Władza i kasa
Za chwilę wybory parlamentarne. Postanowiliśmy sprawdzić, ile trzeba wydać, by je wygrać. Dlaczego SLD i PSL musiały sprzedać warszawskie siedziby swoich partii? Czemu banki odmówiły kredytu
na kampanię partii Andrzeja Leppera?
Kto wydaje, ten zyskuje
Polityki nie można robić bez pieniędzy – wiedziała o tym rosyjska imperatorowa caryca Katarzyna, która walcząc o władzę, zapożyczała się u zachodnich mocarstw. Wybitny francuski polityk Charles-Maurice de Talleyrand- -Périgord przyjmował pieniądze od cara Aleksandra, pogromcy Napoleona, a także od innych zachodnich rządów. Miał opinię strasznego łapownika. Dziś, podobnie jak wówczas, polityka sporo kosztuje. W interesie społeczeństw jest jednak transparentne finansowanie działań politycznych. W 2001 roku, aby ograniczyć korupcję w polityce, wprowadzono zasadę finansowania partii z budżetu państwa. – Pamiętajmy, że w tamtym czasie Polska była krajem, w którym według analiz Banku Światowego można było kupić ustawę za łapówkę – wyjaśnia Krzysztof Rak, ekspert prawa międzynarodowego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Po zmianie prawa od 10 lat partie są finansowane za pośrednictwem subwencji i dotacji. Do subwencji uprawnione są partie, które przekroczą określony w ustawie próg (3 proc.
dla partii i 6 proc. dla koalicji) w wyborach. Aby otrzymać subwencje, partie muszą składać coroczne sprawozdania finansowe z działalności i sprawozdania wyborcze z finansowania wyborów.
Żeby utrzymać się w grze, trzeba ponosić niemałe wydatki. Pokazały to ostatnie wybory parlamentarne z 2007 roku. Platforma Obywatelska, która je wygrała, wydała najwięcej, bo ok. 29,5 mln zł, uzyskawszy 41,51 proc. głosów, PiS – ok. 28 mln zł z 32,11 proc. poparcia, SLD – 26 mln zł i 13,5 proc. głosów. Wyjątkowo dużo straciło (jak na swój wynik wyborczy) PSL, które wydało na kampanię aż 28,6 mln zł, a uzyskało tylko 8,91 proc. głosów. W przeliczeniu na koszt jednego głosu wyniki prezentują się następująco: PO wydała 4,39 zł na 1 głos, PiS – 5,46 zł, SLD – 12,30 zł, a PSL – aż 19,91 zł.
Ludowcy płacą, SLD sprzedaje
PKW bardzo skrupulatnie analizuje wydatki partii i może odrzucić sprawozdanie finansowe, co wiąże się z utratą subwencji. Z jakich przyczyn można stracić dofinansowanie? Jednym z powodów są np. wpłaty na konto kampanii od cudzoziemców. PKW odrzuciła w 2007 roku sprawozdanie PiS, gdyż rzekomo na konto partii wpływały pieniądze od osób z zagranicy. Sprawę badał Sąd Najwyższy i okazało się, że PKW postawiła zarzuty na wyrost. PiS nie straciło subwencji.
Partie polityczne nie mogą prowadzić zbiórek publicznych, nie mogą przyjmować pieniędzy od podmiotów gospodarczych i nie mogą prowadzić działalności gospodarczej. Zakazane jest także przyjmowanie wpłat w gotówce. Wpłaty na kampanie mogą być dokonywane tylko czekiem, przelewem lub kartą płatniczą, środki finansowe komitetu wyborczego muszą być bowiem gromadzone wyłącznie na specjalnym rachunku bankowym.
PSL w czasie kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi w 2001 roku zebrało 9,4 mln zł na rachunku partyjnym, a nie wyborczym. Z tego powodu PKW odrzuciła sprawozdanie komitetu wyborczego PSL, zwróciła się też do sądu o przepadek tych pieniędzy na rzecz Skarbu Państwa w związku z naruszeniem przepisów ordynacji wyborczej. Sprawa ciągnie się do dziś, choć w 2009 roku warszawski sąd apelacyjny nakazał PSL zapłacenie 9,5 mln Skarbowi Państwa, dodatkowo przez lata narosły odsetki i cały dług wynosi dziś 18 mln zł. PSL broni się przed zapłatą tej kwoty. Politycy tej partii złożyli skargę do Trybunału Konstytucyjnego, kwestionując przepisy ordynacji wyborczej. „Ludowcy” zwracają uwagę, że kara PKW odstrasza banki od udzielania im kredytów na kolejne kampanie wyborcze. Partia do biednych jednak nie należy. W 2005 roku PSL przejęło od miasta bez przetargu biurowiec przy ulicy Grzybowskiej, w którym mieściła się siedziba partii, za jedyne 18 mln zł (jak szacowali eksperci, wart był ponoć ok. 40 mln zł). Rok
później nieruchomość sprzedano spółce Dom Development za 72 mln zł. Transakcje przeprowadziła związana z „ludowcami” Fundacja Rozwoju, gdyż prawo zakazuje partiom handlu nieruchomościami. „Ludowcy” po kilku latach są już chyba pod kreską, bo w 2010 roku zaciągnęli kredyt na kampanię samorządową w wysokości 250 tys. zł w Banku Polskiej Spółdzielczości. Rozważają też kolejną pożyczkę na wybory parlamentarne.
Z powodu nadchodzących wyborów swoją słynną siedzibę przy ulicy Rozbrat sprzedało też niedawno SLD. Według mediów dwa budynki z restauracją na działce 3758 mkw. na warszawskim Powiślu poszły za 35 mln zł.
Ile kosztuje głos
Ostatnie wybory samorządowe w 2010 roku były zresztą kosztowne dla wszystkich partii. Platforma Obywatelska, aby wygrać, wydała 34,5 mln zł, PiS – 19,6 mln, SLD – 17,7 mln, a PSL – 14 mln. Kilka miesięcy wcześniej partie poniosły też wydatki na kampanię prezydencką, w której startowali przedstawiciele wszystkich największych ugrupowań. Bronisław Komorowski był kandydatem PO, Jarosław Kaczyński reprezentował PiS, Grzegorz Napieralski – SLD, a Waldemar Pawlak – PSL. Najwięcej pieniędzy wydał zwycięzca, Bronisław Komorowski, bo aż 15,4 mln zł. Oddało na niego głosy 6,9 mln Polaków – jeden głos kosztował zatem ok. 2,38 zł. W drugiej turze otrzymał 8,9 mln głosów i jeden głos kosztował 1,72 zł. Drugim w kolejności pod względem wydatków był Jarosław Kaczyński, który przeznaczył na kampanię prezydencką 14,5 mln zł i w pierwszej turze zdobył 6,1 mln głosów, czyli jeden głos wiązał się z wydatkiem 2,38 zł. W drugiej turze otrzymał 7,9 mln głosów, z których każdy można przeliczyć na kwotę 1,84 zł.
Grzegorz Napieralski, kandydat lewicy, wydał na kampanię prezydencką 3,1 mln i zagłosowało na niego 2,2 mln Polaków, czyli jeden głos kosztował 1,37 zł. Na Waldemara Pawlaka, który wydał 3,6 mln, zagłosowało tymczasem tylko ponad 200 tys. rodaków, więc na jeden zdobyty głos wydał ponad 12 zł. Tanią, choć – jak się wydaje – skuteczną (w porównaniu do poniesionych wydatków) kampanię prezydencką przeprowadził kontrowersyjny polityk Janusz Korwin-Mikke. Według danych z PKW wydał na nią tylko 200 tys. zł, a zdobył 416 tys. głosów. Jeden głos kosztował go więc 0,48 zł.
– Te proste wyliczenia pokazują, że nie sposób robić polityki bez pieniędzy. Zainwestowane środki zazwyczaj przekładają się na wynik – dodaje ekspert Krzysztof Rak. Kampania na kredyt lub z pomocą przyjaciół
Jak niebezpieczny może być brak pieniędzy i brak możliwości zaciągania kredytów przekonała się Samoobrona Andrzeja Leppera. W 2007 roku wskutek problemów wizerunkowych ugrupowania (seksafera, afera gruntowa) i słabych sondaży bank PKO BP odmówił Samoobronie udzielenia kredytu na kampanię. Prawdopodobnie finansowania odmówiły też inne banki.
Współpraca z bankami, zwłaszcza w kampanii, jest dla partii politycznych bardzo istotna. Nowe ugrupowanie na polskiej scenie politycznej PJN, powstałe z części PiS-u, już zapowiada, że zamierza zaciągnąć na wybory parlamentarne kredyt w wysokości 3 mln zł. Jak donoszą tabloidy, politycy będą musieli zastawić nawet własne domy, ugrupowanie ma bowiem wyjątkowo niskie poparcie w sondażach. Partia nie ma też żadnego majątku, nieruchomości ani lokat, pod zastaw których mogłaby zaciągać pożyczki. – Nie ma wyjścia. Musimy wziąć kredyt, a kandydaci na parlamentarzystów będą żyrantami. Jedni mają oszczędności, inni zastawią co będą mieli, nawet domy, jeśli tylko je mają. Muszą się liczyć z ryzykiem, taka jest polityka – wyjaśnia dziennikarzom Elżbieta Jakubiak z PJN.
Zaciągnięcie kredytu na wybory parlamentarne rozważają też PiS, SLD i PSL. Jedyną partią, która nie myśli o kredycie jest Platforma Obywatelska. Jak ustalił dziennik „Rzeczpospolita”, od 2006 roku partia Donalda Tuska dostała w sumie ok. 170 mln zł subwencji budżetowych i zwrotów kosztów kampanii parlamentarnych w 2005 i 2007 roku. Zdaniem opozycji Platforma Obywatelska wykorzystuje do robienia sobie darmowej kampanii polską prezydencję w Unii Europejskiej. W jaki sposób jej się to udaje?
– Politycy PO pojawiają się na najważniejszych eventach politycznych związanych z prezydencją, które są szeroko komentowane w najważniejszych mediach, w ten sposób mają darmowy czas antenowy na promowanie siebie i własnej partii – zauważa Krzysztof Rak. Zresztą już w czasie ostatniej kampanii samorządowej pojawiły się w mediach zarzuty, że rządząca Platforma Obywatelska wykorzystuje fakt, że jest u władzy, i robi kampanię za pieniądze podatników, np. wykorzystując limuzyny służbowe do podróży wspierających kandydatów na samorządowców.
W samej Platformie głośno też było o dziwnych historiach związanych z finansowaniem partii. Czasami były to historie kompromitujące, jak ta z wpłacaniem pieniędzy przez studentów i emerytów na kampanię Janusza Palikota, czy wpłaty na Fundusz Wyborczy Platformy Obywatelskiej Ryszarda Sobiesiaka i Jana Koska, biznesmenów z rynku hazardowego, właścicieli tzw. jednorękich bandytów. Jak ustalili reporterzy „Rzeczpospolitej”, Sobiesiak miał wpłacić Platformie 10 tys. zł, a Kosek z żoną – 18 tys. zł. Z ustaleń CBA wynika, że politycy PO mieli lobbować później w sprawie zmian w ustawie hazardowej.
Mniejsze dotacje, większe problemy
Wyjątkowo dobra kondycja finansowa PO tłumaczy, dlaczego z takim zaangażowaniem rząd dążył do obcięcia wydatków środków publicznych na partie polityczne, co nastąpiło w 2010 roku. Obcięcie o połowę subwencji dla partii politycznych przegłosowała w Sejmie koalicja PO i PJN, przeciw głosowały PiS, SLD i PSL. Czy obniżenie finansowania rzeczywiście było potrzebne?
Najgłośniejszy polski skandal polityczny, czyli afera Rywina, wiąże się z podejrzeniem nielegalnego finansowania partii politycznej. Za 17,5 mln dolarów producent filmowy chciał sprzedać ustawę. Zainteresowani mieli zapłacić za uzyskanie wpływu na decyzje „grupy trzymającej władzę”. W tej historii jest wiele niejasności. Jedno jest jednak pewne: partie polityczne potrzebują pieniędzy i kiedy nie otrzymują ich od państwa, rośnie pokusa, by posługiwać się brudnymi metodami.
Największe kraje w Europie – Niemcy, Włochy, Francja czy Anglia – wydają dziesiątki milionów euro rocznie na utrzymywanie polityków. Finansowanie partii politycznych jest niekwestionowaną normą i nikomu nie przychodzi do głowy, aby ten stan rzeczy radykalnie zmieniać. Liderzy europejskich państw uważają, że takie rozwiązanie gwarantuje przejrzystość i wzmacnia demokrację. Decyzja polskiego parlamentu, by zmniejszyć wydatki na partie jest więc sprzeczna z europejskim myśleniem. – To zagranie wizerunkowe, a nie oszczędność publicznych środków. W skali wydatków budżetowych te pieniądze są bez znaczenia – mówi dr Rafał Mrówka ze Szkoły Głównej Handlowej.
W 2009 roku Polacy wydali na partie polityczne ok. 114 mln zł, czyli 29 mln euro. To znacznie mniej niż w przypadku Czech, gdzie finansowanie wyniosło ponad 40 mln. Francuzi wydają ok. 73 mln euro, Niemcy – 133 mln. Dla porównania Rosja, której demokratyczne standardy są – delikatnie mówiąc – dyskusyjne, przeznacza na finansowanie partii politycznych ok. 27 mln euro.
Na Zachodzie bez zmian
Po decyzji o obniżeniu środków na finansowanie partii liderzy z dnia na dzień muszą poważnie ograniczyć wydatki na partyjną infrastrukturę. Zmiany zostały wprowadzone z niemal natychmiastowym skutkiem, co stawia polityków w bardzo trudnej sytuacji. – Jest to niepokojąca decyzja, zwłaszcza że nie dano partiom politycznym wystarczającego czasu na przygotowanie się do zmian. Tego typu regulacja powinna mieć co najmniej roczne vacatio legis. Dodatkowo decyzja została podjęta w roku wyborczym – zauważa dr Jacek Czabański, ekspert ECR w Parlamencie Europejskim.
Praktyka finansowania polityki ze środków publicznych ma głęboki sens. Każdy, kto kwestionuje te rozwiązania, powinien przypomnieć sobie sprawę posła Andrzeja Pęczaka, który w zamian za użyczenie mercedesa z firankami miał rzekomo oferować pomoc w przejęciu państwowego przedsiębiorstwa. Co może wydarzyć się w sytuacji, kiedy partie gwałtownie tracą publiczne pieniądze w wyniku decyzji politycznej? Odpowiedź jest jasna i niezbyt optymistyczna: ograniczenie wydatków na partie zwiększy rolę sponsoringu, a od tego niedaleka droga do korupcji politycznej. Jeden z popularnych posłów, Mirosław Sekuła, zwierzył się kiedyś publicznie, że próbowano mu wręczyć reklamówkę pieniędzy za załatwienie określonej sprawy. Czy takie obrazki staną się w Polsce normą?
Ostatnie decyzje ograniczenia finansowania partii politycznych w Polsce muszą więc napawać niepokojem. Jakie zagrożenia może spowodować decyzja przeforsowana przez Platformę Obywatelską? – Wystawienie partii politycznych na pokusę korupcji politycznej i nadmierny wpływ wielkiego biznesu to jedno z zagrożeń długoterminowych – mówi dr Jacek Czabański. – Zagrożeniem działającym „od zaraz” jest osłabienie kontrolnej roli opozycji poprzez pozbawienie jej znaczącej części środków. Obcięcie funduszy osłabia szanse opozycji w wyborach. To działanie, w moim przekonaniu, niezgodne z zasadami państwa demokratycznego. Uważam, że ustawa powinna trafić przed Trybunał Konstytucyjny – podsumowuje ekspert ECR w Parlamencie Europejskim.
W ostatnich tygodniach Trybunał wypowiedział się co do innych kontrowersyjnych działań Platformy Obywatelskiej, która chciała zakazać w czasie kampanii emitowania spotów wyborczych i wieszania billboardów, a wybory miały trwać dwa dni. Według sędziów Trybunału wszystkie te pomysły były niezgodne z konstytucją.
Przemysław Kilian