Wigilia pod reżimem, czyli co oznaczają limitowane święta
Wigilia w czasie pandemii będzie inna, niż te, które do tej pory znaliśmy. Z kim możemy zasiąść przy stole, czy lepiej pojechać do mamy, a może ściągnąć rodziców do siebie? Co grozi za złamanie rygoru? Na te pytania odpowiadamy w naszym poradniku. Rozporządzenie określające nowe obostrzenia wchodzi w życie w najbliższą sobotę.
27.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 15:16
Pandemia koronawirusa przemodelowała nasze życie i wpływa na kultywowane od lat tradycje. Tegoroczne święta Bożego Narodzenia decyzją rządu będziemy obchodzić w reżimie sanitarnym.
Rozporządzenie "w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii" opublikowane 26 listopada w dzienniku ustaw wprowadza m.in limit osób, które mogą wspólnie spędzić święta. Wyjaśniamy, na czym polegać będzie świąteczna kalkulacja.
Wigilijna matematyka
To, ile osób będzie mogło wspólnie spożyć wigilijną wieczerzę, rozpala Polaków od pojawienia się pierwszych informacji dotyczących wprowadzenia nowych obostrzeń sanitarnych.
Zgodnie z rozporządzeniem, nie będzie można organizować spotkań, "które odbywają się w lokalu lub budynku wskazanym jako adres miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, która organizuje imprezę lub spotkanie" i w których ma uczestniczyć więcej niż 5 osób.
Czy to oznacza, że do wigilii może zasiąść tylko 5 osób? Nie. Rozporządzenie doprecyzowuje bowiem, że "do limitu osób nie wlicza się osoby organizującej imprezę lub spotkanie oraz osób wspólnie z nią zamieszkujących lub gospodarujących".
Mówiąc wprost, jeśli rodzina jest organizatorem, to nie ma znaczenia z ilu członków się składa. Ważne, aby wszyscy tworzyli jedno gospodarstwo domowe. Przykład? Masz czworo dzieci, będzie więc was szóstka przy stole - nie łamiesz zakazu. Mieszkasz z teściami i jest was razem ósemka, to dalej nie łamiesz limitu. Mało tego, wciąż możesz zaprosić dodatkowe 5 osób na święta.
Wyższa matematyka zaczyna się, kiedy rodzina z czwórką (i więcej) dzieci będzie chciała pojechać do dziadków na wigilię. Zgodnie z rozporządzeniem dziadkowie będący organizatorami nie wliczają się do limitu, ale przyjeżdżające dzieci z wnukami już tak.
Paradoks polega na tym, że te same przykładowe osiem osób (dziadek, babcia, syn, synowa oraz czwórka wnucząt) w mieszkaniu seniorów będdzie łamać zakaz, a na kolacji u syna już nie. Jak to możliwe? Otóż rodzina (2+4) zapraszająca dwoje dziadków (+2) nie wlicza się do limitu. W tej konfiguracji zostaje jeszcze miejsce dla dodatkowej trójki.
Wniosek jest taki, że dla liczby miejsc przy stole istotne będzie u kogo zorganizowane zostanie świąteczne spotkanie.
Nie tylko wigilia
Ważne jednak, aby nie umykał nam fakt, że rozporządzenie nie dotyczy jedynie kolacji wigilijnej, o której głównie się mówi.
Zgodnie z przepisami limit spotkań do 5 osób obejmuje okres do 27 grudnia, a więc również na pierwszy i drugi dzień Świąt oraz wypadającą po nich niedzielę.
Wciąż nie wiadomo, jak będzie wyglądać kwestia sylwestra, bowiem tego okresu rozporządzenie z 26 listopada nie obejmuje. Można się jednak spodziewać, że będzie to regulował kolejny rządowy dokument.
Spotkania opłatkowe limitowane
Choć Polaków najbardziej emocjonuje kwestia rodzinnych spotkań przy świątecznym stole, problemem będą wigilie organizowane dla biednych czy bezdomnych.
Rozporządzenie wyłącza jedynie spotkania służbowe, ale także np. egzaminy na biegłych rewidentów, egzaminy na prawo jazdy, szkolenia i ćwiczenia pracowników służby zdrowia i służb mundurowych.
Nie ma w nim nic, co mogłoby dotyczyć, nazwijmy to, wigilii społecznych, co oznacza, że poza organizatorem będzie mogło w nich uczestniczyć maksymalnie dodatkowych 5 osób.
Z oczywistych względów zakaz spotkań obejmuje również wszelkie spotkania opłatkowe czy wigilijne organizowane w zakładach pracy czy urzędach.
Kolędnicy w mundurach?
Kwestia egzekwowania limitu wciąż pozostaje otwarta. Teoretycznie jest przepis, jest też sankcja za jego złamanie. Faktem jest, że rozporządzaniu nie znalazły się żadne zapisy dotyczące egzekucji tego przepisu. Nie ma informacji o karach, nie ma informacji o grzywnach czy mandatach.
Czy jest to więc "martwy przepis"? Otóż niekoniecznie, bo kary pieniężne za łamanie nakazów i zakazów wynikających z rozporządzeń premiera są zapisane w "ustawie o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi".
Zgodnie z tymi zapisami, ten kto łamie przepisy dotyczące określonego sposobu przemieszczania się czy zakaz organizowania innych zgromadzeń ludności, podlega karze od 5 do 30 tys. zł. Kary (w drodze decyzji administracyjnych) wlepiają inspektorzy sanitarni.
Czy więc możemy spodziewać się kolędników w mundurach, albo z sanepidowską legitymacją sprawdzających w domach, ile osób zasiadło wspólnie do świątecznych stołów i niosących zamiast opłatków mandaty?
Jak zapowiadają przedstawiciele rządu, z którymi rozmawialiśmy, z rzecznikiem premiera włącznie, te obostrzenia w większości przypadków będą traktowane jako zalecenia, a stosowanie się do nich ma zostać pozostawione odpowiedzialności społeczeństwa.
- To jak z przejeżdżaniem na czerwonym świetle. To, że jest zakaz, nie oznacza, że na każdym skrzyżowaniu stoi policjant i to kontroluje. Wiemy, że na czerwonym świetle nie warto przejeżdżać. Tak samo tutaj, jeśli spotykają się ludzie, w szczególności z różnych miast, to ryzyko rośnie. Dlatego należy się do tego stosować. Tym bardziej, że jest to przepis prawa, który może być sankcjonowany karą finansową - podkreślał Piotr Müller w rozmowie z money.pl.