Międzynarodowa afera z polskim bydłem w roli głównej
W ciągu roku do Holandii, Włoch i na Ukrainę trafiło przynajmniej 200 tysięcy sztuk bydła z Polski, które mogło być nieprzebadane. Sprawę wyjaśnia CBA. Z dziennikarskiego śledztwa TVP Info wynika, że transporty przepuszczał skorumpowany lekarz weterynarii z Pruszkowa.
14.11.2008 | aktual.: 14.11.2008 18:32
Na trop procederu CBA wpadło trzy tygodnie temu. Na jednej z podwarszawskich stacji benzynowych agenci zatrzymali transport 200 sztuk bydła. Miało ono trafić do holenderskiej firmy Van Kooten. Żadne ze zwierząt nie zostało skontrolowane przed eksportem, choć wymagają tego przepisy unijne. Okazało się też, że 90 cieląt w ogóle nie kwalifikowało się do eksportu. Niektóre zwierzęta były wycieńczone, a 40 nie posiadało wymaganych świadectw zdrowia. Eksport zablokowano.
300 tys. zł za fałszywe papiery
- Agenci zatrzymali lekarza Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Pruszkowie. Okazało się, że Tomasz K. przynajmniej od roku fałszował dokumentację. W zamian za łapówki nie badał i nawet nie oglądał bydła. Nie opuszczając gabinetu stemplował potrzebne papiery - twierdzi informator TVP info z warszawskiej prokuratury.
Oficjalnie prokuratura nie chce się wypowiadać o szczegółach sprawy. - Prowadzimy śledztwo przeciwko lekarzowi z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Pruszkowie. Ze względu na dobro śledztwa nic więcej nie mogę powiedzieć - mówi Mateusz Martyniuk, rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej.
Jak dowiedziała się TVP Info lekarz przyznał się do winy. Przyjął ponad 300 tysięcy złotych łapówek. Po złożeniu obszernych zeznań, po 48 godzinach został zwolniony. W pracy się jednak nie pojawia. Kiedy dziennikarze poprosili o rozmowę z Tomaszem K. usłyszeli, że przebywa na zwolnieniu lekarskim.
Bydło eksportowała firma z Grodziska Mazowieckiego. To właścicielka tej firmy Barbara M. wręczała lekarzowi łapówki. Stawka była ustalona - kilka złotych od sztuki bydła. Kobieta sama zgarniała krocie, bo pomniejszała koszty przygotowania bydła i transportu. Prokuratura postawiła jej już zarzuty. Według informatora TVP Info, podejrzana firma eksportuje ponad połowę całego bydła z kraju. Polsce grożą teraz kary, a nawet embargo.
Kiedy dziennikarze pojechali pod bazę firmy Barbary M. w Grodzisku Mazowieckim, okazało się że kobieta wynajmuje tam jedynie pomieszczenia. Właściciele domu nie chcą w ogóle rozmawiać o działalności tej firmy.
Krowa z paszportem
Unijne procedury eksportu bydła są bardzo restrykcyjne. Każde zwierzę musi przejść badania na gruźlicę i białaczkę. Tylko testy na tę pierwszą chorobę trwają 4 dni. Każde zwierzę ma swój paszport i jest zakolczykowane. Lekarz weterynarii musi wiedzieć z jakiego gospodarstwa pochodzi bydło i przez jakie gospodarstwa przeszło w drodze do transportu. Sam załadunek bydła do ciężarówki musi odbywać się także w obecności lekarza weterynarii.
- Te procedury są tak istotne, bo w kraju przeznaczenia zwykle zwierzęta nie są już badane - chyba, że lekarz weterynarii zauważy jakieś oznaki choroby - poinformował Główny Inspektorat Weterynarii. Prokuratura zabroniła pracownikom GIW wypowiadać się na temat tej sprawy. Jeden z pracowników Inspektoratu powiedział jednak nieoficjalnie, że wykryta przez CBA sprawa może pogrążyć handel polskim bydłem w UE. Także Centralne Biuro Antykorupcyjne odmówiło wypowiedzi. - Prokuratura nałożyła na nas embargo w tej sprawie - przyznaje Temistokles Brodowski, rzecznik CBA.
Z informacji TVP Info wynika, że planowane są kolejne zatrzymania w tej sprawie.
Piotr Krysiak