Ciemno wszędzie, głucho wszędzie

Warszawie grozi blackout, a niemal pół Polski to energetyczna pustynia - twierdzą niektórzy eksperci. Jednak wszyscy zgodnie przyznają, że polski system energetyczny nie załamał się tylko dlatego, że mamy kryzys i gospodarka zużywa mniej prądu.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

22.01.2013 | aktual.: 24.01.2013 09:29

Awarie powodujące odcięcia całych miast lub dzielnic (jak ostatnio warszawskiego Ursynowa) od energii elektrycznej odbijają się szerokim echem. Coraz częściej możemy też usłyszeć groźne słowo "blackout" wraz z twierdzeniami, że Polska stoi u progu katastrofy energetycznej.

- Przez blackout rozumie się rozpad systemu i brak energii na danym obszarze, do którego dochodzi na skutek awarii - tłumaczy prof. Władysław Mielczarski. Według niego nie ma systemu odpornego na blackout. - Tak jak wypadek drogowy, może się on zdarzyć nawet, gdy ktoś ma najlepszy samochód, jest bardzo dobrym i uważnym kierowcą.

Metafor z dziedziny motoryzacji trzyma się również Tomasz Chmal z Instytutu Sobieskiego. - Dysponujemy parkiem kilkudziesięcioletnich mercedesów, które jeszcze jeżdżą, ale kiedyś przestaną - komentuje kondycję polskich elektrowni. - Pytanie brzmi, nie: czy dojdzie do blackoutu, tylko - kiedy i na jakich warunkach. Nie można nie budować nowych mocy energetycznych bez konsekwencji - mówi.

Im gorzej w gospodarce, tym lepiej w energetyce

Obaj eksperci są zgodni, że obecnie sytuacja w polskiej energetyce nie jest tragiczna. Znacznie gorsza była kilka lat temu, gdy systematycznie rósł pobór energii elektrycznej. Latem 2008 r. system energetyczny podobno znalazł się już na skraju wydolności. Od tego czasu zmieniło się jedno - z powodu kryzysu finansowego zwolniła polska gospodarka.

- Paradoksalnie kryzys działa na naszą korzyść, bo ceny prądu spadają, a elektrownie pomimo wyeksploatowanego parku maszynowego zaspokajają zapotrzebowanie na energię - mówi Chmal. - Czyli jest spokojnie, ale to spokój pozorny. Elektrowni nie buduje się w piętnaście minut i jeśli znajdziemy się w sytuacji szybszego wzrostu gospodarczego, tej energii zacznie brakować.

- Zapotrzebowanie na energię elektryczną maleje, więc pomimo braku budowy nowych mocy wytwórczych rezerwy mocy pozostają na w miarę bezpiecznym poziomie - przyznaje prof. Mielczarski. - W dłuższym okresie, 7-8 lat, może być gorzej, ale na razie mamy kryzys i dopóki z niego nie wyjdziemy, trudno stawiać prognozy.

Kiedy może zabraknąć prądu

Urząd Regulacji Energetyki w sprawozdaniu za 2011 r. ocenił, że po 2015 r. nie można wykluczyć przerw w dostawach prądu. Jak czytamy, może do nich dojść z powodu nasilonych remontów elektrowni oraz ekstremalnych warunków pogodowych. Wskazana w raporcie data wynika z zamiarów producentów energii, którzy za kilka lat planują masowe remonty i wyłączenia starych bloków. Nie znaczy to, że do awarii na pewno dojdzie, tylko że polski system za kilka lat będzie bardziej narażony na blackout. Ale to nie jedyne zagrożenie.

- Zupełnie inną sytuacją - której nie należy mylić z awarią typu „black-out” - jest możliwość pojawienia się deficytu w bilansowaniu popytu i podaży, ze względu na niewystarczające zdolności wytwórcze krajowych elektrowni - wyjaśnia Beata Jarosz - rzecznik prasowy Polskich Sieci Elektroenergetycznych SA. - Opracowany bilans mocy Krajowego Systemu Energetycznego do 2020 r. wykazał, że od roku 2016 mogą zaistnieć trudności w pokryciu zapotrzebowania na moc przez krajowe jednostki wytwórcze - dodaje.

Prof. Władysław Mielczarski uspokaja, że ryzyko wciąż nie będzie zbyt duże. - Nie sądzę, by do 2020 r. wystąpiła jakaś groźniejsza sytuacja - mówi. O tym, co będzie później, zadecyduje poziom realizacji inwestycji energetycznych. Jak na razie na tym polu nie jest najlepiej.

- Wiele inwestycji zapowiedzianych przez koncerny energetyczne nie ruszyło w terminie. Będą opóźnione, co może spowodować, że w ciągu 10 lat możemy mieć problemy z ciągłością dostaw energii - powiedział w rozmowie z Bloomberg Businessweek Polska Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki.

Co nam grozi

Czego w takim razie możemy się obawiać? Na pewno nie znanych z czasów poprzedniego systemu specjalnych stopni zasilania.

- Nikt dzisiaj nie stosuje takich metod - mówi prof. Mielczarski. - W PRL-u w latach siedemdziesiątych gwałtownie rozpoczęto uprzemysłowienie, ale budowa energetyki była opóźniona. Był taki okres, że przemysł już ruszył, a energetyki nie było. Dziś nie ma takiej potrzeby, zresztą jesteśmy połączeni z Czechami, Niemcami, budujemy połączenie na Litwę, mamy połączenie kablem ze Szwecją. Bardzo szybko można też uruchomić połączenie z Ukrainą. To są ilości energii, które bardzo łatwo zaimportujemy - przekonuje. Konieczność zakupu prądu poza granicami, a także alternatywny scenariusz, w którym decydujemy się na budowę w Polsce kilku elektrowni jednocześnie oznacza określone koszty. Nie trzeba nikogo przekonywać, że zarówno za inwestycje koncernów energetycznych, jak i za import prądu w ostateczności zapłacą konsumenci. Możemy zatem spodziewać się podwyżek rachunków.

W razie niedoboru prądu z ograniczeniami muszą liczyć się natomiast klienci instytucjonalni, czyli duże zakłady przemysłowe. Nic dziwnego, że przemysł jest zainteresowany, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo energetyczne. W tygodniku Bloomberg Businessweek Polska czytamy, że własne elektrownie chcą budować największe polskie firmy spoza sektora energetycznego, takie jak KGHM, Zakłady Azotowe Puławy i PKN Orlen. Koszty takich inwestycji liczy się w miliardach złotych.

Gdzie jest najgorsza sytuacja?

Problem blackoutu nie dotyczy w równym stopniu całego kraju. Infrastruktura energetyczna w Polsce nie jest rozmieszczona równomiernie. Dotyczy to szczególnie elektrowni, które skoncentrowane są na południu, w pobliżu źródeł surowca - złóż węgla kamiennego i brunatnego. Prąd potrzebny jest jednak w całej Polsce, a to oznacza konieczność transportowania go na duże odległości przy pomocy sieci przesyłowych.

- Najmniej doinwestowana w moce jest północ kraju - przyznaje Chmal. Według niego granica przebiega mniej więcej wzdłuż linii Poznań-Warszawa. Na północy zaś znajduje się "energetyczna pustynia".

Beata Jarosz z PSE podkreśla, że stan sieci elektroenergetycznej wysokich napięć na terenie całego kraju spełnia wymogi niezawodności, ale rzeczywiście w niektórych miejscach na północy Polski, wymogi są spełnione na minimalnym poziomie.

Na ryzyko awarii narażone są obszary o dużym zapotrzebowaniu na energię, którą muszą sprowadzać z dużych odległości. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego wskazało, że z powodu obciążenia sieci przesyłowych zagrożona blackoutem jest Warszawa. Stolica należy do tych miejsc w Polsce, w których pobór energii rósł najszybciej w ostatnich latach.

Beata Jarosz z PSE wyjaśnia, że trudna sytuacja w Warszawie występuje głównie latem, gdy prąd z warszawskich elektrociepłowni jest relatywnie droższy niż zimą i dlatego opłaca się sprowadzać energię z odległych elektrowni. - W najbliższych latach planowane jest uruchomienie dwóch nowych stacji w rejonie Warszawy zasilanych liniami 400 kV (stacja 400/220 kV Ołtarzew i stacja 400/110 kV Stanisławów) , co istotnie poprawi pewność zasilania aglomeracji warszawskiej z sieci przesyłowej - dodaje.

Z kolei pod względem sieci przesyłowych najgorsza sytuacja była w północno-wschodniej Polsce. Jednak jak zauważa prof. Mielczarski, przy okazji budowy połączenia z Litwą za pieniądze unijne rozbudowuje się również system przesyłowy na tym obszarze kraju.

Jak poprawić zaniedbany system

Polska energetyka jest niedoinwestowana. - Na palcach jednej ręki można policzyć elektrownie oddane do użytku w ostatnim dwudziestoleciu - mówi Chmal. - Błędem jest nieprowadzenie stałej polityki w tym zakresie, mamy dużo PR-u, ale najczęściej zamiast zbudować elektrownie, unieważnia się przetarg.

- Jest taka teoria, że powinniśmy co roku budować ok. 1000 MW, żeby co trzydzieści lat mieć nowe elektrownie - dodaje Chmal. - My jej w żaden sposób nie realizujemy, od roku 1989 zbudowaliśmy łącznie kilka tysięcy MW.

Stare elektrownie rzeczywiście mogą stanowić piętę achillesową polskiej energetyki. Na innych polach wydaje się, że sytuacja jest nieco lepsza. Zdaniem prof. Mielczarskiego pod względem standardów technicznych w energetyce ustępujemy co prawda Niemcom i Holendrom, ale w porównaniu do Amerykanów, Kanadyjczyków i w Hiszpanów nie mamy powodów do wstydu.

- Infrastruktura przesyłowa nie jest najnowsza, chociaż firmy starają się inwestować i w ostatnich latach nakłady inwestycyjne wzrastają - mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik prasowy Urzędu Regulacji Energetyki. - Drugą sprawą jest wytwarzanie energii. Rozwijają się odnawialne źródła energii i być może tu leży odpowiedź na to zapotrzebowanie.

Energia ze źródeł odnawialnych jest jednak wyraźnie droższa od tej ze źródeł konwencjonalnych. Dlatego pytanie o opłacalność rozwoju tego sektora wciąż pozostaje otwarte. Trzeba liczyć się też z innymi problemami. - Odnawialne źródła energii są w takich miejscach, gdzie nie ma sieci i dlatego nie ma jak ich przyłączyć - mówi prof. Mielczarski

Tak czy inaczej, od budowy nowych elektrowni uciec nam się nie uda. To, czego możemy uniknąć, to drastyczne podwyżki cen energii i jej niedobory w godzinach szczytu. Ale nawet pod tym względem nie możemy być pewni sukcesu.

- Może musi dojść do kryzysu - podsumowuje Chmal. - Mówi się, że jak będzie blackout, to wówczas wszyscy się obudzą i stwierdzą, że rzeczywiście inwestycje były konieczne.
Zdaniem analityka, w takim przypadku pieniądze na inwestycje się znajdą, ale w kryzysowej sytuacji za budowę elektrowni będziemy musieli zapłacić więcej.

elektrownieprądenergetyka
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także