Czy wiesz, co jesz? 54 proc. kurczaka w kurczaku, konina w wołowinie i inne żywnościowe skandale
Hasło "czy wiesz, co jesz" robi niesłychaną karierę, a oliwy do ognia dolewają kolejne testy konsumenckie, które obnażają oszustwa wielkich korporacji. W imię oszczędności na naszych talerzach i w naszych żołądkach lądują produkty, których zawartość - delikatnie rzecz ujmując - daleko odbiega od opisu.
Hasło "czy wiesz, co jesz" robi niesłychaną karierę, a oliwy do ognia dolewają kolejne testy konsumenckie, które obnażają oszustwa wielkich korporacji. W imię oszczędności na naszych talerzach i w naszych żołądkach lądują produkty, których zawartość - delikatnie rzecz ujmując - daleko odbiega od opisu.
Teraz w ogniu krytyki znalazła się sieć Subway. Testy wykazały, że serwowane przez nią w kanapkach kurczaki tylko w połowie składają się z mięsa.
Wcześniej takie wpadki zaliczali inni wielcy. Zobaczcie, czym jesteśmy karmieni.
Kanadyjski nadawca publiczny CBC w ramach dziennikarskiego śledztwa zbadał zawartość mięsa w daniach serwowanych w popularnych sieciach fast-food. Większość przeszła testy pomyślnie.
Wyroby McDonald's czy Wendy's w 85-90 proc. składały się z kurczaka z kilkoma procentami przypraw czy marynat, co jest standardem przy obróbce mięsa do spożycia. Egzaminu jednak nie zdała jedna sieć - Subway.
Wyniki badań wskazały, że w jednej z serwowanych kanapek z kurczakiem z pieca było raptem 53,6 proc. DNA kurczaka, z kolei w drugiej - już tylko 42,8 proc. DNA. Resztę stanowiła soja.
Subway Canada nie zgadza się z wynikami badań, jednak obiecał kontrolę łańcucha dostaw w celu wyeliminowania potencjalnych nieprawidłowości. Firma sama przyznaje, że receptura porcji kurczaka w sieci przewiduje najwyżej 1 proc. zawartości białka sojowego służącego do zachowywania odpowiedniej tekstury i wilgotności produktu.
Nie tylko wielkie sieci restauracji oszczędzają na składzie serwowanych dań. Podobnych praktyk dopuszczali się producenci żywności również w Polsce.
Kiepskie jakościowo produkty spożywcze były jeszcze kilka lat temu prawdziwą zmorą polskich konsumentów.
Producenci, by zaoszczędzić, nagminnie zmieniali skład znanych produktów. Dziennik Polska. The Times nagłośnił wyniki kontroli inspekcji handlowych w całym kraju, które wykazały oszustwa m.in. w maśle, parówkach czy pasztetach.
Na czarnej liście Głównego Inspektoratu Inspekcji Handlowej znalazły się takie "masła": Jagr Extra i Osełka Jagr Extra z PHU Jagr Warlubie, Olmlek Extra, spółdzielni Grupa Polmlek z Olsztyna i SM Laktopol z Łosic. Zgodnie z prawem, powinny składać się przynajmniej z 82 proc. tłuszczu mlecznego i 16 proc. wody, a badania wykazały w nich nawet 30-proc. obecność tłuszczu roślinnego.
Głośne były również przypadki "polędwicy drobiowej z warzywami", która w rzeczywistości była "blokiem drobiowym homogenizowanym", a "pasztet z indyka" robiono z "oddzielonego mechanicznie mięsa z kury".
13 proc. skontrolowanych przez Inspekcję Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w 2007 r. wyrobów było niezgodnych z przepisami i deklaracją producenta.
Proceder ukróciła nowelizacja z 2008 r. ustawy o jakości handlowej artykułów spożywczych, która zaostrzyła kary za tego typu oszustwa.
W ubiegłym roku internauci nagłośnili nieuczciwe praktyki producenta popularnych herbatników maślanych. Okazało się, żeciastka znanej marki Leibniz różnią się w sposób znaczący między tymi sprzedawanymi w Niemczech a w Polsce.
W składzie niemieckiej wersji znajdowało się 12 procent masła, a w polskiej - olej palmowy i 5 procent masła.
W reakcji na oburzenie konsumentów nad Wisłą, firma Bahlsen Polska, właściciel tej marki ciastek, wydała oświadczenie, że różnice w składzie są efektem dostosowania oferty do potrzeb miejscowego konsumenta. Chodzi o "trafienie w punkt równowagi pomiędzy odpowiednią jakością produktu a jego ceną, która powinna być dostosowana do siły nabywczej społeczeństwa w danym kraju".
Pamiętacie aferę z koniną, która wstrząsnęła Europą kilka lat temu? Chodziło o burgery wołowe, sprzedawane w brytyjskich marketach, w których wykryto koninę z zawartością niebezpiecznych dla ludzi leków weterynaryjnych.
Cień afery padł na Polskę, skąd pochodzić miało mięso, co ostatecznie się nie potwierdziło.
Sprzedawanie koniny jako drogiej wołowiny czy "baraniny" z kaczek, to tylko niektóre z wykrytych sposobów na fałszowanie żywności.
W ubiegłym roku Stanami Zjednoczonymi wstrząsnął serowy skandal z parmezanem w roli głównej. Badanie zlecone przez "Bloomberg News" wykazało, że w większości produktów sprzedawanych jako parmezan znajduje się celuloza wykonana z pulpy drzewnej i to w znacznie przekraczającej dopuszczalne normy ilości.
Oprócz dodatku "trocin", przez co producenci obniżali koszt produkcji parmezanu nawet do 30 proc., w składzie wykryto tańsze odpowiedniki sera. W jednym z badanych produktów składniki serowe stanowiły mniej niż 40 proc. Niektóre z przebadanych produktów nie zawierały parmezanu w ogóle.
Nie tylko producenci parmezanu oszukują. Szwajcarscy rzemieślnicy szacują, że ok. 10 proc. popularnego na całym świecie gatunku Emmental jest fałszywa. Pod marką cenionego sera sprzedawane są zazwyczaj gorsze gatunki.
We Francji i Rosji z kolei wykryto w tego typu produktach mleczarskich sztuczne dodatki, takie jak olej palmowy.
Najczęstszym sposobem fałszowania ryb i owoców morza jest złe oznakowanie i sprzedawanie tanich i słabej jakości produktów pod szyldem drogich gatunków.
W ten sposób na nasze talerze trafiają masowo hodowane w Azji ryby maślane zamiast białego tuńczyka, czy tanie tilapie zamiast egzotycznego i bardzo drogiego lucjusza czerwonego.
Przestępcom w tym przypadku pomaga często niewiedza konsumentów, a także brak ścisłych przepisów regulujących ten rynek.
Jednak nie tylko konsumenci gubią się w rybich fałszerstwach. Jak dowiodła amerykańska organizacja Oceana, nabierają się również specjaliści. W wyniku przeprowadzonych w Nowym Jorku badań w latach 2010-2012 okazało się, że każda restauracja sushi w tym mieście serwowała podrabianą rybę!
Jak wynika z analiz Toma Muellera, autora książki "Extra Virginity: The Sublime and Scandalous World of Olive Oil", 70 proc. produkcji oliwy z oliwek sprzedawanej na całym świecie jest wymieszana z innymi olejami i "dodatkami smakowymi". Tym samym na półki sklepowe trafia nie oliwa z pierwszego tłoczenia - extra virgin, ale mieszanka olejów niewiadomego pochodzenia.
W ostatnim czasie Włochami wstrząsnął również skandal z wręcz niebezpieczną dla zdrowia oliwą. Podczas operacji pod kryptonimem "Mamma mia" Gwardia Finansowa skonfiskowała tony importowanej oliwy, sprzedawanej jako typowo włoską. Co więcej, produkt ten powstawał z chemicznie barwionych oliwek, które mogły być groźne dla zdrowia.
Jak wielka jest skala oszustw w tym biznesie może świadczyć fakt, że w tej jednej akcji skonfiskowano ponad 2 tysiące ton rzekomo włoskiej oliwy z podrobionymi certyfikatami o wartości 13 milionów euro.
Masowe ginięcie pszczół stało się nie lada problemem nie tylko dla pszczelarzy, ale także dla miłośników słodkiego rarytasu. Rosną ceny, a rynek zalewa fałszywy miód.
Według amerykańskich statystyk, miód jest jedną z najczęściej podrabianych grup produktów spożywczych.
Popularnym procederem stosowanym przez nieuczciwych producentów miodu jest mieszanie go z wodą i cukrem, wzbogacanie syropem ziemniaczanym, syropem buraczanym lub melasą.
Na dużą skalę proceder fałszowania miodu rozwinął się w Chinach, skąd zalewa nas fala sztucznych substytutów sprzedawanych pod etykietami prawdziwego miodu.