Walczą z chorobą, a zabija ich głód. Polskie szpitale głodzą pacjentów© Szpitalne Jedzenie FB

Walczą z chorobą, a zabija ich głód. Polskie szpitale głodzą pacjentów

30 proc. pacjentów głoduje, 70 proc. wychodzi ze szpitali w stanie niedożywienia. Co 10. ma wyniszczony z tego powodu organizm, a 75 proc. właśnie przez niedożywienie zmaga się z powikłaniami pooperacyjnymi. - Pamiętam tak wyniszczonego chorego, że nie miał siły mówić - mówi dr Anna Zmarzły, specjalista chorób wewnętrznych Ośrodka Żywienia Klinicznego WSS im J.Gromkowskiego we Wrocławiu.

- Pacjenci wciąż docierają do Ośrodka Żywienia Klinicznego zbyt późno. Słabi, wyniszczeni, walczący o życie. Leczenie żywieniowe należy rozpocząć jak najszybciej, gdy tylko pojawia się chudnięcie lub jest ryzyko niedożywienia - wyjaśnia dr. Anny Zmarzły.

Dane Polskiego Towarzystwa Żywienia Pozajelitowego i Dojelitowego nie pozostawiają złudzeń - polscy pacjenci bez dokarmiania przez rodzinę lub zastosowania leczenia żywieniowego ze szpitala mogą wyjść w dużo gorszym stanie niż do niego przyszli.

Wszystko dlatego, że 75 proc. właśnie z powodu niedożywienia jest narażonych na liczne powikłania, 30 proc. pacjentów głoduje, a 70 proc. wychodzi ze szpitali w stanie niedożywienia, a nawet co dziesiąty ma wyniszczony organizm. Właściwe odżywianie chorych wydaje się tym istotniejsze, że jeszcze przed przekroczeniem progu lecznicy około 30 proc. pacjentów nie jest właściwie odżywionych.

- Skala problemu jest olbrzymia. Wśród chorych hospitalizowanych stan odżywienia zwykle pogarsza się. Na niektórych oddziałach przebywa 70-90 proc. chorych z niedożywieniem szpitalnym. Ocenia się, że niedożywienie występuje także u 30-45 proc. pacjentów w stacjonarnych ośrodkach rehabilitacyjnych, domach opieki społecznej czy hospicjach - dodaje Zmarzły.

Co jeszcze bardziej może szokować - ponad 75 proc. pacjentów umierających z powodu choroby nowotworowej - ma objawy skrajnego i nieleczonego wcześniej wyniszczenia.

Leczenie niedożywienia może zająć lata

- Bagatelizuje się problem żywienia ludzi chorych. Widziałam to już na przykładzie mojej babci. Bardzo mocno chudła po operacji onkologicznej. Nikt jednak się tym nie zainteresował. Usłyszeliśmy, że po prostu organizm się poddał i już nie walczy. Potem dopiero jeden z lekarzy powiedział, że gdyby była dobrze odżywiona miałaby szansę - mówi Katarzyna Gęglawa, przewlekle chora od 20 lat.

5 lat temu z powodu niedożywienia była bliska śmierci mimo że ciągle była pod opieką lekarzy. - Prawie przez pół roku leżałam w szpitalu ze stomią (żywienie dojelitowe - składniki odżywcze, witaminy i minerały, dostarczane są bezpośrednio do żołądka, dwunastnicy i jelita cienkiego, przez przetokę odżywczą albo sondę), ale wcale mi się nie poprawiało. Mąż przewiózł mnie w prawie agonalnym stanie do szpitala w Wałbrzychu, a tam wymusił, żeby mnie przewieźli do Wrocławia. Zanim to się jednak stało, zgniły mi jelita i już nie udało się ich uratować. Trzeba je było usunąć - wspomina.

Obraz
© WSS im J.Gromkowskiego we Wrocławiu / Tak wygląda na brzuchu chorego gastrostomia odżywcza | z archiwum prywatnego chorego niedożywionego

Katarzyna Gęglawa cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna, trafiła do wrocławskiego ośrodka w stanie preagonalnym, skrajnie wyniszczona. - 5 lat temu myślałam, że to już koniec. Ważyłam zaledwie 27 kg, a przed choroba 50 kg. Dopiero po 3 latach intensywnego leczenia wracam do siebie - mówi.

Kiedy już żegnała się z życiem i bliskimi, przeniesiono ją do szpitala na Koszarowej do doktor Zmarzły. Wtedy zmieniono terapie na żywienie pozajelitowe, czyli takie, w którym dostarcza się wszystkich niezbędnych do życia składników odżywczych, normalnie wchłanianych z przewodu pokarmowego, bezpośrednio do układu krwionośnego.

Życiodajne krople

Przez 13-16 godzin na dobę karmiona była dożylnie. Jedna kropla skapywała co 3 sekundy, aż opróżnił się cały 3-litrowy worek. Trwało to całymi miesiącami, a każda kolejna kropla oddalała Katarzynę od śmierci.

- Trzeba było 8-9 miesięcy, żeby organizm odbudowała mięśnie. Śmiali się potem ze mnie na oddziale, jak ponownie wstałam na nogi. Mówili, że chodzę jak bocian, bo nogi początkowo nie współpracowały z ciałem. Wreszcie też włosy zaczęły mi odrastać. Wcześniej straciłam je wszystkie przez wyniszczenie organizmu - mówi Gęglawa.

Ale jak to możliwe, że w XXI wieku w sercu Europy chorzy znajdujący się pod stałą opieką szpitalną mogą być narażeni na niedożywienie? Jak to możliwe, że zamiast zdrowieć jeszcze bardziej podupadają na zdrowiu?

Oczywiście przyczynia się do tego choroba. Najtrudniej właściwie odżywiać chorych na nowotwory, choroby wieku podeszłego, schorzenia neurologiczne czy te związane z jelitami - tak było w przypadku Katarzyny Gęglawy.

Jednak jak się okazało, nie we wszystkich szpitalach potrafi się pomóc takim pacjentom. Brakuje wiedzy na temat odżywiania ciężko chorych i stosowania różnych metod żywienia dojelitowego i pozajelitowego. Czasami po prostu też bagatelizuje się to, że chory traci na wadze. Tymczasem to może doprowadzić to jego śmierci.

Różowa masa udająca szynkę

- Niezamierzone chudnięcie zawsze jest złe. Niedożywionego bez interwencji żywieniowej nie wolno wypuścić z gabinetu lekarskiego. O to należy walczyć. Gdy chory ma niewydolność nerek wiemy, że jest dializa, gdy niewydolność oddechową, myślimy o tlenoterapii czy respiratorze, a gdy nie je? Cóż, wciąż to bagatelizujemy. A prawo do jedzenia należy do podstawowych praw człowieka – mówi Anna Zmarzły.

Czy wszystko da się wytłumaczyć brakiem pieniędzy w systemie, który powoduje, że nierzadko w polskich szpitalach na całodzienne wyżywienie pacjenta przeznacza się np. 5 zł? Przecież zawiadujący służbą zdrowia wiedzą jak istotne w procesie leczenia jest właściwe odżywianie.

Tymczasem na facebookowym profilu „Szpitalne jedzenie” widać najlepiej, jak prezentują się potrawy, które maja pomóc chorym w rekonwalescencji. Śniadanie to najczęściej kromka chleba z jakimś tłuszczem masłopodobnym i najtańszą wariacją na temat prawie-wędliny, albo kupką bez mała dżemu.

Obraz
© Szpitalne Jedzenie FB / Niektóre szpitale oszczędzają też na podrabianej szynce | Szpitalne Jedzenie - FB

Problem w tym, że ta „karma” nie dostarcza potrzebnych witamin i mikroelementów. Nawet w sezonie, z reguły nie można liczyć na choćby skrawek pomidora czy kawałek ogórka.

Kaszanka tak, ale tylko na zimno

Różowa masa udająca szynkę jest z kolei, jak przekonują dietetycy, częstą przyczyną rozwijania się chorób nowotworowych jelita. Dzieje się tak ze względu na ilość zawartej tam chemii, która barwi i dodaje smaku tym mięsnym odpadom. A przecież każde dziecko wie, że śniadanie to najważniejszy posiłek.

Kolacje z reguły niewiele różnią się od śniadań. Może tylko z tą różnicą, że by "urozmaicić dietę", podaje się chorym w miejsce prawie-wędliny - niemalże pasztet, parówkę albo prawie-kaszankę. Nie można jednak liczyć, że tę ostatnia zobaczymy na talerzu w towarzystwie cebulki. W szpitalach nie robią takich mecyi i kaszankę serwują na zimno.

Obraz
© Szpitalne Jedzenie FB / Szczęściarze na kolację moga dostać nawet prawie ciepłą parówkę | Szpitalne Jedzenie FB

Największe szanse na zapchanie żołądka chorzy mają podczas obiadów. Choć i tu, jak widać na profilu „Szpitalne jedzenie”, zbyt często papki na talerzach przypominają psią karmę. Hitem są makaron i naleśniki z serem zawierające jedynie śladowe ilości… sera. Jak się na nie patrzy, aż trudno uwierzyć, że w Europie jesteśmy jednym z liderów w produkcji nabiału.

Obraz
© Szpitalne Jedzenie FB / "Białe szaleństwo" - czyli makaron z serem. Przebój szpitalnego menu | Szpitalne Jedzenie - FB

Z pooperacyjnej depresji chorego nie podniesie też kupa suchego ryżu czy kaszy bez jakiegokolwiek sosu albo pokrytego zaschnięta skorupą czegoś, co miało być sosem.

- Oczywiście, dzienna stawka na żywienie pacjenta powoduje, że jakość odżywcza oferowanych posiłków jest niska i niewystarczająca do pokrycia potrzeb żywieniowych organizmu. Ale problem niedożywienia pacjentów w czasie ich pobytu w szpitalach wynika również z organizacji opieki nad pacjentem - mówi dr Anny Felińczak, pielęgniarka, dietetyk i adiunkt w Katedrze Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

Niskie stawki to nie wszystko. Brakuje też personelu

Jak przekonuje, wpływ ma na to nawet niewłaściwe od strony organizacyjnej przygotowanie do badań diagnostycznych - kiedy każe się pacjentowi oczekiwać na nie bez jedzenia - i niedobory kadrowe.

- Czasami po prostu nie ma osoby, która pomogłaby zjeść pacjentowi. Trzeba pamiętać że wielu chorych potrzebuje takiej pomocy. Również sam rozkład posiłków w ciągu dnia jest dla mnie zastanawiający. Około 8 śniadanie, o 12 obiad i o 16 kolacja. A co potem i jak to się ma do 5 porcji, które są rekomendowane przez Instytut Żywności i Żywienia? - pyta retorycznie Felińczak.

Zapewne wszyscy to dobrze znamy z odwiedzin w szpitalu albo samego pobytu. Salowa przynosi posiłki, stawia je na stole i wychodzi. Do rozniesienia ma ich dziesiątki albo setki, więc nie ma czasu na pomoc chorym w ich spożywaniu. Jeśli nie znajdzie się nikt z chorych, który mógłby tym niechodzącym pomóc, to tacy pacjenci po prostu posiłku nie zjedzą. A wracające z "obchodu" salowe zabiorą później pełen talerz.

A czym jest niedożywienie? Jakie spustoszenie może spowodować? Warto znać odpowiedzi na te pytania, bo zdaniem specjalistów nawet dobrze odżywiony pacjent przychodzący do szpitala może w ciągu około 10 dni swojego pobytu zakwalifikować się do grupy niedożywionych. Takie ryzyko dotyczy 50 proc. pacjentów.

Niegojące się rany i depresja

Niedożywienie oznacza brak składników odżywczych: białek, tłuszczów, węglowodanów, mikro i makroelementów. Wpływa negatywnie na stan wszystkich narządów i układów. Trzeba też pamiętać, że w różnym czasie, w zależności od stopnia niedoboru pożywienia, organizm zaczyna „zjadać” swoją tkankę tłuszczową, mięśnie i pozostałe tkanki.

Dochodzi do poważnych zmian we wszystkich narządach, spada odporność i wydolność fizyczna. Rany nie chcą się goić, pojawia się przewlekłe zmęczenie, chorzy marzną, podatni są na zakażenia, załamania, powikłania leczenia różnych chorób, w tym powikłania pooperacyjne.

- Mam chorych, którzy schudli ponad 50 proc. swojej wagi, słabych, apatycznych i z niegojącymi się ranami. Pamiętam tak wyniszczonego chorego, że nie miał siły mówić – mówi dr. Zmarzły.

Obraz
© WSS im J.Gromkowskiego we Wrocławiu / Jedna z pacjentek dr Zmarzły cierpiąca na niedożywienie | dr Anna Zmarzły

Niemalże równie mocno wyczerpane i wyniszczone do Ośrodka Żywienia Klinicznego trafiły we wrześniu ubiegłego roku 16-letnia Natalia i 14-letnia Patrycja. Dziewczynki ważyły odpowiednio 28 i 23 kg.

- Córki chorują na mukowiscydozę. Ta choroba silnie zaburza układ pokarmowy i oddechowy i chorym trudno jest właściwie się odżywiać. Dziewczynki przez wiele lat bardzo mizernie albo w ogóle nie przybierały na wadze - mówi ich mama Anna Kaniewska.

"Wielokrotnie słyszałam już, że z tego nie wyjdę"

Na szczęście udało się to zmienić, kiedy rodzina trafiła do dr. Zmarzły i zastosowano tu karmienie dojelitowe. Teraz dziewczynki dostają odżywki tą droga i dodatkowo odżywiają się również tradycyjnie z pomocą dietetyka.

- Przez te kilka miesięcy młodsza córka przytyła 5 kilogramów. Wcześniej cieszyliśmy się kiedy to było 2 kilogramy na rok. Starsza też przybrała 5 kilogramów. Byłoby zapewne więcej, ale 7 razy od września miała zapalenie płuc. Teraz walczymy o to, żeby dziewczynki dzięki odżywieniu mniej chorowały, a w perspektywie nieco bardziej odległej miały odpowiednia wagę, by można było je skierować na przeszczep płuc - mówi Anna.

Przykład sióstr pokazuje jak ciężko jest poradzić sobie z żywieniem chorych, jeśli nie wybierze się właściwej metody. Jeśli brakuje wiedzy, bądź bagatelizuje się problem niedowagi. W ocenie Katarzyna Gęglawy szczególnie poza dużymi miastami i okazałymi klinikami panuje zwykła polska codzienność.

- Pochodzę z małego miasteczka na Dolnym Śląsku. Lekarze, do których chodziłam, nie zastanawiali się za bardzo nad tym, że tracę na wadze. Nikt mi nawet nie zaproponował spotkania z dietetykiem - wspomina Katarzyna.

Ludzie boją się rurki w brzuchu

- Mało tego. Wielokrotnie słyszałam już, że z tego nie wyjdę. Sama zresztą nie myślałam, że jeszcze kiedyś będę człowieka przypominać. Gdyby nie to, że spotkałam wreszcie na swojej drodze lekarza, który to rozumie i potrafi walczyć z tak skrajnym niedożywieniem, nie wiem czy bym dziś z panem rozmawiała - dodaje.

Jak przekonuje, przez 15 lat nikt nie interesował się jej żywieniem. 5 lat temu sytuacja była dramatyczna - ledwo żyła. Teraz przytyła 30 kg i powoli wraca do normalnego życia. Wystarczyło tylko, albo aż, zastosować właściwą metodę i podjąć walkę o jej właściwe odżywienie. - Cały czas jednak pamiętam jak niewiele brakowało. Mam poczucie, że zawróciłam z ostatniej drogi i to w ostatniej możliwej chwili - wyznaje.

Obraz
© Archiwum prywatne / Katarzyna Gęglawa (w środku) wśród pracowników Ośrodka Żywienia Klinicznego WSS im J.Gromkowskiego we Wrocławiu | Katarzyna Gęglawa

Dla Natalii i Patrycji to też był już niemalże ostatni dzwonek. - Zwlekaliśmy długo z założeniem dziewczynkom gastrostomii, głównie dlatego, że one bardzo się przed tym broniły. Ponadto, według opinii niektórych lekarzy, istniało duże ryzyko, że wda się zakażenie i dodatkowo przez to będzie im jeszcze ciężej oddychać. Sama musiałam podjąć tą decyzję. Uparłam się, namówiłam dzieci, ale dziś nie żałuję. I one również są z tym szczęśliwe - mówi Anna Kaniewska.

Jak zapewnia, naturalna sprawą jest, że ludzie boją się takiej ingerencji jak przy odżywianiu dojelitowym PEG, gdzie przetoki zakładane są metodą endoskopową. W wielkim uproszczeniu po prostu do ludzkiego brzucha podłącza się rurkę przez, która wtłacza się substancje odżywcze.

- Warto też pamiętać, że to nie musi być na całe życie. Kiedy dziewczyny osiągną 46 kg pozbędziemy się gastrostomii - mówi z nadzieją mama dziewczynek.

Małe oszczędności, a koszty wysokie

O paskudnym poziomie szpitalnych posiłków krążą legendy, ale może są jakieś dobre wyjątki? Oczywiście, że się zdarzają. W Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. A. Mielęckiego w Katowicach na pacjenta przeznacza się dziennie od 15 zł w górę. Częściej jednak średnia oscyluje od 5 do 10 zł maksymalnie.

- Za sprawą niskich stawek oraz innych czynników organizacyjnych właściwe odżywianie nadal jest niestety bagatelizowanym problemem. Zawsze znajdzie się dużo ważniejszych spraw w codziennej praktyce niż żywienie. A to się, niestety, przekłada na wyniki leczenia - mówi dr. Felińczak.

Takie podejście powoduje jednak, że leczenie staje się też bardzo drogie. Chorzy dłużej są hospitalizowani, powikłania też oznaczają kolejne koszty. Zatem jak to się dzieje, że na gruncie czysto ekonomicznym, nikt nie przelicza tych oszczędności na jedzeniu dla pacjentów, na rzeczywiste koszty takich drobnych i pozornych przecież oszczędności?

W USA przeprowadzono kompleksowe badania na ten temat. Okazało się, że u pacjenta, który pojawił się w szpitalu na zabieg, złe żywienie podraża jego pobyt o średnio 4,5 tys. dol. A może i u nas ktoś by to sprawdził? Czy policzono już jakie straty finansowe powoduje doprowadzanie do niedożywienia pacjentów?

- W Polsce oficjalnych danych na ten temat nie ma, za to z niemieckich i amerykańskich badań wynika, że źle odżywiony pacjent zawyża koszty leczenia aż o 75 procent. Niedożywienie pogarsza też wyniki leczenia farmakologicznego i chirurgicznego, zwiększając liczbę powikłań i zgonów od 6 do 14 razy. Jeszcze bardziej niepokoi, że te dane są powszechnie dostępne i nie przekładają się na zmianę takiej sytuacji - mówi Anna Felińczak.

Raport NIK nie pozostawia złudzeń

Może szansę na poprawę da raport NIK z kwietnia tego roku? Wynika z niego, że, jak pisze Izba, ”system ochrony zdrowia nie gwarantuje prawidłowego żywienia pacjentów w szpitalach. Przepisy nie określają norm żywieniowych pacjentów, jakości produktów, zasad kontroli usług żywienia szpitalnego, czy zasad zatrudniania dietetyków na oddziałach. Dostarczane produkty nie usprawniają funkcjonowania organizmu, a czasem mogą szkodzić” - wskazała w raporcie NIK.

A czy mogą zabić? Czy można powiedzieć, że niedożywienie może być przyczyną śmierci w polskim szpitalu? Mamy XXI wiek, wiedzę, lekarzy, system, szpitale. To byłaby straszna konstatacja, ale, jak przekonuje dr Zmarzły, bliska prawdy.

- Nieleczone postępujące niedożywienie prowadzi do śmierci. To brutalna prawda. Na pewno są przypadki śmiertelne. W mojej pracy obserwuję na co dzień wielu wyniszczonych chorych. Byłam świadkiem wielu trudnych historii niedożywionych chorych – dodaje lekarz.

Pytaliśmy w Ministerstwie Zdrowia o receptę na ten bulwersujący problem. Czy MZ coś robi w tej sprawie? Czy są jakieś pomysły, które nakazywałyby NFZ i szpitalom kładzenie nacisku na zdrowsze jedzenie szpitalne? Czy myśli się o mechanizmach finansowania, które usztywniłyby stawki żywieniowe na jakiś realnych poziomach, by nie pozostawiać tego w gestii szpitali szukających oszczędności?

Niestety do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.