Bukmacherska wojna o wojnę
Pandemia. Rozgrywki odwołane, sportowcy znikają ze stadionów, branża bukmacherska w rozpaczy – nie ma się o co zakładać. Wygra ten, kto zaoferuje nowe usługi. W czasie trudnym dla branży Ministerstwo Finansów przedstawia trzy wykluczające się interpretacje na funkcjonowanie biznesu. Efekt - część bukmacherów zarabia, część walczy z biurokracją. Sprawa trafiła do Najwyższej Izby Kontroli.
Wchodzę na stronę największego polskiego bukmachera - STS. Bez trudu znajduję zakładką z wojną, bodaj najprostszą grą karcianą: dwóch graczy, wyciągane są dwie karty, wygrywa ten, którego karta będzie wyższa.
Tak to wygląda w realu, u bukmachera jest nieco inaczej, ale nadal prosto.
Na ekranie widać młodą kobietę w czerwonej sukience z głębokim dekoltem. Siedzi w pomieszczeniu przypominającym kasyno. W tle woda, chyba ocean. Kobieta mówi po angielsku. To ona wyciąga karty.
Moim zadaniem nie jest uczestnictwo w rozgrywce, lecz obstawianie jej wyniku. Mogę obstawić, że atrakcyjna pani będzie miała wyższą kartę, ale mogę też obstawić, że więcej szczęścia będzie miał wirtualny gracz, z którym mogę się utożsamiać.
Jeśli chcę, mogę postawić pieniądze na to, czy wyciągnięte karty będą czerwone, czy czarne. Czy będą kierem, karo, treflem czy pikiem. Wreszcie czy będą numerowane, czy też trafi się figura.
Z boku strony STS informuje mnie, że w ostatnim rozdaniu - a te są co chwilę - Roman R. wygrał 261,88 zł, Hubert S. 176 zł, a Krzysztof K. stał się bogatszy o 44 zł.
Ile osób wygrało, a ile przegrało - tego nie wiadomo. Wiem za to, że Patryk C. jest rozczarowany rozdaniem, czego upust daje na czacie widocznym na stronie bukmachera.
Ja z obstawiania rezygnuję. Nie robię tego dla zasady, odkąd opisuję branżę hazardową.
FENOMEN
Całość wydaje się zresztą dość kuriozalna. Rozumiem fenomen obstawienia wyniku meczu piłkarskiego na EURO 2020, typowania mistrza Polski w piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę czy co tam jeszcze.
Fenomenu stawiania pieniędzy na to, czy anonimowa kobieta wyciągnie za chwilę damę, asa czy blotkę, nie rozumiem.
Zakładam, że jeśli coś jest prawdziwym hazardem - to właśnie to.
I właśnie gra w wojnę, a w zasadzie obstawianie jej wyniku, wywołała na rynku bukmacherskim konflikt, jakiego nie było od lat. Stało się to za sprawą Ministerstwa Finansów. Swoimi stanowiskami doprowadziło do tego, że w trudnej dla całego biznesu hazardowego pandemii jedni mieli lepiej od innych.
ŚCISŁA KONTROLA
Rynek hazardowy w Polsce jest mocno uregulowany. Wystarczy wspomnieć, że urządzanie gier hazardowych przez internet - z wyjątkiem zakładów wzajemnych i loterii promocyjnych - jest objęte monopolem państwa.
Zakłady wzajemne - potocznie utożsamiane wyłącznie z obstawianiem wyników wydarzeń sportowych, lecz obstawiać można znacznie więcej, np. kto zdobędzie Oscara - organizować mogą tylko podmioty, które uzyskają zezwolenie Ministra Finansów. Obecnie posiada je 21 firm.
Mimo ograniczeń biznes idzie dobrze. W 2020 roku – tym naznaczonym pandemią - firmy bukmacherskie posiadające zezwolenie na urządzanie zakładów wzajemnych wygenerowały obroty w wysokości 7,2 mld zł. Z tego niemal połowa (45,1 proc.) przypadła na STS, który w ostatnim roku zwiększył przychody w porównaniu z 2019 r.
Niektórzy bukmacherzy jednak dużo stracili. Głównie przez to, że w drugim kwartale 2020 roku sport niemal na całym świecie był "zamrożony". Nie ma rozgrywek, nie ma czego obstawiać. Trzeba było wykazać się kreatywnością. I tu pojawia się obstawianie wyników gry w wojnę.
"Mimo całkowitego wstrzymania rozgrywek sportowych, STS dalej przyciągał graczy swoją ofertą. Zawdzięcza to przede wszystkim inwestycjom w ofertę zakładów na e-sport, rozbudowanej propozycji gier wirtualnych czy też gier karcianych BetGames, jak wojna czy poker. To właśnie duża elastyczność i zdywersyfikowana oferta uratowały STS przed poważniejszymi problemami"
- wskazywano na branżowym portalu najlepsibukmacherzy.pl.
O innych firmach bukmacherskich, media branżowe rozpisywały się mniej pochlebnie. Nie brakowało ocen, że część firm zupełnie nie znalazła pomysłu na siebie, gdy rozgrywki sportowe zostały wstrzymane.
Różne interpretacje
Gdy STS w sierpniu 2019 r. wprowadził możliwość obstawiania wyników gry w wojnę, znaczna część branży bukmacherskiej była zaskoczona. Doceniono sam pomysł. Nie brakuje bowiem graczy, dla których najważniejsze jest samo obstawianie, a co się obstawia, to już mniej istotne.
Szefom wielu firm wydawało się jednak, że konkurent się zagalopował. Uznawali, że obstawianie wyniku gry w wojnę w praktyce niczym nie różni się od samej wirtualnej gry w wojnę. A przy takim założeniu bukmacher nie miałby prawa oferować takiej rozgrywki.
W piśmie z 28 października 2019 roku, do którego dotarła Wirtualna Polska, Ministerstwo Finansów stwierdziło jednak, że oferowanie zakładów na wyniki gry w wojnę (oraz pozostałe gry w karty) jest dozwolone. Nie wspomniano słowem o konieczności zmiany regulaminu. Dokument ten nie trafił jednak do wszystkich przedsiębiorców z branży.
"W ocenie Ministerstwa Finansów przedstawiona działalność, polegająca na przyjmowaniu zakładów wzajemnych na zdarzenia związane z symulowanymi grami karcianymi online: Wojna, Poker i Bakarat, cechuje wystąpienie w niej cech zakładu wzajemnego" - wskazał Robert Wydra, zastępca dyrektora departamentu podatków sektorowych, lokalnych oraz podatku od gier w Ministerstwie Finansów.
To pismo kilku menedżerów firm bukmacherskich nazywa "glejtem". W praktyce bowiem umożliwiło największemu graczowi na rynku zaoferowanie usługi, która - jak się później okazało - stała się znaczącą w portfolio przedsiębiorcy.
W ślad STS poszło kilka mniejszych firm. Uznały, że skoro gigant coś robi, to i oni mogą. W końcu rynkowy potentat nie ryzykowałby poważnymi konsekwencjami.
Gdy tylko zaczęła się pandemia, większość firm bukmacherskich postanowiła wprowadzić do oferty wojnę. Wtedy okazało się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż sądzono, bo Ministerstwo Finansów zaczęło stawiać warunki.
W piśmie z 15 kwietnia 2020 roku, adresowanym do jednego z bukmacherów, wspomniany Robert Wydra wskazał, że co prawda oferowanie zakładów na wyniki gry w wojnę jest dozwolone, ale wymaga zmiany regulaminu każdej firmy, która chciałaby nową usługę dla graczy wprowadzić. Ten zaś każdorazowo zatwierdza Minister Finansów, co trwa wiele miesięcy. STS zresztą o zatwierdzenie nowego regulaminu też wystąpił. Zgodę uzyskał już 11 maja 2020 r.
"Przyjmowanie zakładów wzajemnych na zdarzenia związane z symulowanymi grami w karty (np. Wojna, Poker czy Black Jack), z uwagi na specyfikę zagadnienia powinno znaleźć swoje odzwierciedlenie w zapisach regulaminu, zatwierdzonego przez ministra właściwego do spraw finansów publicznych" - stwierdził wicedyrektor Wydra w imieniu Ministerstwa Finansów.
Kilka firm złożyło więc wnioski o zatwierdzenie zmiany regulaminów. Liczyły, że szybko zostaną one rozpatrzone.
16 października 2020 r. resort finansów rozesłał - tym razem do wszystkich firm bukmacherskich - pismo, z którego wynikało, że obstawianie wyników gry w wojnę jest zakazane. To oznacza, że za organizację takiej rozgrywki grozić mogłoby nawet odebranie zezwolenia, a to już biznesowa śmierć.
"Wyjątkiem od zakazu objęte są jedynie zakłady wzajemne polegające na przyjmowaniu zakładów wzajemnych na zdarzenia związane z symulowanymi grami karcianymi (wymienionymi w ustawie). Zgodnie z art. 2 ust. 5a ustawy grami w karty są gry black jack, poker i baccarat" - stwierdził ten sam Robert Wydra.
Wojny w ustawie nie ma, więc z październikowego stanowiska wynika, że organizowanie obstawiania wyników rozgrywki najprostszej gry karcianej jest zabronione. I w sumie nie było sensu prosić o zatwierdzenie nowego regulaminu, bo – jak wynika z tego stanowiska – obstawiać wojny po prostu nie wolno.
Przy czym i to stanowisko jest już nieaktualne.
Ministerstwo Finansów po kilkunastu miesiącach od złożenia przez co najmniej kilka firm wniosków o zmianę regulaminów w końcu je zaakceptowało. Formalnie powinno to zrobić w ciągu sześciu miesięcy od złożenia wniosku – istnieje przepis ustawy, który zabezpiecza interesy przedsiębiorców.
Sprawa zajęła rok. Istnieją też przepisy-wytrychy, które pozwalają urzędnikom zajmować się daną kwestią znacznie dłużej; w zasadzie przez tyle czasu, ile urząd uzna za stosowne.
W długiej odpowiedzi na pytania WP resort – w największym uproszczeniu - wskazuje, że oferować obstawianie wyników gry w wojnę wolno, o ile jest to ujęte w regulaminie. I że nigdy nie twierdził inaczej.
Na pytanie, dlaczego resort w ciągu kilkunastu miesięcy zaprezentował wykluczające się stanowiska, MF podkreśla, że prezentowane wcześniej oceny się nie wykluczały.
A to dlatego, że brzmienie odpowiedzi uzależnione było od zadawanych pytań. Te z kolei były różne. Dalej zaś ministerstwo argumentuje, że cała sprawa to efekt niezrozumienia przez branżę obowiązujących regulacji.
- Oczekiwałabym, że przedsiębiorcy uzyskają prostą i jednolitą wykładnię. Skoro pisma ministerstwa zostały błędnie zrozumiane przez znaczną część firm, a lektura samych odpowiedzi prowadzi do wniosku, że zaprezentowane stanowiska były rozbieżne, to gdzieś popełniono błąd - uważa Katarzyna Kretkowska, posłanka Lewicy.
To ona sformułowała poselskie zapytanie w sprawie rozbieżności interpretacyjnych. Posłanka zaznacza, że nie jest specjalistką od gier hazardowych, a zapytanie sformułowała na prośbę przedsiębiorców. Chciałaby jednak, aby biznes otrzymywał precyzyjną wykładnię obowiązujących przepisów.
POCZUCIE KRZYWDY
Zdecydowana większość firm bukmacherskich, z których przedstawicielami rozmawiałem, nie chce oficjalnie komentować sprawy. Powód jest ten sam - minister finansów jednym podpisem może zdecydować o zamknięciu ich biznesu. Lepiej się nie narażać.
Nieoficjalnie niemal wszyscy rozmówcy - osiem osób - podkreślają, że z takim nierównym potraktowaniem firm przez administrację rządową jeszcze nie mieli do czynienia.
Część wietrzy w tym jakiś układ (dowodów nie potrafią przedstawić). Część uważa, że to była fuszerka (tu widać rozbieżność interpretacyjną). Wszyscy są zgodni co do jednego - za błędy urzędników zapłacili przedsiębiorcy.
W rozmowach - jako dowód na bałagan, który panuje w ministerstwie - przewija się temat obsady kadrowej departamentu, który odpowiada za współpracę z bukmacherami oraz za nadzór nad rynkiem.
Ostatni dyrektor departamentu, Bartłomiej Korniluk, pracował przez miesiąc - od 1 do 30 kwietnia 2021 r. Już sam jego wybór był dla wielu zaskakujący, gdyż na wysokie stanowisko urzędnicze powołano osobę, która przez wiele lat pracowała dla branży hazardowej. Mężczyzna w swoim CV ma pracę na rzecz jednej z firm bukmacherskich oraz jednej z izb zrzeszających hazardowy biznes.
"Nasi rozmówcy z resortu finansów wskazują, że to właśnie ponad dekada pracy w izbie, której zadaniem była ochrona interesów i reprezentowanie branży hazardowej, przesądziło, że Korniluk tylko miesiąc spędził jako dyrektor w MF" - wskazywał w maju 2021 r. "Dziennik Gazeta Prawna".
Dziś stanowisko jest nieobsadzone. Na stronie internetowej resortu jedyną osobą decyzyjną w zakładce właściwego departamentu jest wicedyrektor Robert Wydra.
TO NIE SPRAWA DLA UOKiK. CZY DLA NIK - NIE WIADOMO
O tym, że skala oburzenia na działanie resortu finansów była ogromna, świadczą najlepiej działania Polskiej Izby Gospodarczej Branży Rozrywkowej i Bukmacherskiej. Zrzesza ona ponad 100 podmiotów, w tym niemal połowę działających w Polsce firm bukmacherskich.
Izba pod koniec marca 2021 roku wysłała pisma do prezesów Najwyższej Izby Kontroli oraz Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o wszczęcie postępowań.
"Takie działanie Ministerstwa Finansów, które wyraża się różnym traktowaniem analogicznych podmiotów w takiej samej sytuacji, w sposób oczywisty wprowadza nierówną konkurencję wśród przedsiębiorców zajmujących się prowadzeniem zakładów bukmacherskich i jako takie nie powinno mieć miejsca" - stwierdziła Izba.
Dalej wskazała, że zastanawiające jest, dlaczego jedni mogą liczyć na przychylność, a inni nie.
Bo - to żadna tajemnica - część prezesów firm uważa, że STS jako największy gracz na rynku ma nie tylko największe przychody, lecz także największe możliwości wpływu na urzędników.
Dla jasności: z żadnego dokumentu, do którego dotarła WP, to nie wynika. Jest to więc jedynie sfera przypuszczeń rozczarowanych bukmacherów.
UOKiK poinformował WP, że pismo dotarło, lecz nie ma tu sprawy dla urzędu antymonopolowego. To dlatego, że urzędnicy UOKiK zajmują się oceną działań przedsiębiorców, a nie organów państwowych.
Z kolei Najwyższa Izba Kontroli nie odpowiedziała na pytania o to, czy wszczęła jakiekolwiek postępowanie.
Przedstawiciel izby zrzeszającej bukmacherów, Adam Lamentowicz, w rozmowie z WP podkreśla, że doszło do nierównego traktowania firm i że gdy część się bogaciła podczas pandemii, inne miały kłopot.
Zarazem w wypowiedzi Lamentowicza wybrzmiewa, że trzeba docenić to, że resort finansów ostatecznie pozwolił wszystkim zainteresowanym organizować obstawianie wyników na grę w wojnę. Ot, nie ma co płakać nad tym, co się wydarzyło. Trzeba wierzyć, że sytuacja się nie powtórzy.
Sam STS nie sprawia wrażenia zachwyconego sytuacją.
W nadesłanym WP stanowisku Paweł Sikora, PR Manager spółki, wskazuje, że zasady i procedury obowiązujące w Ministerstwie Finansów, a tym samym decyzje podejmowane przez resort, znajdują się całkowicie poza kompetencjami STS.
A zatem firma nic nie wie na temat rodzaju i zawartości wniosków składanych do ministerstwa przez inne firmy bukmacherskie oraz do statusu postępowań w ich sprawach.
POZYTYWNY FINAŁ DNIA
Postępowania te - jak opowiada Rafał Wójtowicz, prezes firmy bukmacherskiej LV Bet, który jako jedyny z branży zgodził się na podanie nazwiska w tekście - były drogą przez mękę.
Wójtowicz podkreśla, że na rynku dostosowanie się do oczekiwań klientów oraz podjęcie konkurencji z innymi podmiotami wymaga często podjęcia szybkich działań. Dlatego ważne, aby organy administracji działały sprawnie, a sposób stosowania prawa był utrwalony i przewidywalny dla wszystkich uczestników rynku.
- Nasza firma czekała ponad rok na wydanie decyzji o zatwierdzeniu regulaminu zakładów wzajemnych. W tym okresie nie mogliśmy rozszerzyć oferty o nowe, popularne wśród graczy, rodzaje zakładów. Ze względu na pandemię COVID-19 był to dla nas bardzo ciężki czas. Przez prawie trzy miesiące de facto nie mogliśmy prowadzić działalności, bo wstrzymano niemal wszystkie zawody sportowe, w tym te najpopularniejsze i generujące największy obrót - opowiada Wójtowicz.
I dodaje, że doświadczenie było tym bardziej bolesne, że konkurencja uzyskiwała w tym trudnym okresie przewagę rynkową.
- Cieszymy się, że kierownictwo Ministerstwa Finansów ostatecznie doszło do wniosku, że wszystkie podmioty w branży – te większe i te mniejsze – powinny być traktowane równo. Można by oczywiście rozwodzić się, że na tę refleksję trzeba było długo czekać, ale dziś nie ma to sensu. Bierzemy decyzję regulatora za dobrą monetę i jesteśmy wdzięczni, że cała historia znalazła pozytywny finał - podkreśla Wójtowicz.
Pozytywny finał dnia na pewno miał Krzysztof D. W ciągu ostatnich 20 minut wygrał na obstawianiu wyników gry w wojnę ponad 400 zł. Przynajmniej tak podał bukmacher, który nadal zachęca mnie do wysupłania kilku złotych, bym dał sobie szansę na zostanie bogaczem.