Znalazł 18 tys. w bucie. Odpowie przed sądem
"Szczęśliwy" znalazca nie poinformował jednak o tym nikogo, a pieniądze wydał m. in. na narzędzia i nowy telewizor. Teraz odpowie za przywłaszczenie cudzej własności, za co grozi nawet rok więzienia.
08.08.2016 15:09
Jeden z mieszkańców województwa małopolskiego znalazł w otrzymanych od sąsiadki butach 18 tysięcy złotych. Szczęśliwy znalazca nie poinformował jednak o tym nikogo, a pieniądze wydał m. in. na narzędzia i nowy telewizor. Teraz odpowie za przywłaszczenie cudzej własności, za co grozi nawet rok więzienia. Okazuje się bowiem, że nie do końca prawdziwe jest powiedzenie - "znalezione nie kradzione". Zobacz, jakie obowiązki ma w takim przypadku znalazca.
O sprawie 51-latka z miejscowości Rajbrot poinformował portal rmf24.pl. Mężczyzna otrzymał od sąsiadki, która robiła letnie porządki buty, w których ukryte było 18 tysięcy złotych. Nie przyznał się jednak do odkrytego skarbu, przez co teraz może zostać pociągnięty do odpowiedzialności.
Okazuje się bowiem, że prawo nakazuje znalazcy pieniędzy oddanie ich właścicielowi. W tym przypadku mężczyzna powinien zwrócić pieniądze sąsiadce. Miał przy tym prawo do znaleźnego, wynoszącego 10 proc. wartości. Gdyby więc zachował się prawidłowo, dostałby 1800 złotych zupełnie legalnie.
Obowiązująca od nieco ponad roku ustawa o rzeczach znalezionych precyzuje jednak, że z żądaniem znaleźnego można zgłosić się pod warunkiem, że zrobi się to "najpóźniej w chwili wydania rzeczy osobie uprawnionej do jej odbioru". To oznacza, że nie można oddać właścicielowi znalezionego portfela pełnego pieniędzy, a następnego dnia przyjść po należne 10 proc. Trzeba to zrobić od razu przy zwrocie znaleziska.
Właściciel nieznany - co wtedy?
Problem pojawia się jednak wtedy, gdy nie da się ustalić, kto jest właścicielem znalezionych pieniędzy lub innego cennego przedmiotu. To wcale nie oznacza, że nie trzeba znaleziska oddawać. Znalazca ma bowiem obowiązek przekazać je właściwemu organowi. Komu?
Jeśli znajdzie plik pieniędzy w teatrze, to powinien oddać go obsłudze, jeśli w pociągu - kierownikowi składu, a gdy w budynku publicznym - to jego zarządcy. Jeśli natomiast pieniądze leżą przy ławce w parku lub na ulicy - trzeba przekazać je właściwemu staroście.
Starostwo powiatowe jest odpowiednim miejscem, do którego trzeba zanieść nie tylko pieniądze, ale również inne znalezione rzeczy. Ustawa mówi to samo o papierach wartościowych, kosztownościach, sprzęcie wojskowym lub innych rzeczach o wartości historycznej, naukowej lub artystycznej.
Nie oznacza to jednak, że powiatowe biuro rzeczy znalezionych musi przyjmować wszystko, co przyniosą do niego ludzie. Wówczas urzędy byłyby pełne breloczków, zabawek, parasoli czy innych mało wartościowych przedmiotów. Prawo daje więc starostwom możliwość odmowy przyjęcia rzeczy, jeśli jwj szacunkowa wartość nie przekracza 100 złotych, "chyba że jest to rzecz o wartości historycznej, naukowej lub artystycznej".
Nie ze wszystkim do starostwa. Kiedy na policję?
Są jednak znaleziska, których nie zanosi się urzędnikom, ale bezpośrednio na policję. Mowa przede wszystkim o przedmiotach, których używanie wymaga zezwolenia (na przykład broń, amunicja czy materiały wybuchowe).
Najbliższy komisariat jest też miejscem, do którego należy odnieść znalezione dokumenty, takie jak dowód osobisty czy paszport. Policjanci sami powiadomią o tym starostę.
Urzędnicy mają obowiązek poinformować o znalezionych przedmiotach tak, aby właściciel miał możliwość odbioru własności. Starostwo może zamieścić zdjęcie znaleziska na swojej stronie internetowej lub tablicy ogłoszeń.
Co jeśli nikt się nie zgłosi? W takim przypadku, po dwóch latach (lub po roku, jeśli właściciel jest znany, ale mimo wezwania nie zgłosi się po odbiór) znalezisko staje się własnością Skarbu Państwa. Nic więc dziwnego, że w biurach rzeczy znalezionych aż roi się od osobliwości, takich jak sztuczna szczęka, trumna czy deska do prasowania.