Kosztowna pracowitość
Burmistrzowie i prezydenci nie korzystają z
prawa do wypoczynku. Ich niezwykła pracowitość to jednak kłopot
dla budżetów miast i gmin. Niektórzy po zakończeniu kadencji
otrzymają ekwiwalenty w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych -
pisze "Dziennik Polski".
24.10.2006 | aktual.: 24.10.2006 00:45
Zaległy urlop należy wykorzystać do końca pierwszego kwartału następnego roku. W przypadku rozwiązania stosunku pracy (czyli dla burmistrza - po zakończeniu kadencji) pracownikowi przysługuje ekwiwalent za niewykorzystany urlop. Wysokość ekwiwalentu jest zbliżona do wysokości pensji. Najbardziej pracowici włodarze dostaną po wyborach samorządowych przyzwoitą odprawę.
Jednym z małopolskich rekordzistów jest prezydent Nowego Sącza Józef Wiktor, któremu uzbierało się aż 60 dni zaległego urlopu. Jak wyjaśnia jego rzecznik Jerzy Leśniak - prezydent nie może iść na urlop, choćby chciał.
_ Z powodu politycznych przepychanek od kwietnia nie ma kierownika Urzędu Stanu Cywilnego. Prezydent w soboty udziela ślubów _- tłumaczy rzecznik.
Problem zaległych urlopów dotyczy także burmistrzów Krzeszowic i Trzebini.
_ Trudno nam wpłynąć na burmistrza. Uważa, że jest w mieście niezbędny przez cały czas. Niestety, nie możemy wysłać go na urlop poleceniem służbowym. Rada nie dysponuje w tym przypadku żadnymi sankcjami _- ubolewa Stanisława Grzęda, przewodnicząca krzeszowickiej rady miejskiej.
Z kontroli Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że zaległe urlopy to problem dotyczący wielu polskich urzędów. Częstym wytłumaczeniem pracodawcy są braki kadrowe. (PAP)