Handel w PRL, bo pieniądze to nie wszystko
Nie było hipermarketów, promocji ani towaru. Handel w PRL bardziej przypominał wyprawę na polowanie niż miłe weekendowe zakupy zakończone wizytą w kinie.
Przypomnij sobie jak kiedyś się kupowało!
Wyprawa po papier toaletowy
Nie było hipermarketów, promocji, a często nawet towaru. Handel w PRL bardziej przypominał wyprawę na polowanie niż miłe weekendowe zakupy zakończone wizytą w multipleksie.
Przypomnij sobie jak kiedyś się kupowało!
Puste półki czy pusto w portfelu?
To jeden z symboli PRL. Jeśli by zmierzyć pustkę ziejącą na sklepowych pólkach, to największa była u schyłku komunistycznego systemu, czyli w latach 80.
Jeśli już coś w PRL-u "rzucili", to najczęściej nie było zbytniego wyboru: jeden rodzaj chleba, jeden rodzaj polędwicy, jeden gatunek sera. Wszystko polskiej produkcji. O importowanych towarach, takich jak szynka parmeńska czy francuski camembert, można było tylko pomarzyć.
O powszechne braki oskarżano spekulantów. Aby z nimi walczyć, powołano nawet specjalną Inspekcję Robotniczo-Chłopską, która kontrolowała zbiory zbóż czy ubój wieprzowiny. Sklepowe braki skończyły się jak ręką odjął po 1989 roku.
Sklepy za żółtymi firankami
Ale wybrańcy systemu nie musieli obskakiwać pięciu sklepów, aby kupić chleb, mleko i wędlinę. Oni zaopatrywali się w Konsumach. W latach 50. utworzono je dla polityków, milicjantów, funkcjonariuszy i urzędników MSW. To z tych czasów pochodzi nazwa - sklepy sklepami za żółtymi firankami. W latach 70. Konsumy zaczęły powstawać w niektórych zakładach pracy. Zakupy mogli tam wtedy robić tylko pracownicy.
Reglamentację, czyli towary na kartki wprowadzano dokładnie w tym samym czasie, pierwszy raz talony pojawiły się w 1952, zniesiono je w 1953 roku. Powrócono do nich w 1976 roku, gdy w sklepach zaczęło brakować cukru.
A teraz najlepsze - Konsumy przetrwały do naszych czasów! Pod tą nazwą wciąż funkcjonuje kilka kasyn i stołówek na terenie różnych komend policji.
Kartki gorsze niż "za Niemca"
W 1981 roku na kartki już były mięso, mleko, alkohol i benzyna, a nawet obuwie, ubrania i pieluchy. Zdaniem wielu historyków system reglamentacji towarów w latach 80. miał o wiele większy zasięg niż podczas okupacji hitlerowskiej.
Jednocześnie system kartkowy, choć utrudniał życie, to w znacznym stopniu był akceptowany społecznie. Po pierwsze ludzie jednak wierzyli propagandzie peerelowskiej, wbijającej do głowy spekulację żywnością na szeroką skalę. Po drugie - twierdzono, że skoro produktów jest rzeczywiście mało, to lepiej, żeby każdy dostał po równo. U niektórych Polaków ten rodzaj myślenia pokutuje do dzisiaj. I trudno im się pogodzić, że komuś bardziej zaradnemu, może powodzić się lepiej.
Pewex, czyli jak na zachodzie
Bez kartek, za to z bonami chodziło się do Peweksu. Kolejek tam raczej nie było, za to były czekolady, egzotyczne owoce i coca-cola. Pewex to jednak nie tylko sklep spożywczy. Kupić można tam było także zabawki, resoraki czy ubrania. Hitem były jeansy marki Rifle czy Montana. Jak ktoś miał szczęście albo znajomości, to mógł kupić wranglery lub levisy.
Pierwsze Peweksy pojawiły się w 1972 roku z przekształcenia sklepów dewizowych PeKaO. To właśnie bonami tego banku można było płacić w tych sklepach. Poza tym akceptowaną i pożądaną walutą były też amerykańskie dolary czy niemieckie marki. Kurs wymiany? Bardzo niekorzystny dla kupującego.
Poza Peweksem w PRL były też sklepy Baltony. Kupować mogli w nich wybrańcy: piloci, marynarze czy dyplomaci.
Pralka dla młodych
Częściowo ułatwiony dostęp do produktów AGD miały w PRL młode małżeństwa. Państwo udzielało im preferencyjnego kredytu, za który mogli kupić podstawowy sprzęt do domu. Oczywiście z własnym lokum było już dużo trudniej.
Zresztą zanim młode małżeństwo zostało zawarte w USC trzeba było zdobyć bon na... obrączki.
Niezapomniany smak wody z saturatora
A teraz zaskoczenie. W PRL były automaty vendingowe! Snickersa czy Pepsi w nich kupić nie można było, ale wodę sodową jak najbardziej. Poza tym napoje kupowano także u ulicznych sprzedawców, którzy handlowali z wózków z saturatorami.
Na zdj. automatu do wody sodowej przy sklepie "Społem" przy ul. Świerczewskiego. Szklanka sodówki kosztowała 20 groszy.
"Poznałem cię w ogonku, gdzie cukier sprzedawali"
Kolejny symbol zakupów przed 1989 rokiem to kolejka. Powstawały o niej piosenki, a do dziś zachowało się powiedzenie "kolejka jak po mięso". A w ogonku stać można było nawet... kilka dni. Oddolną inicjatywą kolejkowiczów były listy społeczne. Zapisywano na nich osoby chcące dostać się do sklepu czy banku. Lista była codziennie sprawdzana. Nieobecnych wykreślano.
Czekanie w kolejce było tak powszechne, że niektórzy dorabiali sobie jako "profesjonalni stacze". W pewnym momencie ogonki do sklepów stały się na tyle uciążliwe, że buntujących się klientów musiało rozdzielać MO. Poza tym władze PRL stworzyły też przepisy regulujące, kto może dostać się do sklepu poza kolejką. Wśród wybrańców byli inwalidzi wojenni, emeryci powyżej 75 lat i matki w zaawansowanej ciąży.
Jak ktoś zapomniał, jak to drzewiej bywało, mógł sobie niedawno odświeżyć wspomnienia na otwarciu 2000. popularnego dyskontu Łodzi. Tłumy były większe niż w PRL-u, porządku musiała pilnować policja.