Dane bardzo złe? Nic nie szkodzi…

W USA już po czwartkowej sesji można było stwierdzić, że żadne dane czy informacje się nie liczą – liczy się tylko koniec roku i gigantyczne window dressing w celu wypracowania zysków pozwalających na otrzymanie olbrzymich premii. Piątkowa sesja to potwierdziła. Zdaje się, że rynek działa teraz tak: dobre dane to trzeba kupować akcje. Złe dane? Nie szkodzi – Fed niedługo pomoże, bo przecież tak się zdeklarował. Wniosek z tego prosty – na razie, w grudniu, tylko europejski rynek długu może bykom zaszkodzić.

Dane bardzo złe? Nic nie szkodzi…
Źródło zdjęć: © Fot. Xelion

06.12.2010 09:43

W piątek czekano z nadzieją na raporty makro. Okazało się jednak, że dane z amerykańskiego rynku pracy były po prostu fatalne. W listopadzie ilość miejsc pracy zwiększyła się jedynie o 39 tysięcy – oczekiwano, że będzie to około 100 tysięcy więcej. Podobnie było z zatrudnieniem w sektorze prywatnym (wzrost tylko o 50 tys.). Stopa bezrobocia wzrosła z 9,6 ma 9,8 proc. Listopad jest miesiącem poprzedzającym sezon sprzedaży świątecznej, więc zatrudnienie (tymczasowe) rośnie, co czyni te dane szczególnie niedobrymi. Rynek akcji bardzo często całkowicie lekceważy raport z rynku pracy, o czym równie często uprzedzam. Tym razem też zlekceważył zgodnie z zasadą opisaną w pierwszym akapicie.

Kolejny zestaw danych był niejednoznaczny. Indeks ISM – usługi wzrósł z listopadzie z 54,3 na 55 pkt. Oczekiwano wzrostu do 54.9 pkt. Nic dziwnego, że indeks wzrósł, bo działa przecież ten sam czynnik, który powinien pomagać rynkowi pracy – sezon świąteczny zwiększa aktywność w usługach. Raport o zamówieniach w przemyśle USA był jednak słaby. Zamówienia w październiku spadły o 0,9 proc. (oczekiwano spadku o 0,7 proc.). Faktem jest jednak, że we wrześniu wzrosły aż o 3 proc. m/m, więc korekta nie była niczym nadzwyczajnym.

Rynek akcji od początku sesji reagował na słabe dane bardzo leniwie. Widać było, że indeksy spadać nie chcą. Mało tego – tak się byki rozochociły, że indeksy wzrosły po kilka dziesiątych procent, a S&P 500 praktycznie dotknął maksimum z listopada. Rynek jest w niezwykle byczym nastroju. Zbyt byczym, co zapowiada przystanek.

GPW rozpoczęła piątkową sesję od wzrostu indeksów. W przypadku WIG20 było to z początku tylko i wyłącznie odrobienie spadku z czwartkowego cudo-fixingu. Jednak indeks rósł nieustannie, a po niecałych dwóch godzinach, kiedy na innych giełdach sytuacja znacznie się poprawiła, indeks przebił poziom 2.700 pkt. i wszedł w marazm połączony z lekkim osuwaniem indeksów.

Przed pobudką w USA indeks zaczął się znowu podnosić szykując się do publikacji dobrych danych w USA. Jednak dane z rynku pracy były tak zimnym prysznicem, że indeks wrócił blisko poziomu czwartkowego zamknięcia. To też jednak nie był koniec, bo w miarę spokojne (chociaż spadkowe) zachowanie rynków europejskich pozwoliło na utrzymanie niewielkich wzrostów indeksów, a potem nawet na ponoszenie indeksów. Kropkę nad i postawił fixing, dzięki czemu zakończyliśmy sesję ponad jednoprocentowym wzrostem. Minusem był niewielki obrót, ale na naszej giełdzie to zupełnie nie ma znaczenia.

Do oporu z marca 2008, do górnego ograniczenia 18. miesięcznego kanału trendu wzrostowego i do szczytu z listopada, czyli do obszaru 2.750 - 2.780 pkt., zostało już tylko 1,5 – 2,5 proc. Bardzo niewiele. Jeśli europejski rynek długu naprawdę w grudniu się uspokoi to ten poziom przełamiemy, co zapowiadać będzie dalszy ruch ku 3.000 pkt.

Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)