Koreański gułag w UE
Parlament Europejski zbiera informacje o półniewolniczej pracy Koreańczyków na starym kontynencie i szuka dowodów na łamanie prawa - ujawnia "Gazeta Wyborcza". Do pracy sprowadzają ich firmy z czterech krajów Unii: z Polski, Czech oraz prawdopodobnie Rumunii i Bułgarii.
Dziennik wyjaśnia, że komisja spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego zainteresowała się sprawą po zeznaniach byłego pracownika ambasady Korei Północnej w Pradze. Kim De San zakładał w 1998 roku na polecenie swego rządu fabryki obuwia w Czechach. Do pracy sprowadzał swoje rodaczki. W 2002 roku zbiegł wraz z żoną.
"Gazeta Wyborcza" pisze, że północnokoreańskie pracownice są faktycznie niewolnicami. Cały czas żyją w zastraszeniu, kulcie przywódcy, nawet na krok nie odstępuje ich pracownik ambasady. Dziennik dodaje, że prawdopodobnie Koreańczycy odkładają 80 procent zarobków na zbiorowe konto. Pieniądze przejmuje koreański rząd lub ambasada w Pradze.
Parlament Europejski chce zająć się sprawą, ale trudno jest znaleźć podstawy do wszczęcia formalnego śledztwa dotyczącego łamania prawa pracy. Prawdopodobne jest więc uderzenie od strony nieprzestrzegania praw człowieka.
Więcej o koreańskich niewolnikach pracujących w Unii Europejskiej - w "Gazecie Wyborczej".