Jak minister Szczurek kuchnię polską reformuje
Kukurydza jednak nie jest zbożem, galaretka owocowa jest posiłkiem mięsnym, a ubogim dzieciom nie można pomagać - takie absurdy wymyślają urzędnicy skarbowi, by walczyć z barami mlecznymi. Fiskus ewidentnie dąży do tego, by całkowicie je usunąć z polskiego krajobrazu.
Przed pół rokiem opisaliśmy sprawę gdańskiego baru mlecznego Perełka (kliknij i przeczytaj)
, któremu urzędnicy skarbowi zaczęli najpierw grzebać w menu, a później nakazali zwrot dotacji, dzięki której lokal mógł serwować ogórkową za 2,38 zł za talerz. Kwota 100 tys. zł oznacza, że lokal niedługo może zakończyć działalność. Sprawa zbulwersowała internautów, a informacje o problemie baru mlecznego pojawiły się we wszystkich mediach.
pierogach czy kawałki boczku w żurku. Teraz urzędnicy poszli krok dalej. W trakcie wakacji Perełka dożywiała dzieci na półkoloniach. Gdy wracały z plaży, dostawały obiad w barze. Niestety lato nie było zbyt ciepłe i w kilka deszczowych dni dzieciaki zostały w szkole, gdzie zorganizowano im zajęcia. Właściciel Perełki zawiózł im więc pieczone udka kurczaka oraz frytki. Fiskus za karę nakazał zwrócić ministerialną dotację i to za cały miesiąc.
- Uznano, że dowożąc jedzenie, nie prowadzę już baru mlecznego, ale catering. Co najciekawsze, żadne z produktów, które dostały dzieciaki, nie składały się z produktów dofinansowanych - mówi WP.PL Wojciech Brzeski, właściciel Perełki.
Bary mleczne dostają dofinansowanie z Ministerstwa Finansów na produkty jarskie, takie jak mąka, mleko czy jaja. Listę produktów zapisano w rozporządzeniu. Zwrot wynosi 40 proc. wartości zakupu. W zamian bar nie może sprzedawać tych przetworzonych produktów z marżą wyższą niż 30 proc. Rocznie z budżetu państwa idzie na takie dofinansowanie ok. 20 mln zł.
Taki system funkcjonuje od początku lat 90. Jednak w zeszłym roku zaczął się kruszyć. Choć przepisy się nie zmieniły, to izby skarbowe zaczęły kwestionować rozliczenia barów mlecznych. Te wprawdzie od 20 lat sprzedawały schabowego, ale teraz robić tego już formalnie nie mogą. Urzędnicy bar mleczny uznali za równoznaczny z barem wegetariańskim. Co ciekawe zaakceptowane wcześniej przez izby skarbowe rozliczenia, zaczęto jeszcze raz sprawdzać. Ci sami urzędnicy w dokumentach podpisanych wcześniej przez siebie, zaczęli znajdować rzekome błędy.
- Problemem stała się zupa gotowana na szyjkach indyczych. Galaretka, która składa się z żelatyny produkowanej z kości, także stała się daniem mięsnym - mówi Brzeski.
Jeszcze inne absurdy przytacza Krzysztof Kunowski. Doradca podatkowy, który reprezentuje kilka pomorskich barów mlecznych, mówi, że dotąd urzędnicy skarbowi uznawali kukurydzę za zboże. I dlatego nie można było starać się o dofinansowanie. Ostatnio jednak interpretacja się zmieniła. Stwierdzono, że kukurydza słodka to nie zboże i należy się do niej dofinansowanie, a kto tego nie robił musi zwrócić dotację od wszystkich produktów. I to z poprzednich kilku lat.
- Nawet status pietruszki się zmienił. Dotąd rozliczano tylko jej korzeń. Teraz uznano, że także nać powinna być dofinansowana. Jeśli bar mleczny tego nie robił, musi zwrócić całość dotacji przyznanej na wszystkie produkty w miesiącu, w którym zupę doprawiono posiekaną pietruszką - tłumaczy Krzysztof Kunowski.
Obecnie urzędnicy twierdzą, że albo rozliczało się wszystkie produkty, albo żadnego. Jeśli więc bar mleczny choć jeden produkt z rozporządzenia pominął i nie postarał się o dofinansowanie, to skarbówka uznaje, że złożone dokumenty są nierzetelne i dotacja musi zostać cofnięta.
- Na jednym ze spotkań mówią, że można rozliczać część produktów, na drugim że już nie. To wszystko się zmienia. Teraz mamy być wegetariańscy, a kilka tygodni temu doradzano mi, abym schabowego sprzedawał jako dwa produkty. Osobno miałem naliczać panierkę, która składa się z produktów dofinansowywanych, a osobno mięso - mówi Brzeski.
Pod koniec marca w izbie skarbowej w Gdańsku zorganizowano spotkanie barów mlecznych z urzędnikami skarbówki. Na pytanie, czy jest na sali przedstawiciel baru, którego rozliczeń by nie zakwestionowano, nikt ręki nie podniósł. Podobnie jest w pozostałych regionach Polski.
- Zwrot dotacji w każdym barze jest inny. Są to kwoty od kilkunastu do kilkuset tysięcy złotych - zdradza Krzysztof Kunowski.
Jego zdaniem Ministerstwo Finansów postanowiło zaoszczędzić na barach mlecznych. Nie chce jednak robić tego wprost, obcinając dotację. Zamiast tego straszy bary gigantycznymi karami. Kunowski mówi, że to, co robią dziś izby skarbowe, to wynik prawa powielaczowego: przepisy się nie zmieniły, to urzędnicy dostali nowe "wytyczne" z resortu finansów. I teraz wdrażają je w życie.
Straszenie pomogło. Perełka o dotacje się już nie stara. Brzeski mówi, że na Pomorzu nie ma już lokali, które występują o dotację. Idea barów mlecznych, które powstały jeszcze przed II wojną światową, umrze niedługo śmiercią naturalną.
- A ja zostanę z długiem, który żeby spłacić, będę musiał wyemigrować - dodaje.