Bierzesz L4, pracodawca zabiera ci pieniądze. Rząd może tego zakazać

Minister pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk stwierdziła niedawno, że w jej ocenie "premie za brak chorowania nie powinny mieć miejsca". Jej zdaniem taki system wynagradzania zachęca chorych pracowników, by przychodzili do pracy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rząd zajmie się premiami za brak L4?

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nie zadeklarowało, czy pracuje nad rozwiązaniami prawnymi, mającymi uniemożliwić uzależnienie wypłaty premii od braku L4. W rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną Aleksandra Trzcińska-Kosacka, radca prawny w zespole prawa pracy kancelarii Łaszczuk i Wspólnicy, stwierdziła jednak, że wypowiedź pani minister mogła nie być przypadkowa.

Według ekspertki resort pracy może forsować zmianę prawa, lub starać się o inną interpretację obecnie istniejących przepisów w duchu równego traktowania i zakazu dyskryminacji.

Za zmianami opowiadają się także związkowcy. - Takie premie mają charakter dyskryminujący, wynikają one bowiem ze zdarzeń niezależnych od pracowników. Poza tym w poważny sposób uderzają w kulturę współpracy. To nic innego jak dzielenie pracowników na lepszych i gorszych – stwierdza w DGP Grzegorz Sikora, ekspert Forum Związków Zawodowych.

Chorobowe warte 500 zł

Wiązanie wypłat premii z frekwencją jest charakterystyczną praktyką m.in. w branży handlowej. Jednym z większych pracodawców, który ją stosuje jest Jeronimo Martins, właściciel Biedronki.

Jeden z pracowników tej sieci dokładnie opisał serwisowi Bankier.pl mechanizm działania systemu premiowego w największej sieci handlowej w Polsce. Kasjerzy przy 100-proc. obecności mogą otrzymać ok. 550 zł. Jeżeli nie pojawią się w pracy raz lub dwa razy w miesiącu, przepada im część tego dodatku. W przypadku, gdy przerwa od pracy trwa trzy dni i więcej, kasjerowi przepada cała premia.