Bankowcy w służbie Polityki

Bankowcy w służbie Polityki
Źródło zdjęć: © AFP | Georges Gobet

04.12.2012 08:57, aktual.: 04.12.2012 11:24

Okazuje się, że na świat polskiej polityki duży wpływ mają bankowcy

To, że światem rządzi pieniądz - wiadomo nie od dziś. A kto kieruje światem polskiej polityki? Okazuje się, że spory wpływ na nią wywierają ci, którzy z pieniędzmi mają najwięcej do czynienia, czyli bankowcy. W otoczeniu rządu, instytucji państwowych, a także Sejmu nie brak osób związanych z instytucjami finansowymi. Nawet bardzo blisko związanych.

Zacznijmy od samej góry, czyli premiera Donalda Tuska. Jego prawą ręką w sprawach gospodarczych jest były premier Jan Krzysztof Bielecki. Zaufanie obecnego szefa rządu do Bieleckiego jest ogromne i wynika jeszcze z dawnych lat. A znają się obaj politycy jeszcze z czasów opozycji. To co ich łączy, to wielkie zamiłowanie do futbolu.

Wśród polityków zarówno Platformy Obywatelskiej, jak i Polskiego Stronnictwa Ludowego mówi się, że wiele pomysłów gospodarczych rządu, jak np. przedstawiony w drugim exposé premiera program "Inwestycje Polskie”, narodziły się w Radzie Gospodarczej, której Jan Krzysztof Bielecki jest obecnie przewodniczącym.

Rada Gospodarcza to ciało doradcze, które zostało powołane w 2010 roku w celu oceny koncepcji gospodarczych rządu.

- Teraz, kiedy szukamy, nie tylko tu w Polsce, nowatorskich, oryginalnych i czasami bezprecedensowych sposobów wyjścia z kryzysu, a przede wszystkim sposobów na mądrą strategię w zmieniającej się bardzo dynamicznie rzeczywistości, potrzebujemy umysłów niezależnych i bez rutynowych, urzędowych zobowiązań - mówił premier Tusk przeszło dwa i pół roku temu, powołując Radę Gospodarczą.

Znajomości znajomościami. O tym, że to Bielecki będzie kierować Radą Gospodarczą przy premierze, przesądziło jego doświadczenie - a poznał zasady działania gospodarki na wszystkich szczeblach. Był premierem, ministrem ds. integracji europejskiej, przez 10 lat (od 1993 roku) dyrektorem wykonawczym w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Potem trafił do Banku Pekao SA, w którym został prezesem.

Kolejnym szczeblem w jego karierze jest właśnie funkcja przewodniczącego Rady Gospodarczej. Dlaczego Jan Krzysztof Bielecki, zarabiający po kilka milionów złotych (w 2008 roku, rok przed złożeniem rezygnacji z funkcji prezesa wypłacono mu łącznie z bonusami wg sprawozdania finansowego 2,7 mln zł), zdecydował się na stanowisko doradcze, które pełni społecznie? I co tak naprawdę sprawiło, że po sześciu latach pracy zdecydował się zakończyć przygodę z drugim co do wielkości bankiem w Polsce?

PiS chce odwołać Bieleckiego

Teraz coraz głośniej mówi się o szczegółach jego pracy w Pekao SA. W czerwcu 2005 roku Jan Krzysztof Bielecki zgodził się na podpisanie przez Pekao SA dokumentu o charakterze umowy, regulującego zasady przyszłej współpracy z włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p.A. notowanym na giełdzie w Mediolanie. Warto dodać, że deweloper był wtedy związany kapitałowo i personalnie z włoskim Unicredit, większościowym właścicielem Pekao SA.

Dokument był tajny i nigdy nie został ujawniony przed inwestorami czy nadzorem, choć trzecią stroną tej umowy okazuje się wspomniany Unicredit, spółka przecież powiązana z Bankiem Pekao SA i i dominująca nad nim. Nosi on nazwę "Porozumienie Chopin”. Co zawiera? Bank zrzeka się w nim m.in. na 25 lat prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. trudnych kredytów, zabezpieczonych hipotekami.

- Mamy do czynienia z umową, która narusza elementarne standardy takiej firmy, jak bank będący spółką akcyjną. Standardy jawności, uczciwości, ochrony interesu akcjonariuszy, w tym ochrony Skarbu Państwa - podkreśla Kazimierz Michał Ujazdowski, poseł Prawa i Sprawiedliwości. Parlamentarzyści tej partii kilka tygodni temu zaapelowali do premiera o odwołanie Bieleckiego z funkcji przewodniczącego Rady Gospodarczej. - Nie wyobrażamy sobie, żeby taka osoba mogła pełnić ważne funkcje przy premierze. Jest to człowiek odpowiedzialny za praktyki niezgodne ze standardami funkcjonowania firmy o takim statusie jak bank w polskim życiu gospodarczym. Były premier powinien świecić przykładem, powinien dawać wzór respektowania standardów - podkreśla poseł Ujazdowski.

Apel pozostał jednak bez odpowiedzi.

Poza Bieleckim w Radzie Gospodarczej zasiada jeszcze 13 osób. Okazuje się, że aż sześć z nich to obecni pracownicy banków: Jakub Borowski (główny ekonomista Kredyt Banku), Maja Goettig (główna ekonomistka i strateg ds. Europy Środkowo-Wschodniej w banku inwestycyjnym KBC Securities. Spekulowano o niej, że miała zostać wiceministrem finansów), Bogusław Grabowski (członek rady nadzorczej Banku Pocztowego), Maciej Reluga (główny ekonomista BZ WBK) i Jacek Wiśniewski (główny ekonomista Reiffeisen Banku).

I przy tym ostatnim nazwisku przez chwilę się zatrzymajmy. Wiśniewski w latach 2001-2005 był kierownikiem Zespołu Analiz w Pekao SA. Właśnie wtedy, gdy bankiem kierował już Bielecki. W Pekao SA (także za Bieleckiego) pracował prof. Dariusz Filar, który był głównym ekonomistą banku, teraz jest wiceprzewodniczącym rady nadzorczej BGŻ i także zasiada w Radzie Gospodarczej.

Kto decydował o takim, a nie innym kształcie Rady? Dlaczego przedstawiciele akurat tych instytucji bankowych trafili do ciała doradczego znajdującego się tuż przy premierze?

- Członków Rady Gospodarczej powołuje premier na wniosek przewodniczącego Rady - usłyszeliśmy w biurze prasowym Kancelarii Premiera. - Do Rady zostały zaproszone osoby, które reprezentują wysoki poziom merytoryczny, cieszą się szacunkiem w gronie ekspertów z dziedziny gospodarki i spraw społecznych oraz gotowe są do pracy pro publico bono. Żaden członek Rady nie reprezentuje w niej swojej instytucji. Członkostwo w Radzie nie wynika bowiem z pracy w konkretnej instytucji, a z osobistego dorobku i autorytetu. Ekonomiści bankowi zasiadający w Radzie cieszą się publiczną renomą, potwierdzaną wysoką pozycją w rankingach jakości prognoz makroekonomicznych.

A że niemal jedna trzecia składu to obecni bankowcy? Urzędnicy szefa rządu nic w tym złego nie widzą. - Stanowią one mniejszość - wyjaśniają pracownicy biura prasowego Kancelarii Premiera.

- Gdyby to byli bankowcy, ale na emeryturze, nie byłoby tu żadnego problemu - uważa Andrzej Sadowski, ekonomista Centrum im. Adama Smitha. - Ale osoby te odgrywają aktywną rolę w gospodarce. To nie powinno mieć racji bytu. W tej sytuacji Rada Gospodarcza powinna zmienić swoją nazwę. Bo jeśli jesteśmy opłacani przez jakąś spółkę i jednocześnie zasiadamy w takim organie jak Rada, to jak obiektywnie możemy patrzeć na problemy gospodarcze, które w jakiś sposób odnoszą się do działań takich spółek? Minister też pracował w banku

Ale nie tylko w Radzie Gospodarczej zasiadają bankowcy. Także w rządzie mamy przedstawiciela tej instytucji. Nomen omen, znów chodzi o Bank Pekao SA. Jacek Rostowski, zanim trafił do rządu i został desygnowany na ministra finansów, był doradcą zarządu banku z żubrem w logo, w tym samym czasie, gdy instytucją tą kierował - a jakże - Jan Krzysztof Bielecki. I to on miał go podobno rekomendować w 2007 roku na stanowisko szefa resortu finansów.

Bankowcy od kilku kadencji przechadzają się także po sejmowych korytarzach. Chodzi tu m.in. o posłów Platformy Obywatelskiej - Sławomira Neumanna, Jakuba Szulca i Krystynę Skowrońską. Ich przykład jest dość znamienny, bo każda z tych osób zasiada (lub zasiadała - jak poseł Neumann) w Komisji Finansów Publicznych, komisji, która sprawuje pieczę nad budżetem państwa i jakby nie było - ma wpływ na finanse. - Cytując polityków PSL: każdy musi gdzieś pracować - mówi żartobliwie Marek Zuber, ekonomista Dexus Partners. Po chwili dodaje już na poważnie: - Ważne jednak jest to, by zajmowane stanowisko nie miało wpływu na podejmowane decyzje. Dotyczy to m.in. osób z Rady Gospodarczej. Sam byłem jednym ze społecznych doradców premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Doradcy tylko dzielili się wiedzą o tym, co dzieje się w biznesie, nie mieli wpływu na decyzje. Ale dotyczy to także parlamentarzystów - podkreśla.

- Niezbędne są klarowne zasady dotyczące unikania konfliktu interesów i zazwyczaj mamy je bądź na poziomie regulacji ustawowych (jak w przypadku posłów i senatorów), bądź zasad etycznych określanych przez poszczególne instytucje. Niewątpliwie im większa władza i odpowiedzialność, tym wyższe wymogi dotyczące unikania konfliktu interesu - mówi Paweł Pelc, były zastępca przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. - Elementem kontroli są także oświadczenia majątkowe. W razie jakichkolwiek wątpliwości dotyczącej bezstronności urzędnik powinien się wyłączyć od rozpatrywania danej sprawy.

I tu wracamy do naszych posłów. Czy to, jakie stanowiska zajmowali, na pewno Ale nie tylko w Radzie Gospodarczej zasiadają bankowcy. Także w rządzie mamy przedstawiciela tej instytucji nie miało wpływu na ich decyzje? Sławomir Neumann wszedł do Sejmu w 2007 roku, był wtedy dyrektorem oddziału banku Nordea w Starogardzie Szczecińskim. Jakub Szulc przygodę z wielką polityką zaczął w 2005 roku, był wtedy dyrektorem w pionie rynków międzynarodowych w Banku BPH i pensją ok. 45 tys. zł miesięcznie. Ma spore doświadczenie w bankowości, pracował m.in. w Bank of America Polska i Polskim Banku Rozwoju. Po objęciu mandatu przeszedł na urlop bezpłatny.

W tym samym czasie posłanką została Krystyna Skowrońska, obecnie łącząca mandat poselski z funkcją prezesa Banku Spółdzielczego w Przecławiu i roczną pensją w wysokości 51 tys. zł (jak wynika z oświadczenia majątkowego za 2011 rok).

Cała trójka zasiada w Komisji Finansów Publicznych, która pracowała nad nową ustawą o spółdzielczych kasach oszczędnościowo- kredytowych (weszła w życie pod koniec października), która poddaje Kasy kontroli Komisji Nadzoru Finansowego i wprowadza wiele zmian utrudniających im konkurowanie na rynku z bankami.

Okazuje się, że autorem projektu tej ustawy, był... Jakub Szulc. - Pracuję dla wielkiego, paskudnego systemu bankowego i jedynym celem, jaki mi przyświeca, jest zarżnięcie SKOK-ów - tak ironicznie mówił "Gazecie Bankowej” kilka lat temu, gdy zadaliśmy mu pytanie o jego związki z sektorem bankowym. Trudno jednak dziś uwierzyć, że to tylko ironia, skoro teraz Szulc zasiada w nadzwyczajnej podkomisji, która zajmuje się nowelizacją ustawy o SKOK-ach. Nowelizacją, która m.in. wprowadza możliwość przejęcia Kas - instytucji spółdzielczych właśnie przez banki.

Za przeciwnika SKOK-ów w Sejmie uchodzi także Sławomir Neumann, który aż do lipca tego roku był zatrudniony w banku Nordea. Jednak z funkcji tej, jak udało nam się dowiedzieć, zrezygnował. - Po tylu latach powrót do banku byłby bardzo trudny i nie chciałem dłużej utrzymywać tej iluzji - mówi Neumann, dziś wiceminister zdrowia. - Zresztą od lat nie miałem do czynienia z rynkiem bankowym. Myślę, że dzięki mojej rezygnacji sytuacja jest czystsza. Co będzie, gdy zakończy się moja przygoda z polityką? Zacznę szukać pracy na rynku, pewnie w swoim zawodzie. Mam doświadczenie w bankowości i ekonomii. Ale jak wiem, życie przynosi wiele niespodzianek - dodaje.

Były polityk to cenny łup

Utrzymywanie polityków na urlopach bezpłatnych jest na rękę wielu instytucjom. Byli politycy to cenne łupy dla wielkich firm, nie tylko tych z sektora bankowego. Wystarczy sprawdzić, jak wielu byłych polityków zasiada w radach nadzorczych spółek. Trudno się temu dziwić - w tak trudnych czasach, gdy przepisy często są zmieniane, dobrze mieć w swoich szeregach człowieka z szerokimi kontaktami w świecie polityki.

O tym, jak bardzo byli politycy liczą się na rynku, dobrze świadczy przykład byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który współpracuje z Goldman Sachs. Choć i tu padły poważne zarzuty konfliktu interesów, bo to właśnie ten bank, w 2008 i 2009 roku, brał udział w spekulacyjnym ataku na złotówkę. Sam Marcinkiewicz zaprzeczał jednak, by jego praca miała związek z tym działaniem banku.

Wróćmy jednak do polskiego parlamentu. Neumann, Szulc i Skowrońska to nie jedyni parlamentarzyści związani blisko z bankami. Do tej listy trzeba dopisać jeszcze trzy osoby - także z Platformy Obywatelskiej i będące na liście płac jednej i tej samej instytucji bankowej. Pierwszą z nich jest Dariusz Rosati, obecny przewodniczący Komisji Finansów Publicznych, znany m.in. z tego, że wcześniej zasiadał w radach nadzorczych Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i TFI WGI. - TFI WGI nie rozpoczęło w ogóle działalności, nie przeprowadziło żadnej operacji, nie przyjęło żadnej złotówki - tłumaczył się ostatnio Rosati w trakcie debaty sejmowej. Tłumaczył, bo TFI WGI to część Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej, która przed laty najpierw zainwestowała na rynku walut 320 mln zł zebranych od klientów, a potem pieniądze oraz właściciele spółki zniknęli bez śladu.

Drugą osobą jest Krzysztof Kwiatkowski, obecnie poseł, były minister sprawiedliwości. Trzecią - senator Marek Rocki. Cała trójka zasiada w radzie nadzorczej Banku Millennium i jest przez niego opłacana. Rosati w zeszłym roku zarobił niemal 250 tys. zł, Rocki - 65 tys. zł. Kwiatkowski został członkiem dopiero w tym roku. KNF, czyli kto nadzoruje żonę szefa

To jednak nie koniec powiązań bankierów z polską polityką czy nawet instytucjami państwowymi. Okazuje się, że nawet w nadzorze finansowym można znaleźć osobę powiązaną, i to bardzo blisko, z instytucją bankową. Chodzi mianowicie o Wojciecha Kwaśniaka, wiceprzewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Komisja, jak wiadomo, nadzoruje działające w Polsce banki. Tymczasem żona wiceprzewodniczącego, Agata Kwaśniak, jest członkiem Banku Hipotecznego Pekao SA.

Jak to się ma do stanowienia nadzoru nad bankiem? - Przewodniczący Wojciech Kwaśniak, na własny wniosek, jest wyłączony od wszystkich spraw dotyczących Banku Hipotecznego Pekao SA. Wszystkie sprawy związane z tym bankiem nadzoruje osobiście przewodniczący Andrzej Jakubiak od października 2011 roku - mówi nam Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF. Nadal jednak nadzoruje resztę grupy Pekao SA.

- Gdy w 2005 r. zostawałem zastępcą przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd - ówczesnego regulatora rynku kapitałowego, przed objęciem stanowiska zbyłem wszystkie posiadane przeze mnie akcje, by uniknąć jakiegokolwiek konfliktu interesów - mówi Paweł Pelc.

Tymczasem Kwaśniak, jak wynika z oświadczenia, jest we wspólnocie majątkowej z żoną. Mają m.in. 1135 akcji Pekao. Dochodzi tu więc do sytuacji, że nadzorca jest jednocześnie współudziałowcem banku i decyduje o... wypłacie dywidendy innym akcjonariuszom.

- To niespotykane, w innych krajach nie miałoby racji bytu - mówi Jerzy Bielewicz ze Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek”. - W tej sytuacji nie dziwi, że rodzinie Kwaśniaków może być bliżej do dbania o interesy włoskiego Unicredit w Polsce niż do rzetelnego nadzoru finansowego, bo z całą pewnością wkład małżonki do domowego budżetu jest wielokrotnie większy niż wiceprzewodniczącego KNF.

Izabela Kordos

bankowcybankidonald tusk
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także