Marzę o tym, żeby zostać profesorem

O tym, jak pracodawcy traktują osoby z tytułem doktora, na jakie pieniądze może liczyć doktorant i jak dziś się żyje z nauki mówi Monika Koperska, doktorantka na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Towarzystwa Doktorantów UJ.

Marzę o tym, żeby zostać profesorem
Źródło zdjęć: © koperska.info

22.11.2013 | aktual.: 22.11.2013 12:04

O tym, jak pracodawcy traktują osoby z tytułem doktora, na jakie pieniądze może liczyć doktorant i jak dziś żyje się z nauki - mówi Monika Koperska, doktorantka na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Towarzystwa Doktorantów UJ, wygrała pierwszą polską edycję FameLabu*, w międzynarodowych finałach zajęła drugie miejsce i zdobyła nagrodę publiczności.

Wielu przyszłych doktorów narzeka, że ledwo wiąże koniec z końcem. Czy rzeczywiście młodym naukowcom trudno jest się utrzymać?

Statystyki pokazują, że 8,7 tys. z ponad 42 tys. słuchaczy studiów doktoranckich otrzymuje stypendium i mam tu na myśli stypendium socjalne i dla najlepszych doktorantów.
Warto jednak wgryźć się w statystyki głębiej, bo mówimy tu o dwóch różnych grupach. Jedną stanowią studenci studiów humanistycznych, gdzie od kilkunastu do kilkudziesięciu procent otrzymuje stypendium (1 300 - 1 600 zł). Na kierunkach wydziałów ścisłych ten przedział jest dużo wyższy, bo od 50 proc. do 80 proc. studentów otrzymuje stypendia.
Co z pozostałymi? Oni mogą liczyć na granty lub inne stypendia w ramach dotacji unijnych i wojewódzkich. O te znowu łatwiej się starać na kierunkach ścisłych i te są w granicach 2 000 - 3 000 zł. Inni muszą znaleźć pracę poza uczelnią, a „robienie” doktoratu staję się wyzwaniem, szczególnie czasowym. Te osoby pracują w różnych miejscach, czasem w zawodzie, a czasem w hotelowej recepcji. I często doktoratu nie kończą, bo awansują lub właśnie znajdują pracę w zawodzie lub też zakładają firmę. Znowu odwołam się do statystyk, które pokazują, że tylko ok. 5 tys. studentów corocznie uzyskuje stopień doktora.

Istnieją takie opinie, że pracodawcy niechętnie zatrudniają osoby z tytułem doktora. A kandydaci do pracy wręcz usuwają informację o doktoracie z CV. Czy tak rzeczywiście jest?

Jeszcze nie szukałam pracy poza uczelnią. Od znajomych słyszałam różne opowieści na temat ukrywania swojego wykształcenia podczas procesu rekrutacyjnego. Nie znam jednak nikogo, kto po doktoracie usunąłby ten fakt ze swojego życiorysu, co więcej, kto po takim zabiegu dostałby pracę. Tu zaznaczam, że mam wielu znajomych po lub w trakcie studiów na kierunkach ścisłych. Podczas sprawowania funkcji prezesa Towarzystwa Doktorantów UJ przekonałam się jak różne są realia życia absolwentów i doktorantów. Wśród absolwentów kierunków humanistycznych i społecznych sprawa może wyglądać inaczej, tego nie wykluczam.
Co może być prawdą, która leży u podstaw takiego przekonania, to to, że „duże firmy” wolą kiedy to ich pracownik (już wcześniej zatrudniony młody człowiek) pracuje nad swoim doktoratem w trakcie lub w ramach wykonywanej pracy.
Taki doktorat jest nastawiony na konkretne efekty, który firma chce osiągnąć i ma szansę na bezpośrednie wdrożenie. Sama mając praktyki w niegdysiejszej Plivie Kraków (wykupionej teraz przez zagraniczną firmę farmaceutyczną) obserwowałam jak pracownicy otrzymywali jeden lub pół dnia wolnego, by móc pojechać na uczelnię zrobić jakieś pomiary lub załatwić coś w dziekanacie w ramach swojego doktoratu. W takiej sytuacji zarówno pracodawca, jak i pracownik czerpią bezpośrednie korzyści z doktoratu.

Młodzi mówią, że jest trudno, ale jednak ze statystyk wynika, że doktorantów przybywa (szczególnie na kierunkach humanistycznych). Polacy są żądni wiedzy czy może studia doktoranckie są bardziej dostępne? Może młodzi idą na te studia, bo nie mają pomysłu co innego robić?

Faktycznie tak wynika ze statystyk, ale znowu warto popatrzeć na wszystkie dane. Kandydatów na stopień doktora co roku przybywa, a ilu z nich kończy studia? No właśnie, coraz mniej. Prawie dekadę temu (w 2005 r.) doktorat kończyło prawie 60 proc. studentów. Dzisiaj przy ok. cztery razy większej liczbie studentów, stopień doktora otrzymuje mniej osób niż wtedy. To prawdopodobnie oznacza, że zapał, który motywował ich na początku, gdzieś ginie i to bardzo często z powodów materialnych. A może rynek pracy, wychwytując doktorantów, reguluje za dużą liczbę osób przyjmowanych na studia najwyższego stopnia?

Są i takie opinie, że młodzi są bierni i nie szukają szans dla siebie.

Nigdy nie nazwałabym doktorantów biernymi. Bo to przecież oni, zamiast po prostu szukać pracy, robią doktorat i w wolnych chwilach szukają pracy. To na pewno nie jest bierne. A jeśli nie szukają, to wykonują pracę naukową i prowadzą zajęcie ze studentami jednocześnie. To oni kierują grantami i zdobywają (dzięki pracy naukowej) kolejne stypendia. Myślę, że doktoranci to właśnie ci młodzi ludzie, którzy nie potrafią siedzieć bezczynnie, a wielu z nich myśli poważnie o rozwoju naukowym.

Niektórzy doktoranci twierdzą, że promotorzy ich wykorzystują (muszą prowadzić zajęcia za profesora, syndrom teczki noszonej za mentorem). Czy tak się zdarza? Czy to raczej mit rodem z PRL?

Przysłowiowe „noszenie teczki za mentorem”? W końcu to znaczy, że mamy mentora, a to przecież szalenie ważne, prawda? Młody człowiek bez doświadczenia naukowego nie jest w stanie na początku sam sobie poradzić. A „robienie nauki”, to nie tylko to, czego uczymy się na studiach I i II stopnia. To też zrozumienie funkcjonowania całej machiny finansowania badań (bo robienie badań, szczególnie z dziedzin ścisłych jest bardzo kosztowne), sposobu raportowania i publikowania wyników w krajowych i zagranicznych czasopismach, obycia w świecie naukowym (występowanie na konferencjach, wymianach naukowych) i w końcu pracy w grupie. Grupa badawcza to jak jeden organizm. Kiedy do niej dołączamy, musimy liczyć się z tym, że będziemy proszeni o pomoc, ale to również oznacza, że ktoś pomoże nam.

Ukończyła pani Uniwersytet Jagielloński, studia na uniwersytecie w Lille we Francji. Jest pani kierownikiem grantu. Mówiła pani w jednym z wywiadów, że z nauki żyje od 20. roku życia. W Polsce to bardzo rzadkie. Jest pani zaprzeczeniem wizerunku młodej osoby, która biadoli i użala się nad sobą.

Zapewniam, że narzekam tak często jak każdy Polak. Tylko staram się tego negatywnego nastroju nie przekładać na decyzje podejmowane w życiu. Wierzę, że jeśli zaczniemy coś robić konsekwentnie i odpowiednio długo, i zacznie nam to wychodzić, to znajdzie się ktoś, kto dojdzie do wniosku, że chce nam za to zapłacić. Oczywiście, postawie biernej mówię nie, trzeba szukać i pytać o możliwości. Zapisywać się do newsletterów, chodzić do sekretariatu i wypytywać, nawiązywać kontakty albo po prostu pomagać innym - to wraca. Kompetentny portal, który mogę polecić, jeśli chodzi o szukanie możliwości stypendiów zagranicznych to skrzydlatestudia.pl.

Nad czym pani teraz pracuje?

Pracuję nad degradacją, czyli rozpadem jedwabiu w kontekście przechowywania i eksponowania jedwabnych obiektów muzealnych jak np. XVI- i XVII- wiecznych chorągwi ze zbiorów Zamku Królewskiego na Wawelu. Staram się dobrze zrozumieć ten mechanizm rozpadu. Posłuży to planowaniu magazynowania i konserwacji obiektów oraz w ocenie ryzyka ich samoczynnego zniszczenia. Krótko i prostymi słowami: wszystko dookoła nas się rozpada, ja staram się ten proces dobrze opisać i spowolnić dla rzeczy wykonanych z jedwabiu.

Czy wiąże pani swoją przyszłość z pracą naukową?

Nie wyobrażam sobie nigdy porzucić nauki i marzę o tym, by zostać samodzielnym pracownikiem badawczym, może kiedyś profesorem. I to takim, który dużo uczy, szczególnie ludzi spoza środowiska uniwersyteckiego.

AK/WP.PL

  • Monika Koperska podczas trzyminutowego wystąpienia brawurowo dowodziła, że papier jest najtrwalszym nośnikiem informacji. Dane statystyczne - na podstawie Małego Rocznika Statystycznego 2013, str. 261.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (22)