Dawne zawody wracają. Ile można zarobić?

Tym zawodom niedawno nikt nie wróżył świetlanej przyszłości. Zdunowi, lalkarzowi czy mistrzowi kowalstwa artystycznego szykowano raczej miejsce w archiwum

Dawne zawody wracają. Ile można zarobić?
Źródło zdjęć: © thinkstock

Moda, potrzeba, hobby?

O powrocie dawnych zawodów decyduje często snobizm, swoista moda. Rośnie popyt na usługi tego typu, bo ludzi zaczyna być na nie stać. Bywa tak na przykład z zapotrzebowaniem na guwernerów i guwernantki. Cena ich usług rośnie. Może dochodzić nawet do 10 tys. zł! Ludzie zaczynają też coraz częściej kupować ozdobne sprzęty, gustować w nietypowych hobby. Sfera usług idzie w ślad za zapotrzebowaniem i stopniowo się poszerza. Do popytu na niektóre usługi przyczynia się też np. moda na ludowość i regionalność, preferowana przez Unię Europejską. Ktoś ma pomysł oraz umiejętności pozwalające na uprawianie któregoś z dawnych zawodów? Może zawalczyć o fundusze z odpowiednich unijnych programów. Początek tej idei dała uchwała UNESCO z 1989 roku, o ochronie regionalnej kultury tradycyjnej i folkloru.

Ale i bez tego wsparcia wiele „starych” zawodów utrzymuje się na powierzchni. Wykreślane z oficjalnych rejestrów, po jakimś czasie wracają. Okazuje się, że ciągle mogą się opłacać.

Lalkarstwo – frajda ogromna, pieniądze mniejsze

Tego typu praca nie przynosi jednak kokosów. – Gdyby tak się działo, byłoby, na przykład, znacznie więcej lalkarzy, bo jest to zajęcie dające ogromną frajdę – mówi z uśmiechem gdańska lalkarka Hanna Kośmicka. – Pieniądze nie są tu duże. Da się przetrwać, i tyle. Jej pracownia autorska odnotowuje wzrost zainteresowania lalkami. Pacynki Kośmickiej poza Polską mają odbiorców w Austrii, Norwegii, a nawet Australii. – Mam coraz więcej klientów – przyznaje. – To przede wszystkim ludzie kupujący lalki z myślą o dzieciach czy wnukach. Tworząc swoje pacynki, inspiruję się najczęściej literaturą dla dzieci. Zależy mi na dotarciu do wrażliwości małego człowieka. Widzę jednak, że to działa także w przypadku dziadków i rodziców. Warunkiem jest czas, który trzeba poświęcić, by obudzić w dziecku zainteresowanie światem lalek. Ludzie zabiegani nie znajdą go wystarczająco dużo.

Oprócz osób prywatnych coraz częściej o lalki pytają też szkoły, przedszkola, gminne ośrodki kultury. W ich budżetach pojawiły się unijne pieniądze na zakup tego typu zabawek. – Pacynki mają walory edukacyjne. Kształtują wrażliwość estetyczną dzieci. To sprawia, że zainteresowanie nimi wzrasta – komentuje lalkarka. Piece dla biednych i bogatych

Podobnie jak z lalkarstwem, jest z usługami zduńskimi, które po okresie zastoju znowu zyskują klientów. – Rzeczywiście, minione dziesięć, dwanaście lat to był czas, w którym piece kaflowe stopniowo znikały. Ten proces szczególnie szybko postępował w miastach – potwierdza Leszek Szykulski, właściciel zakładu z Malborka, oprócz usług budowlanych i remontowych zajmujący się również zduństwem. – Od roku, dwóch liczba klientów znowu rośnie, ale już jakby na różnych poziomach. Pojawiają się firmy i ludzie z pieniędzmi, którzy chcą w zakupionych czy wybudowanych domach postawić na przykład ozdobny kominek lub secesyjny piec z Miśni.

Generalnie więc bogatszych klientów przybywa, ale nie brakuje też gorzej uposażonych. – Po okresie masowego przechodzenia na ogrzewanie elektryczne można zaobserwować powrót do grzania węglem czy drzewem – mówi Leszek Szykulski. – Ludzie kalkulują, co im się bardziej opłaca. Niejedna rodzina po kolejnej podwyżce cen prądu uznaje, że trzeba ciąć koszty i wrócić do palenia w piecach dawną metodą.

Sztuka kucia mieczy

Wśród zawodów coraz mocniej obecnych na rynku nie brakuje też takich, które znajdują klientów wśród hobbystów. Firma Jana Chodkiewicza, z wykształcenia historyka, figuruje w spisach kowalskich, ale on sam uściśla: - Od pięciu lat prowadzę firmę mieczowniczą. – Dawniej każde rzemiosło związane z kowalstwem miało własną, odrębną nazwę. Byli więc gwoździownicy, kotwicznicy i wielu innych. Dzisiaj potocznie wszystkie te zawody określa się mianem kowalstwa artystycznego.

Jan Chodkiewicz potwierdza: klientów chcących nabyć piękny, ozdobny miecz przybywa. Można ich podzielić na dwie grupy. Pierwsza to rycerze, członkowie bractw pasjonujących się odtwarzaniem historii. Dla swoich potrzeb zamawiają zbroję i broń – pełny ekwipunek średniowiecznego rycerza. Druga grupa to pasjonaci ćwiczeń prowadzonych w oparciu o dawne europejskie sztuki walki.

Mieczownik dodaje, że dla własnych potrzeb dzieli swoją ofertę na dwa typy: standardową i na zamówienie. Już choćby pojawienie się tego drugiego typu świadczy o wzroście zamożności społeczeństwa. – Przybywa ludzi, którzy mają dość czasu i pieniędzy, by zajmować się swoim hobby. A nie jest ono tanie. Miecz kosztuje od 500 zł w górę. Sprzęt do ćwiczeń od 2,5 do 3 tys. zł. Rycerska zbroja – nawet 10 tys. Fakt, że mam też klientów z krajów zachodnich, dla których moja oferta jest tania. Ale i w Polsce nie brakuje chętnych do korzystania z moich usług – mówi Chodkiewicz.

Jarosław Kurek/JK

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (34)