Frankowicze zaoszczędzili po 9 tys. zł, ale rządu to nie cieszy. Mocny złoty obniża wzrost gospodarki

Choć w czwartek złoty spadł, to od początku roku nadrobił względem franka już ponad 6 proc. Przeciętny kredytobiorca frankowy ma dzięki temu prawie o 9 tys. zł mniej do spłacenia. To, czym cieszą się frankowicze, nie jest jednak powodem do zadowolenia dla rządu Beaty Szydło. Mocny złoty obniżył dynamikę wzrostu gospodarki.

Frankowicze zaoszczędzili po 9 tys. zł, ale rządu to nie cieszy. Mocny złoty obniża wzrost gospodarki
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Jacek Frączyk

18.05.2017 | aktual.: 18.05.2017 16:16

Ten rok wiele zmienił w sytuacji frankowiczów. Wartość mieszkaniowych kredytów frankowych spadła od grudnia ub.r. do marca o prawie 8 mld zł, z 134,3 mld zł do 126,3 mld zł - podaje NBP w najnowszych wyliczeniach.

Według danych BIK z końca ubiegłego roku, kredytobiorcy frankowi to grupa aż 900 tysięcy osób. Dzieląc dane NBP przez tę wartość można wyliczyć, że przeciętna wartość kredytu pozostającego do spłacenia na koniec ubiegłego roku wynosiła około 149 tys. zł, ale już na koniec marca do spłaty zostało "tylko" 140 tys. zł.

Spadek wartości przeciętnego kredytu aż o 9 tys. zł w ciągu zaledwie trzech miesięcy tylko częściowo wynika ze spłat rat kapitałowych czy przewalutowania. Większość zasług przypisać trzeba mocnemu złotemu.

Tylko dzięki poprawie kursu naszej waluty, która wzrosła w pierwszym kwartale o prawie 4 proc., frankowicze zaoszczędzili na kursie złotego średnio po 5,5 tys. zł. I to tylko do końca marca.

Od tej pory złoty umacniał się jednak dalej. Choć w czwartek na rynku forex złoty spadł względem franka o 1 proc. w porównaniu ze środą i notowany jest po 3,87 zł, to jednak licząc od końca marca umocnił się o 2,3 proc. To daje kolejne oszczędności frankowiczom. Można oszacować, że dzięki tylko kursowi walutowemu, od początku roku przeciętny frankowicz ma już łącznie o 8,7 tys. zł mniej do spłacenia niż na koniec grudnia ub.r.

Obraz
© Money.pl

Dobre notowania złotego zawdzięczać można dobrym wynikom gospodarki i związanym z tym poprawiającym się ratingom, które nadają Polsce międzynarodowe instytucje.

Radość frankowiczów nie jest radością rządu

#

Bylibyśmy samodzielnym wiceliderem, zostawiając Litwę daleko z tyłu, gdyby nie… kurs złotego. Tak się składa, że do dynamiki PKB, wskaźnika który uznawany powszechnie jest za najlepszy obraz całej gospodarki, dolicza się tzw. eksport netto, czyli różnicę eksportu i importu.

Gdy waluta się umacnia, bardziej opłacalny robi się import. Po prostu za towary, które sprowadzamy np. z Niemiec trzeba płacić w euro. Im nasza waluta mocniejsza, tym tańsze są towary zza granicy, a przez to są chętniej kupowane w polskich sklepach.

Widać to po statystykach handlu zagranicznego. Poprawa kursu złotego dała w pierwszym kwartale wysoką dynamikę importu. Ten wzrósł o 12 proc. rok do roku w pierwszym kwartale, z czego o 19 proc. w samym tylko marcu.
Towary kupowane przez Polaków na Wielkanoc, która w tym roku była nieco później, bo w kwietniu (w ubiegłym roku pod koniec marca) w o wiele większym stopniu pochodziły więc z importu niż rok temu. Z Niemiec w całym kwartale sprowadziliśmy więcej o 5,6 mld zł niż w pierwszych trzech miesiącach 2016 r., z Rosji o 4,0 mld zł, a z Chin o 2,9 mld zł.

Polska nadwyżka eksportu nad importem spadła przez to z 8,3 mld zł rok temu do zaledwie 1,6 mld zł w roku bieżącym. To obniżyło dynamikę polskiej gospodarki. W jakim stopniu - tego GUS jeszcze nie podał, bo chwilowo dostępne są tylko wstępne dane. Dla porównania mamy informacje, jak różnica eksportu i importu oddziaływała w ubiegłym roku.

W czwartym kwartale 2016 r. wysoka nadwyżka handlowa 4,3 mld zł dodała do dynamiki PKB aż 0,3 pkt. proc., dzięki czemu wzrost gospodarki wyniósł 2,5 proc. zamiast 2,2 proc. rok do roku. W porównaniu z trzecim kwartałem (+2,4 proc. PKB) oznaczało to poprawę - wtedy zresztą eksport netto obniżył tempo wzrostu o 0,3 pkt. proc.

Jak widać wahania w relacji eksport-import mogą zdecydować o tym, czy mówi się o przyśpieszaniu, czy spowalnianiu gospodarki. Niewielki wzrost tempa PKB w czwartym kwartale w porównaniu z trzecim z pewnością pomógł w utrzymaniu ocen ratingowych w tym roku przez Fitch i S&P. Moody’s nawet poprawił w ostatni piątek perspektywę z negatywnej na stabilną.

Decyzje agencji ratingowych natomiast zmieniają postrzeganie naszego długu i przekładają na popyt na emitowane przez rząd obligacje. Efektem jest ich niższe oprocentowanie i… niższe koszty obsługi zadłużenia.

W zorganizowanym w czwartek przetargu Skarb Państwa sprzedał obligacje 10-letnie za miliard złotych z rentownością 3,289 proc., czyli o 0,14 proc. niższą niż na przetargu miesiąc wcześniej. To właśnie jednak z korzyści lepszego ratingu Moody’s.

To, co cieszy frankowiczów nie do końca jest jak widać radością rządu. W pierwszym kwartale mimo dużo większego importu gospodarka dała jeszcze tempo wzrostu, które uznaje się za wysokie. Gdy osłabną czynniki, które wpłynęły na zwiększenie PKB, jak chociażby "efekt 500+" (wpływ programu szacuje się obecnie na 0,3-0,4 pkt. proc. PKB), wtedy mocny złoty może sprawić, że gospodarka Polski straci na dynamice i nie będzie postrzegana już tak dobrze jak obecnie. A to będzie nie tylko problem polityczny i dobrego wizerunku władz, ale przy braku poprawy ratingów kosztować może konkretne pieniądze w postaci wyższych odsetek od rządowych obligacji.

gospodarkapkbfrankowicze
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (19)
Zobacz także