Wesoła Brygada
Staszek z Zambrowa jest ojcem piątki dzieci, a dom, w którym mieszka wymaga remontu dachu. Spakował walizkę, pożegnał się z rodziną, wsiadł w autobus i przyjechał do Danii 18 miesięcy temu, właściwie w ciemno.
23.07.2007 | aktual.: 24.07.2007 09:39
Staszek z Zambrowa jest ojcem piątki dzieci, a dom, w którym mieszka wymaga remontu dachu. Spakował walizkę, pożegnał się z rodziną, wsiadł w autobus i przyjechał do Danii 18 miesięcy temu, właściwie w ciemno…
Wraz z 27 innymi Polakami – za pośrednictwem innego naszego rodaka – trafił do firmy „De glade Håndwærkere” („Wesoła Brygada”), której właściciel Duńczyk Bo Grønne zakwaterował wszystkich w jednym domu, za który nie musieli płacić. Ich brygadzistą i bezpośrednim przełożonym okazał się Waldemar D. Bardzo dobry organizator pracy, ale także bardzo dobry kombinator. Okazało się bowiem po kilku tygodniach, że Waldek wypłaca „swoim robotnikom” po 50 koron za godzinę, podczas gdy od właściciela dostawał 100. Swoisty haracz – za każdą godzinę ich pracy Waldek miał dla siebie „tylko” 1400 koron. Jeżeli przemnożyć to przez tygodniową normę czasu pracy tj. 37,5 godziny, to za miesiąc ich pracy Waldek mógł kupić sobie za gotówkę dobrej klasy samochód. Za te kombinacje Polak wyleciał z „Wesołej Brygady”. Od tego czasu Grønne sam wypłacał ludziom pieniądze – 90 koron za godzinę. Płacił regularnie ale tylko przez dwa miesiące. Później pytany o pieniądze mówił niezmiennie „za tydzień”.
Tak mijały kolejne tygodnie, a pieniędzy ciągle nie było. W „Wesołej Brygadzie” przestało być wesoło. Sfrustrowani ludzie coraz częściej zaczęli spoglądać na siebie spode łba. Największy kryzys finansowy i psychiczny (niektórym zaczęły puszczać nerwy i zaczęli się wzajemnie obwiniać) miał miejsce w październiku i listopadzie 2006 r., kiedy to przez osiem tygodni – aż do Świąt Bożego Narodzenia – nie dostali ani korony. Na Święta Bo łaskawie wypłacił im… zaliczki, po 5000-7000 koron.
Pojechali do Polski. I tu kolejny stres. Co powiedzieć żonom i dzieciom? Gdzie są zarobione pieniądze? Ciągle wierzyli, że Bo Grønne wypłaci całą należną im kasę. Po Nowym Roku wrócili do pracy. Po pięciu dniach okazało się, że kasy nie dostaną i podjęli decyzję o… strajku.
Zawiadomili o całej sprawie branżowe związki zawodowe budownictwa. Tego samego dnia gdy oni poszli do związków, Bo Grønne zwinął swój biznes i zniknął. Prawdopodobnie znowu gdzieś w Danii założył firmę i poluje na kolejne ofiary z Polski. Związkowcy całą sprawę potraktowali niezmiernie poważnie. Najpierw zaczęli poszukiwania firmy i jej właściciela. Okazało się, iż jest on zadłużony na … 6 mln koron i po prostu niewypłacalny. Nie pozostało nic innego, jak rozpocząć negocjacje z Lønmodtagernes Garantiefond (Fundusz Zleceniobiorca), celem odzyskania należnych Polakom pieniędzy. Związkowcy pomogli również wszystkim w znalezieniu nowej – tym razem legalnej – pracy.
Kolejne spotkanie w siedzibie związków zawodowych 3F przy Trekronergade 26 w Kopenhadze wyznaczono na 15 czerwca. W obecności przedstawicieli prasy wręczono im dokumenty potwierdzające „wywalczone” kwoty oraz poinformowano ich, co muszą zrobić dalej, aby zamienić je na pieniądze. Ile odzyskali? Łącznie dzięki akcji związków zawodowych dostali prawie dwa miliony koron! Każdy z Polaków – w zależności od tego, za jak długi okres nie zapłacił mu pracodawca – dostał 17-110 tys. koron. Dziś przy każdej okazji „Wesoła Brygada” podkreśla siłę i możliwości duńskich związków zawodowych. Naprawdę warto zaraz po przyjeździe i podjęciu pracy zapisać się do związku i płacić składki.
Opisany przypadek jest jednym z wielu, a jego happy end dowodzi, że nawet jak się pracuje na czarno, nie należy bać się związków zawodowych.
Krzysztof Kozik
Kopenhaga