Bankowcy w służbie Polityki
Okazuje się, że na świat polskiej polityki duży wpływ mają bankowcy
04.12.2012 | aktual.: 04.12.2012 11:24
To, że światem rządzi pieniądz - wiadomo nie od dziś. A kto kieruje światem polskiej polityki? Okazuje się, że spory wpływ na nią wywierają ci, którzy z pieniędzmi mają najwięcej do czynienia, czyli bankowcy. W otoczeniu rządu, instytucji państwowych, a także Sejmu nie brak osób związanych z instytucjami finansowymi. Nawet bardzo blisko związanych.
Zacznijmy od samej góry, czyli premiera Donalda Tuska. Jego prawą ręką w sprawach gospodarczych jest były premier Jan Krzysztof Bielecki. Zaufanie obecnego szefa rządu do Bieleckiego jest ogromne i wynika jeszcze z dawnych lat. A znają się obaj politycy jeszcze z czasów opozycji. To co ich łączy, to wielkie zamiłowanie do futbolu.
Wśród polityków zarówno Platformy Obywatelskiej, jak i Polskiego Stronnictwa Ludowego mówi się, że wiele pomysłów gospodarczych rządu, jak np. przedstawiony w drugim exposé premiera program "Inwestycje Polskie”, narodziły się w Radzie Gospodarczej, której Jan Krzysztof Bielecki jest obecnie przewodniczącym.
Rada Gospodarcza to ciało doradcze, które zostało powołane w 2010 roku w celu oceny koncepcji gospodarczych rządu.
- Teraz, kiedy szukamy, nie tylko tu w Polsce, nowatorskich, oryginalnych i czasami bezprecedensowych sposobów wyjścia z kryzysu, a przede wszystkim sposobów na mądrą strategię w zmieniającej się bardzo dynamicznie rzeczywistości, potrzebujemy umysłów niezależnych i bez rutynowych, urzędowych zobowiązań - mówił premier Tusk przeszło dwa i pół roku temu, powołując Radę Gospodarczą.
Znajomości znajomościami. O tym, że to Bielecki będzie kierować Radą Gospodarczą przy premierze, przesądziło jego doświadczenie - a poznał zasady działania gospodarki na wszystkich szczeblach. Był premierem, ministrem ds. integracji europejskiej, przez 10 lat (od 1993 roku) dyrektorem wykonawczym w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Potem trafił do Banku Pekao SA, w którym został prezesem.
Kolejnym szczeblem w jego karierze jest właśnie funkcja przewodniczącego Rady Gospodarczej. Dlaczego Jan Krzysztof Bielecki, zarabiający po kilka milionów złotych (w 2008 roku, rok przed złożeniem rezygnacji z funkcji prezesa wypłacono mu łącznie z bonusami wg sprawozdania finansowego 2,7 mln zł), zdecydował się na stanowisko doradcze, które pełni społecznie? I co tak naprawdę sprawiło, że po sześciu latach pracy zdecydował się zakończyć przygodę z drugim co do wielkości bankiem w Polsce?
PiS chce odwołać Bieleckiego
Teraz coraz głośniej mówi się o szczegółach jego pracy w Pekao SA. W czerwcu 2005 roku Jan Krzysztof Bielecki zgodził się na podpisanie przez Pekao SA dokumentu o charakterze umowy, regulującego zasady przyszłej współpracy z włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p.A. notowanym na giełdzie w Mediolanie. Warto dodać, że deweloper był wtedy związany kapitałowo i personalnie z włoskim Unicredit, większościowym właścicielem Pekao SA.
Dokument był tajny i nigdy nie został ujawniony przed inwestorami czy nadzorem, choć trzecią stroną tej umowy okazuje się wspomniany Unicredit, spółka przecież powiązana z Bankiem Pekao SA i i dominująca nad nim. Nosi on nazwę "Porozumienie Chopin”. Co zawiera? Bank zrzeka się w nim m.in. na 25 lat prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. trudnych kredytów, zabezpieczonych hipotekami.
- Mamy do czynienia z umową, która narusza elementarne standardy takiej firmy, jak bank będący spółką akcyjną. Standardy jawności, uczciwości, ochrony interesu akcjonariuszy, w tym ochrony Skarbu Państwa - podkreśla Kazimierz Michał Ujazdowski, poseł Prawa i Sprawiedliwości. Parlamentarzyści tej partii kilka tygodni temu zaapelowali do premiera o odwołanie Bieleckiego z funkcji przewodniczącego Rady Gospodarczej. - Nie wyobrażamy sobie, żeby taka osoba mogła pełnić ważne funkcje przy premierze. Jest to człowiek odpowiedzialny za praktyki niezgodne ze standardami funkcjonowania firmy o takim statusie jak bank w polskim życiu gospodarczym. Były premier powinien świecić przykładem, powinien dawać wzór respektowania standardów - podkreśla poseł Ujazdowski.
Apel pozostał jednak bez odpowiedzi.
Poza Bieleckim w Radzie Gospodarczej zasiada jeszcze 13 osób. Okazuje się, że aż sześć z nich to obecni pracownicy banków: Jakub Borowski (główny ekonomista Kredyt Banku), Maja Goettig (główna ekonomistka i strateg ds. Europy Środkowo-Wschodniej w banku inwestycyjnym KBC Securities. Spekulowano o niej, że miała zostać wiceministrem finansów), Bogusław Grabowski (członek rady nadzorczej Banku Pocztowego), Maciej Reluga (główny ekonomista BZ WBK) i Jacek Wiśniewski (główny ekonomista Reiffeisen Banku).
I przy tym ostatnim nazwisku przez chwilę się zatrzymajmy. Wiśniewski w latach 2001-2005 był kierownikiem Zespołu Analiz w Pekao SA. Właśnie wtedy, gdy bankiem kierował już Bielecki. W Pekao SA (także za Bieleckiego) pracował prof. Dariusz Filar, który był głównym ekonomistą banku, teraz jest wiceprzewodniczącym rady nadzorczej BGŻ i także zasiada w Radzie Gospodarczej.
Kto decydował o takim, a nie innym kształcie Rady? Dlaczego przedstawiciele akurat tych instytucji bankowych trafili do ciała doradczego znajdującego się tuż przy premierze?
- Członków Rady Gospodarczej powołuje premier na wniosek przewodniczącego Rady - usłyszeliśmy w biurze prasowym Kancelarii Premiera. - Do Rady zostały zaproszone osoby, które reprezentują wysoki poziom merytoryczny, cieszą się szacunkiem w gronie ekspertów z dziedziny gospodarki i spraw społecznych oraz gotowe są do pracy pro publico bono. Żaden członek Rady nie reprezentuje w niej swojej instytucji. Członkostwo w Radzie nie wynika bowiem z pracy w konkretnej instytucji, a z osobistego dorobku i autorytetu. Ekonomiści bankowi zasiadający w Radzie cieszą się publiczną renomą, potwierdzaną wysoką pozycją w rankingach jakości prognoz makroekonomicznych.
A że niemal jedna trzecia składu to obecni bankowcy? Urzędnicy szefa rządu nic w tym złego nie widzą. - Stanowią one mniejszość - wyjaśniają pracownicy biura prasowego Kancelarii Premiera.
- Gdyby to byli bankowcy, ale na emeryturze, nie byłoby tu żadnego problemu - uważa Andrzej Sadowski, ekonomista Centrum im. Adama Smitha. - Ale osoby te odgrywają aktywną rolę w gospodarce. To nie powinno mieć racji bytu. W tej sytuacji Rada Gospodarcza powinna zmienić swoją nazwę. Bo jeśli jesteśmy opłacani przez jakąś spółkę i jednocześnie zasiadamy w takim organie jak Rada, to jak obiektywnie możemy patrzeć na problemy gospodarcze, które w jakiś sposób odnoszą się do działań takich spółek? Minister też pracował w banku
Ale nie tylko w Radzie Gospodarczej zasiadają bankowcy. Także w rządzie mamy przedstawiciela tej instytucji. Nomen omen, znów chodzi o Bank Pekao SA. Jacek Rostowski, zanim trafił do rządu i został desygnowany na ministra finansów, był doradcą zarządu banku z żubrem w logo, w tym samym czasie, gdy instytucją tą kierował - a jakże - Jan Krzysztof Bielecki. I to on miał go podobno rekomendować w 2007 roku na stanowisko szefa resortu finansów.
Bankowcy od kilku kadencji przechadzają się także po sejmowych korytarzach. Chodzi tu m.in. o posłów Platformy Obywatelskiej - Sławomira Neumanna, Jakuba Szulca i Krystynę Skowrońską. Ich przykład jest dość znamienny, bo każda z tych osób zasiada (lub zasiadała - jak poseł Neumann) w Komisji Finansów Publicznych, komisji, która sprawuje pieczę nad budżetem państwa i jakby nie było - ma wpływ na finanse. - Cytując polityków PSL: każdy musi gdzieś pracować - mówi żartobliwie Marek Zuber, ekonomista Dexus Partners. Po chwili dodaje już na poważnie: - Ważne jednak jest to, by zajmowane stanowisko nie miało wpływu na podejmowane decyzje. Dotyczy to m.in. osób z Rady Gospodarczej. Sam byłem jednym ze społecznych doradców premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Doradcy tylko dzielili się wiedzą o tym, co dzieje się w biznesie, nie mieli wpływu na decyzje. Ale dotyczy to także parlamentarzystów - podkreśla.
- Niezbędne są klarowne zasady dotyczące unikania konfliktu interesów i zazwyczaj mamy je bądź na poziomie regulacji ustawowych (jak w przypadku posłów i senatorów), bądź zasad etycznych określanych przez poszczególne instytucje. Niewątpliwie im większa władza i odpowiedzialność, tym wyższe wymogi dotyczące unikania konfliktu interesu - mówi Paweł Pelc, były zastępca przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. - Elementem kontroli są także oświadczenia majątkowe. W razie jakichkolwiek wątpliwości dotyczącej bezstronności urzędnik powinien się wyłączyć od rozpatrywania danej sprawy.
I tu wracamy do naszych posłów. Czy to, jakie stanowiska zajmowali, na pewno Ale nie tylko w Radzie Gospodarczej zasiadają bankowcy. Także w rządzie mamy przedstawiciela tej instytucji nie miało wpływu na ich decyzje? Sławomir Neumann wszedł do Sejmu w 2007 roku, był wtedy dyrektorem oddziału banku Nordea w Starogardzie Szczecińskim. Jakub Szulc przygodę z wielką polityką zaczął w 2005 roku, był wtedy dyrektorem w pionie rynków międzynarodowych w Banku BPH i pensją ok. 45 tys. zł miesięcznie. Ma spore doświadczenie w bankowości, pracował m.in. w Bank of America Polska i Polskim Banku Rozwoju. Po objęciu mandatu przeszedł na urlop bezpłatny.
W tym samym czasie posłanką została Krystyna Skowrońska, obecnie łącząca mandat poselski z funkcją prezesa Banku Spółdzielczego w Przecławiu i roczną pensją w wysokości 51 tys. zł (jak wynika z oświadczenia majątkowego za 2011 rok).
Cała trójka zasiada w Komisji Finansów Publicznych, która pracowała nad nową ustawą o spółdzielczych kasach oszczędnościowo- kredytowych (weszła w życie pod koniec października), która poddaje Kasy kontroli Komisji Nadzoru Finansowego i wprowadza wiele zmian utrudniających im konkurowanie na rynku z bankami.
Okazuje się, że autorem projektu tej ustawy, był... Jakub Szulc. - Pracuję dla wielkiego, paskudnego systemu bankowego i jedynym celem, jaki mi przyświeca, jest zarżnięcie SKOK-ów - tak ironicznie mówił "Gazecie Bankowej” kilka lat temu, gdy zadaliśmy mu pytanie o jego związki z sektorem bankowym. Trudno jednak dziś uwierzyć, że to tylko ironia, skoro teraz Szulc zasiada w nadzwyczajnej podkomisji, która zajmuje się nowelizacją ustawy o SKOK-ach. Nowelizacją, która m.in. wprowadza możliwość przejęcia Kas - instytucji spółdzielczych właśnie przez banki.
Za przeciwnika SKOK-ów w Sejmie uchodzi także Sławomir Neumann, który aż do lipca tego roku był zatrudniony w banku Nordea. Jednak z funkcji tej, jak udało nam się dowiedzieć, zrezygnował. - Po tylu latach powrót do banku byłby bardzo trudny i nie chciałem dłużej utrzymywać tej iluzji - mówi Neumann, dziś wiceminister zdrowia. - Zresztą od lat nie miałem do czynienia z rynkiem bankowym. Myślę, że dzięki mojej rezygnacji sytuacja jest czystsza. Co będzie, gdy zakończy się moja przygoda z polityką? Zacznę szukać pracy na rynku, pewnie w swoim zawodzie. Mam doświadczenie w bankowości i ekonomii. Ale jak wiem, życie przynosi wiele niespodzianek - dodaje.
Były polityk to cenny łup
Utrzymywanie polityków na urlopach bezpłatnych jest na rękę wielu instytucjom. Byli politycy to cenne łupy dla wielkich firm, nie tylko tych z sektora bankowego. Wystarczy sprawdzić, jak wielu byłych polityków zasiada w radach nadzorczych spółek. Trudno się temu dziwić - w tak trudnych czasach, gdy przepisy często są zmieniane, dobrze mieć w swoich szeregach człowieka z szerokimi kontaktami w świecie polityki.
O tym, jak bardzo byli politycy liczą się na rynku, dobrze świadczy przykład byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który współpracuje z Goldman Sachs. Choć i tu padły poważne zarzuty konfliktu interesów, bo to właśnie ten bank, w 2008 i 2009 roku, brał udział w spekulacyjnym ataku na złotówkę. Sam Marcinkiewicz zaprzeczał jednak, by jego praca miała związek z tym działaniem banku.
Wróćmy jednak do polskiego parlamentu. Neumann, Szulc i Skowrońska to nie jedyni parlamentarzyści związani blisko z bankami. Do tej listy trzeba dopisać jeszcze trzy osoby - także z Platformy Obywatelskiej i będące na liście płac jednej i tej samej instytucji bankowej. Pierwszą z nich jest Dariusz Rosati, obecny przewodniczący Komisji Finansów Publicznych, znany m.in. z tego, że wcześniej zasiadał w radach nadzorczych Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i TFI WGI. - TFI WGI nie rozpoczęło w ogóle działalności, nie przeprowadziło żadnej operacji, nie przyjęło żadnej złotówki - tłumaczył się ostatnio Rosati w trakcie debaty sejmowej. Tłumaczył, bo TFI WGI to część Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej, która przed laty najpierw zainwestowała na rynku walut 320 mln zł zebranych od klientów, a potem pieniądze oraz właściciele spółki zniknęli bez śladu.
Drugą osobą jest Krzysztof Kwiatkowski, obecnie poseł, były minister sprawiedliwości. Trzecią - senator Marek Rocki. Cała trójka zasiada w radzie nadzorczej Banku Millennium i jest przez niego opłacana. Rosati w zeszłym roku zarobił niemal 250 tys. zł, Rocki - 65 tys. zł. Kwiatkowski został członkiem dopiero w tym roku. KNF, czyli kto nadzoruje żonę szefa
To jednak nie koniec powiązań bankierów z polską polityką czy nawet instytucjami państwowymi. Okazuje się, że nawet w nadzorze finansowym można znaleźć osobę powiązaną, i to bardzo blisko, z instytucją bankową. Chodzi mianowicie o Wojciecha Kwaśniaka, wiceprzewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Komisja, jak wiadomo, nadzoruje działające w Polsce banki. Tymczasem żona wiceprzewodniczącego, Agata Kwaśniak, jest członkiem Banku Hipotecznego Pekao SA.
Jak to się ma do stanowienia nadzoru nad bankiem? - Przewodniczący Wojciech Kwaśniak, na własny wniosek, jest wyłączony od wszystkich spraw dotyczących Banku Hipotecznego Pekao SA. Wszystkie sprawy związane z tym bankiem nadzoruje osobiście przewodniczący Andrzej Jakubiak od października 2011 roku - mówi nam Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF. Nadal jednak nadzoruje resztę grupy Pekao SA.
- Gdy w 2005 r. zostawałem zastępcą przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd - ówczesnego regulatora rynku kapitałowego, przed objęciem stanowiska zbyłem wszystkie posiadane przeze mnie akcje, by uniknąć jakiegokolwiek konfliktu interesów - mówi Paweł Pelc.
Tymczasem Kwaśniak, jak wynika z oświadczenia, jest we wspólnocie majątkowej z żoną. Mają m.in. 1135 akcji Pekao. Dochodzi tu więc do sytuacji, że nadzorca jest jednocześnie współudziałowcem banku i decyduje o... wypłacie dywidendy innym akcjonariuszom.
- To niespotykane, w innych krajach nie miałoby racji bytu - mówi Jerzy Bielewicz ze Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek”. - W tej sytuacji nie dziwi, że rodzinie Kwaśniaków może być bliżej do dbania o interesy włoskiego Unicredit w Polsce niż do rzetelnego nadzoru finansowego, bo z całą pewnością wkład małżonki do domowego budżetu jest wielokrotnie większy niż wiceprzewodniczącego KNF.
Izabela Kordos