach protestu przeciw polityce rządu. W...

11.09.2013 | aktual.: 11.09.2013 19:08

11.09. Warszawa (PAP) - Szefowie trzech central FZZ, OPZZ i Solidarności zorganizowali w środę przed Sejmem związkowe miasteczko w ramach protestu przeciw polityce rządu. W przemówieniach podkreślali, że przyjechali upomnieć się o prawa pracownicze.

Przed Sejm związkowcy protestujący pod hasłem "Dość lekceważenia społeczeństwa" przeszli po południu sprzed siedmiu ministerstw: pracy, gospodarki, skarbu, zdrowia, transportu, rolnictwa i spraw wewnętrznych. Związkowcy ze Straży Więziennej przekazali też petycję do ministerstwa sprawiedliwości. Przed Sejmem - zgodnie z zapowiedzią marszałek - nie było barierek; stał jedynie pojedynczy kordon policji.

Zgromadzenie przed Sejmem zainaugurowali przemówieniami szefowie trzech central. Szef OPZZ Jan Guz podkreślał, że związki razem upominają się o prawa pracownicze i razem są silne. "Przyjechaliśmy, by zaprotestować przeciwko niehumanitarnemu, nieludzkiemu, śmieciowemu rządowi" - powiedział.

"Bal się skończył, pora wystawiać rachunek, nie macie już tego poparcia, jakie mieliście, teraz naród będzie sędzią. To my w imieniu ruchu zawodowego przybyliśmy, by upomnieć was po raz ostatni" - mówił, adresując te słowa do marszałek Sejmu i premiera.

Szef Federacji Związków Zawodowych Tadeusz Chwałka podkreślał, że rząd musi zmienić podejście do związków zawodowych i przedstawicieli ludzi pracy. "Albo ci, którzy rządzą, zaczną z nami rozmawiać, albo będziemy prowadzić dialog na ulicach" - mówił przed Sejmem.

"Wszystkie trzy centrale mają dosyć pracy w Komisji Trójstronnej, gdzie pod dyktat strony rządowej mamy przyklepywać ustawy, które są antypracownicze" - mówił Chwałka. "Nie będziemy w takim dialogu uczestniczyć. I ten rząd albo zmieni podejście do związków zawodowych i przedstawicieli ludzi pracy, albo niech idzie do cholery jasnej" - zaznaczył.

"Jesteśmy tu po to, aby przypomnieć tym, którzy nie rozumieją związków zawodowych (...) premierowi, pani marszałek, że nie chcemy żyć w kraju, gdzie praca nie jest wynagradzana w sposób właściwy, nie rozumieją, dlaczego dwa miliony osób wyjechało z tego kraju, dlaczego w tym kraju jest bieda" - wyjaśniał Chwałka.

"Chcemy godnie żyć, pracować w tym kraju i zarabiać tak, jak zarabia większość Europejczyków" - mówił.

Szef Solidarności Piotr Duda zapewniał, że 11 września będzie śnił się premierowi po nocach jako koszmar. "Dzisiaj przybywamy po to, aby upomnieć się o prawa pracownicze. Bo nasze hasło: +Dość lekceważenia społeczeństwa+ to jest hasło ponadpracownicze. Kto czuje się lekceważony z obywateli naszego kraju, powinien w te dni być z nami. Każdy" - wzywał szef "S". Mówił też, że brak ministrów podczas pikiet resortów pokazuje butę, arogancję i hipokryzję władzy.

Podczas wystąpień liderów protestu związkowcy chronili się przed deszczem w kilkunastu dużych namiotach, w których rozstawiono ławki i stoły. Dla grupy, która zostanie na noc, w miasteczku przygotowano ciepłe posiłki, a w części namiotów rozłożono łóżka polowe, są też grzejniki gazowe.

Organizatorzy apelowali o zachowanie spokoju, niepalenie opon i nierzucanie petard oraz niezadymianie. "Nie musimy ich wykurzać, ten czas przyjdzie bardzo szybko" - zapewniał ze sceny prowadzący. Przed wjazdem do Sejmu zapalono jedną oponę, którą szybko ugasili sami uczestnicy protestu, odpalono kilkanaście petard.

Mimo niesprzyjającej pogody w miasteczku po południu panowała piknikowa atmosfera. Z głośników puszczana była muzyka - od piosenek żołnierskich po przeboje Jacka Kaczmarskiego.

Po zakończeniu oficjalnej części środowej manifestacji przed Sejmem zostali głównie organizatorzy i ci związkowcy, którzy planują tu nocować. Według organizatorów ma ich być ok. 600.

Śląsko-dąbrowska Solidarność zamówiła dla swoich związkowców catering - ci, którzy mieli talony, mogli zjeść kiełbasę na gorąco albo bigos, napić się czegoś ciepłego. Większość z nich jeszcze w środę wybiera się do domów, ale - jak zapowiadali - planują wrócić do stolicy na sobotnią demonstrację.

Od strony ulicy Pięknej rozstawiono kilkanaście małych namiotów, kolejne są wciąż rozkładane. Nocować w nich będą związkowcy ze Stoczni Gdańskiej, teren otoczyli taśmą, oznaczyli go flagami swojego związku i transparentami.

"Pogoda nie dopisała, ale trzeba się było z tym liczyć. Aby namioty były szczelne, to wytrzymamy. Do soboty albo dłużej, jak będzie trzeba. Mamy koce, śpiwory, styropian, będziemy robić grilla. Mamy takie raczej biwakowe podejście. Każdy tu jest z własnej woli" - powiedział PAP jeden z uczestników protestu. "Gdybyśmy byli tacy słabi, że pogoda by nas mogła wystraszyć, to byśmy wcale nie przyjechali" - dodał inny z protestujących.

Część związkowców zamierza nocować w dużym, kilkudziesięcioosobowym namiocie; przygotowano tam dla nich posłania na łóżkach polowych, wstawiono grzejniki gazowe. Zapowiadają, że będą się zmieniać w miasteczku. Choć deklarują, że nikomu deszcz nie przeszkadza, większość ma nadzieję, że w kolejnych dniach protestu pogoda się poprawi.

Wzdłuż ulicy rozstawiono przenośne toalety, jest również beczkowóz z wodą.

Pomiędzy namiotami postawiono drewniany płot, a na nim zatknięto kukły ze zdjęciami m.in.: marszałek Sejmu Ewy Kopacz, Stefana Niesiołowskiego, ministrów Jacka Rostowskiego oraz Sławomira Nowaka. Wszędzie powiewają flagi związkowe, pomiędzy drzewami stoją transparenty z postulatami protestujących.

Związki zorganizowały protest, bo domagają się - jak mówią - "rzeczywistego, a nie pozorowanego" dialogu społecznego w ramach Komisji Trójstronnej oraz odwołania ministra pracy i przewodniczącego komisji Władysława Kosiniaka-Kamysza.

"Nie będziemy uczestniczyli w żadnym spotkaniu Komisji Trójstronnej, chyba że minister pracy wycofa się z komisji, a rząd zapowie, że wycofuje się ze zmian dotyczących okresu rozliczeniowego czasu pracy" - powiedział PAP Duda, pytany, czy będzie uczestniczył w zapowiadanym na przyszły piątek spotkaniu KT.

Związkowcy chcą też wycofania zmian w kodeksie pracy pozwalających na wydłużenie z obecnych maksymalnie czterech miesięcy do 12 okresu rozliczeniowego czasu pracy, przyjęcia ustawy wymuszającej szybszy wzrost płacy minimalnej i podniesienia progów dochodowych upoważniających najuboższych do świadczeń rodzinnych i socjalnych.

Innym postulatem jest wycofanie się z obowiązującej już zmiany wieku emerytalnego, który został podwyższony do 67 lat dla wszystkich pracowników. Trzy centrale chcą też większych wydatków na pomoc bezrobotnym, ograniczenia stosowania "śmieciowych" umów o pracę oraz dostępu do bezpłatnej edukacji i pakietu zmian poprawiających funkcjonowanie ochrony zdrowia.

Czwartek i piątek będą tzw. dniami debat z ekspertami. Kulminacją protestu ma być sobotnia manifestacja. Z trzech miejsc w Warszawie związkowcy przejdą na rondo de Gaulle'a, by wspólnie Nowym Światem dojść przed Pałac Prezydencki, gdzie zostaną złożone petycje, a potem skierują się na plac Zamkowy. Związki zapowiadają, że będzie to największa akcja protestacyjna po 1989 r. Oprócz związkowców mają w niej wziąć udział inne grupy niezadowolone z sytuacji w kraju, organizacje pozarządowe, spółdzielcze, gospodarcze, społeczne, rolnicze i działkowcy.

Protesty mają się odbyć bez udziału partii politycznych. W środę wśród manifestantów można było spotkać m.in. posłów Ewę Tomaszewską, Janusza Śniadka, ale też rozmawiającą z uczestnikami protestu posłankę Annę Grodzką, która miała związkowcom przedstawić projekt zmian w kodeksie pracy proponowany przez Ruch Palikota. Nie było jednak żadnych wystąpień partii politycznych ze sceny.

Policja podała, że już do godz. 17 przywrócono ruch na wszystkich ulicach. Jak mówił rzecznik KSP st. asp. Mariusz Mrozek, protest spowodował utrudnienia w ruchu, ale nie paraliż miasta.(PAP)

ago/ akw/ pz/ malk/ bk/ asa/

Źródło artykułu:PAP
finansepowtórzeniewydarzenia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)