Od Annasza do Kajfasza, czyli kto zarobił na kryzysie

Ofiary kryzysu znaleźć łatwo. Nad swoją sytuacją płaczą przedstawiciele branży budowlanej, transportowej, producenci wyrobów tekstylnych i chemicznych. Ale kiedy pytamy, kto na kryzysie zarobił, pada odpowiedź: my nie, może oni.

Od Annasza do Kajfasza, czyli kto zarobił na kryzysie
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

22.10.2009 | aktual.: 07.03.2011 17:11

- Na kryzysie paradoksalnie zarobili, a przynajmniej nie stracili, dostawcy dóbr luksusowych - uważa Wojciech Warski, ekspert Business Centre Club. Tylko że przez dobra luksusowe można rozumieć bardzo różne rzeczy - od wiecznych piór, przez biżuterię, po jachty. Zapotrzebowanie na nie jest mniej więcej stałe, ale czy i bogatych, którzy są nimi zainteresowani, kryzys całkowicie oszczędził, a dobra luksusowe wciąż przynoszą zyski?

- Trudno się z tym zgodzić - protestuje Jerzy Mazgaj, twórca Paradise Group, wprowadzającej na rynki luksusowe marki. Jako dowód przytacza liczby. - Przez kryzys obroty firmy Hugo Boss spadły o 15-20 proc., Emporio Armani i Ermenegildo Zegna - 10-15 proc. Wycofaliśmy się z butików Max & Co, bo nie przynosiły zysków - mówi.
Przyznaje jednak, że Burberry mimo kryzysu radzi sobie dobrze.

Wzrost obrotów notują należące do Mazgaja delikatesy Alma i Krakowski Kredens. - To jednak inny biznes - zaznacza Mazgaj. Rzeczywiście nie jest to luksus w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz asortyment jest inny niż w zwykłych sklepach, artykuły najwyższej jakości, a i ceny nie te same co w hipermarkecie.
- Artykuły premium i artykuły highendowe sprzedają się bardzo dobrze - przyznaje biznesmen. - To efekt szminki. Zamiast pół kilograma zwykłej wędliny kupuję coś lepszego, tyle że mniej. Czuję się za to lepiej - tłumaczy.

Kto zatem zarobił na kryzysie? - pytamy Jerzego Mazgaja.
- Windykatorzy i prawnicy - nie ma wątpliwości.

W firmach ściągających długi już nie są tego tacy pewni.
- Co prawda jest obecnie na rynku więcej przedsiębiorstw, które popadły w tarapaty finansowe i nie regulują swoich zobowiązań, obserwujemy w niektórych branżach zatory płatnicze, ale jednocześnie spadła liczba i wartość transakcji - mówi Maciej Harczuk, dyrektor Działu Windykacji i wiceprezes Euler Hermes Zarządzanie Ryzykiem Sp. z o.o. - To powoduje, że pomimo większego odsetka "trudnych długów" sam przyrost liczby czy wartości zleceń nie jest tak spektakularny, jak można by oczekiwać. Mówienie zatem - cytując tytuły publikacji prasowych - o "żniwach" czy "hossie" jest błędem, przynajmniej w odniesieniu do odzyskiwania należności z sektora przedsiębiorstw (B2B), zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę także wyższe obecnie koszty odzyskiwania należności.

Ale na tym rynek windykacji się nie zamyka.

Obraz
© Pogoda jest dla bogaczy. Burberry zarabia mimo kryzysu. (fot. AFP)

- Nie można też wykluczyć innej sytuacji na rynku windykacji konsumenckiej: tam rzeczywiście przyrost zleceń będzie cały czas rósł. Jednak sprawy są prowadzone według standardowych procedur, a więc koszty są stałe - mówi Maciej Harczuk. - O tym, iż ten segment podbija wynik, świadczyć mogą dane biur informacji kredytowej i Krajowego Rejestru Długów. Mówią one o gwałtownie rosnącym poziomie zaległości płatniczych klientów indywidualnych.

- Na kryzysie zarobią również komornicy sądowi, którzy stanowią ostateczną instancję w procesie odzyskiwania długów. Oni też żyją oni z prowizji, zatem ich przychody wzrastają w trudnych czasach - dodaje Jan Mazurek z Investors.

A jeść trzeba

Euler Hermes wymienia kilka sektorów bezpiecznych, których kryzys się nie ima. Nie jest to jednak równoznaczne z tym, że zarobiły one na kryzysie. Są to firmy z branży farmaceutycznej, energetycznej i spożywczej - choć w tej ostatniej widoczne są zmiany nawyków konsumenckich i ograniczenie wydatków. Naturalnym wydaje się, że mniej zamożni konsumenci będą wyszukiwać towary tańsze.
- W kryzysie dochodzi do rozwarstwienia społecznego według starego sloganu: bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi. Ten, kto był ubogi przed kryzysem, w trudniejszych czasach ogląda metkę cenową z dwóch stron i automatycznie udaje się do sklepów dyskontowych - uważa Wojciech Warski.

Czy zatem dyskonty w kryzysie przeżywają oblężenie?
Przyjrzyjmy się wynikom Biedronki. W pierwszej połowie 2009 r. sieć osiągnęła wzrost sprzedaży o 33,4 proc. (w PLN) w stosunku do tego samego okresu zeszłego roku. Między lipcem 2008 a czerwcem 2009 r. otwarto 358 nowych sklepów.

- Sprzedaż naszej firmy rośnie, utrzymujemy także dynamikę rozwoju, wynika to jednak z konsekwentnej realizacji założonych planów ekspansji oraz ciągłego poszukiwania optymalnych produktów i rozwiązań potrzebnych naszym klientom - tłumaczy Paweł Tymiński z Jeronimo Martins Dystrybucja, właściciela sieci Biedronka. - W większym stopniu jest więc to kwestia umiejętności wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom konsumentów niż sytuacji gospodarczej.

Analogiczna teza, że w kryzysie ludzie częściej chodzą do tańszych restauracji niż droższych, też okazuje się dyskusyjna.
- Trend wzrostowy sprzedaży utrzymuje się od 52 miesięcy, a więc zaczął się, kiedy nikt jeszcze o kryzysie nie mówił. Klienci byli z nami, gdy był boom, są z nami i teraz - mówi Dominik Szulowski z McDonald's Polska. - Przypisujemy to naszym działaniom, inwestycjom w nowe restauracje, podnoszeniu standardów sal i oczywiście ofercie produktowej, otwartej na klientów, którzy mają do wydania i 3 zł, i trochę więcej. Hasło przewodnie: oszczędność

Obraz
© W kryzysie rozum często podpowiada: wybierz towar tani. Ale chcąc poprawić sobie nastrój, czasem wybieramy coś droższego. (fot. Jupiterimages)

- Trudno mówić o całym sektorze, który zarobił na kryzysie. To raczej poszczególne przypadki firm, które nie dają się jednak sprowadzić do wspólnego mianownika - mówi Wojciech Warski z BCC. Zaznacza też, że zarobić a skorzystać to zupełnie inne rzeczy.
- Skorzystać to na przykład wyrobić sobie zupełnie inne możliwości - tłumaczy.

Firmy uważnie obserwują zmieniające się bądź narastające w kryzysie nastroje konsumenckie i kuszą. Ich argumenty koronne to cena i oszczędność - również ta dostrzegana w dłuższym czasie.

I tak Polacy w kryzysie pozbywają się niepotrzebnych rzeczy. Kiedyś swoje kroki kierowali do lombardu, dziś nie wychodząc z domu wystawiają je na aukcjach internetowych.
- Od połowy ubiegłego roku liczba uruchomionych aukcji na serwisie Aukcje.wp.pl wzrosła dwukrotnie - mówi Jarosław Ruciński z Wirtualnej Polski. - W poprzednich latach wzrost nie był tak wysoki. Można więc wywnioskować, że kryzys spowodował, że ludzie zaczęli wyprzedawać produkty, które przestały być im potrzebne. Przykładem mogą być telefony komórkowe: przy wymianie na nowy stary aparat wrzucany był do szuflady, a teraz jest sprzedawany - dodaje.

Obserwowany jest też wzrost zainteresowania porównywarkami cen, w których ceny są o 20 proc., czasami nawet 30 proc. niższe niż w sklepach tradycyjnych. Porównywarką, która ostatnio pojawiła się na rynku, jest Tanio.pl.

Firmą dobrze radzącą sobie w kryzysie jest Amica Wronki. Spółka podaje, że dynamika sprzedaży w okresie do lipca 2009 w zestawieniu z poprzednim rokiem wyniosła w Amice 7,1 proc. podczas gdy na rynku 5,2 proc. Amica dodaje, że w obszarze pralnictwa jej przewaga nad rynkiem jest osiemnastokrotna. Na czym wygrała?
- Przyczyn naszych sukcesów sprzedażowych upatrywałbym przede wszystkim w dostarczaniu na rynek nowych produktów, które doskonale wpisują się w potrzeby klientów - mówi Robert Drożyński z Amiki.
Spółka umiejętnie wykorzystała nastroje kryzysowe. Postawiła na produkty charakteryzujące się niskim zużyciem wody i energii elektrycznej. - Nasze lodówki Generacji 2009 wprowadziliśmy na rynek pod hasłem _ Liczy się oszczędność _ i można wręcz powiedzieć, że jest to nasza odpowiedź na kryzys - stwierdza Drożyński.

Podobnych argumentów używają inni.
- Kryzys wymusił modernizację, dzięki temu rozwój nowych mediów bardzo przyspieszył. Wdrożenie systemu telepresence pozwala firmom obniżyć koszty podróży służbowych, redukuje koszty szkoleń, zdalnej współpracy pracowników i skraca czas wdrażania projektów - tłumaczy Szymon Staruchowicz z wrocławskiej firmy "Projekcja", specjalizującej się w kompleksowych rozwiązaniach audiowizualnych. Po co wyjeżdżać, tracić cenne godziny i pieniądze, skoro ten sam efekt można uzyskać korzystając z systemów wideokonferencyjnych?
- Na świecie to już standard. Z tej technologii korzystają wielkie korporacje, uczelnie i banki. W Polsce zainteresowanie jest spore, ale przeszkodą ciągle są koszty. Problem mogą jednak rozwiązać dotacje unijne.

Zdać się na los

W trudnych czasach ludzie chwytają się wszystkiego, co daje nadzieję na szybki dopływ środków finansowych. Jeśli za dwa czy trzy złote można kupić los albo kupon, który sprawi, że nie będziemy się martwić o przyszłość, ba - spełnimy swoje marzenia, dlaczego tego nie zrobić? - myślimy. Czy kryzys to zatem woda na młyn dla firm mamiących wizją wysokich wygranych?

Obraz
© Na ludzkiej niepewności zarabiają wróżki. (fot. Jupiterimages)

Ten trop sprawdziliśmy na przykładzie Totalizatora Sportowego. Kolejki pod punktami Lotto w okresach kumulacji wydają się tak samo długie jak przed kryzysem, lecz twarde dane tego nie potwierdzają. Źle nie jest, ale przed kryzysem było lepiej. Wyniki sprzedaży Totalizatora z działalności podstawowej, a więc gier liczbowych, loterii pieniężnych i zakładów wzajemnych, z pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku to 2 438 833 210 zł, z analogicznego okresu ubiegłego roku zaś 2 444 822 301 zł.

Każdy na kryzys reaguje inaczej. Jedni będą oszczędzać i chodzić po sklepie z kalkulatorem, obserwować sytuację rynkową, odwiedzać portale z ogłoszeniami o pracę - notabene im kryzys mógł podnieść oglądalność. Ale trudne sytuacje sprzyjają również zachowaniom nieracjonalnym, choć jak twierdzi wielu - skutecznym. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła pani Inga po stracie pracy, było pójście... do wróżki. Ile zarobił na kryzysie ten sektor? Cóż, trudno dowieść, bo szara strefa jest w tym przypadku ogromna.

Katarzyna Izdebska
Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)