Najbardziej polska gmina w byłym NRD. "Za kilkanaście lat nie będzie tu żadnego Niemca"
Ludzie związani z gminą Mescherin dzielą się na cztery grupy: pracujący tu Polacy, mieszkający tu Polacy, turyści oraz niemieccy emeryci. Tych ostatnich jest coraz mniej. W kolejce po nieruchomości stoją niemal wyłącznie nasi rodacy. Mescherin jest już tak spolonizowany, że specjalnością lokalnej kuchni stał się... bigos. Ponoć jest tu lepszy niż po wschodniej stronie Odry.
- Widział pan tu gdzieś pizzerię? - odpowiada pytaniem zaczepiony przeze mnie mieszkaniec Mescherin. Chwilę się zastanawiam i odpowiadam, że nie widziałem.
- A widział pan tu gdzieś stację benzynową? - pyta dalej. Znów się chwilę zastanawiam. Próbuję odtworzyć swoją trasę do miejscowości i odpowiadam, że faktycznie nie widziałem w okolicy żadnej stacji.
- No dobrze, a widział pan tu gdzieś sklep? - nie daje za wygraną. Znowu odpowiadam, że żadnego tu nie widziałem.
EXODUS NIEMIECKI, EXODUS POLSKI
- No to ma pan odpowiedź na to, jak ta gmina jest spolonizowana. Nie ma pizzerii, bo pizzę Niemcy zamawiają w sąsiednim Gryfinie. Nie ma stacji, bo wszyscy tankują w Polsce. I nie ma sklepu, bo wszyscy jeżdżą na zakupy za Odrę - mówi. - Nie ma mieszkańca gminy, który choć raz w tygodniu nie jechałby do Polski. Nie mówiąc już o tym, ilu mieszka tu pana rodaków - śmieje się.
Jak wygląda Mescherin? Na pierwszy rzut oka to typowe niemieckie prowincjonalne miasteczko. Urocze, zadbane domki, idealnie przystrzyżone trawniki. To, że miejscowość jest niewielka, sprawiło, że nie wybudowano tu żadnych bloków z wielkiej płyty za czasów NRD. Gmina leży na terenie parku narodowego, więc jest skąpana w zieleni. Na ulicach widać mało ludzi, jak się pojawiają to są to głównie turyści czy rowerzyści. Życie Mescherina koncentruje się na deptaku przy Odrze. Po drugiej stronie już zresztą widać Polskę, choć z miesiąca na miesiąc i sam Mescherin jest coraz bardziej polski.
Jednak miasteczko nie jest wyjątkiem. Tak samo dzieje się w sąsiednich miejscowościach. Na przykład w Gartz czy Tantow. To też niewielkie gminy - w pierwszej mieszka 2,5 tys. osób, a w drugiej - niecały tysiąc. Obie od lat zmagają się z wielką ucieczką mieszkańców na zachód. Wschodnie Niemcy się wyludniają - według ostatnich badań liczba mieszkańców wschodu kraju spadła już do poziomu z 1905 roku. - Młodzi Niemcy wyjeżdżają na zachód, bo zarobią tam przynajmniej 500-700 euro więcej - słyszę od mieszkańca Mescherin.
Jak wynika ze statystyk, różnice mogą być jednak jeszcze większe. Średnia pensja w Brandenburgii (a to w niej leży Mescherin) to niecałe 2,5 tys. euro brutto. W najbogatszej Badenii-Wirtembergii - 3,5 tys. euro. Dla mieszkańca polskiego Pomorza Zachodniego 2,5 tys. euro to jednak doskonała pensja. Według danych Sedlak & Sedlak, przeciętna pensja w tym województwie to 3,9 tys. brutto. W złotówkach. Wiele osób dojeżdża więc do pracy w Niemczech z Polski. Ale nie wszystkim opłaca się dojazd. Niektórym opłaca się przeprowadzka. Patrząc na dane, łatwo zrozumieć, dlaczego mamy nie jeden, a dwa exodusy.
Pierwszy to exodus Niemców ze wschodu własnego kraju na bogatszy zachód. Drugi - to exodus Polaków do Niemiec. Bo nawet na biednym, jak na standardy niemieckie, wschodzie Polak zarobi więcej niż w Polsce.
NIEMCY KULEJĄ NA WSCHODNIĄ NOGĘ
U naszych zachodnich sąsiadów od dawna słychać opinie, że zjednoczenie Niemiec nie wyszło tak, jak sobie to wyobrażano na początku lat 90. Choć w region wpompowano miliardy marek, a potem euro, to firmy wciąż nie chcą inwestować na wschodzie. Mija niemal trzydzieści lat od połączenia RFN z NRD, a tereny dawnego komunistycznego niemieckiego państwa wciąż kiepsko sobie radzą. Może za wyjątkiem Berlina i największych miast regionu, jak Drezno czy Lipsk.
Bezrobocie w Brandenburgii jest najniższe od lat i wynosi już poniżej 6 proc, ale nie jest to zasługą młodych Niemców, którzy podejmują tam pracę. Mieszkańcy landu nie mają wątpliwości, że to w dużej mierze Polacy wypełniają lukę, spowodowaną przez uciekających na zachód Niemców z byłego NRD. Niemcy coraz częściej przyznają: albo tereny byłego NRD zaczną "przejmować" Polacy, albo te okolice będą po prostu wymierać. Oczywiście politycy nie mówią tego wprost. Ale niemal każda lokalna instutucja ratuje się Polakami. Brandenburska policja od kilku lat rekrutuje Polaków po drugiej stronie Odry, podobnie jak lokalne jednostki straży pożarnej. A duże zakłady prowadzą nawet kampanie reklamowe w Polsce - liczą, że w ten sposób pozyskają pracowników, których tak bardzo im brakuje.
W Mescherin zdecydowanie wygrywa pierwsza opcja. Gmina ma już nawet polską radną, a to duży ewenement jak na Niemcy. Tabliczki informacyjne są w dwóch językach, a samochody na polskich tablicach można spotkać już niemal tak często, jak te na niemieckich. No i Mescherin słynie z restauracji, która serwuje polskie specjały: schabowego czy bigos. Są tacy, którzy by skosztować tych dań, jeżdżą 140 kilometrów z Berlina.
Czytaj też: Niemcy ratują polskie hotele nad morzem. "Członkowie załogi muszą u nas mówić po niemiecku"
"Tu nie pracuje żaden Niemiec"
Mescherin wielką gminą nie jest - mieszka tu nie więcej niż tysiąc osób. Według niemieckich mediów, Polacy stanowią ok. 15 proc. z nich. To zatem prawdopodobnie rekord pod tym względem w całym kraju. Gmina jest jednak dużo bardziej spolonizowana, niż może to wynikać ze statystyk.
Przekonuję się o tym, gdy trafiam do byłego budynku straży granicznej. Mescherin leży nad Odrą - a rzeka rozdziela przecież Polskę oraz Niemcy. Niegdyś więc teren był pilnie strzeżony. Poza siedzibą straży był też wysoki płot, oddzielający mieszkańców od rzeki.
Dzisiaj płotu nie ma, ale budynek pozostał. Mieści się w nim pensjonat. W recepcji spotykam Polkę.
- Tereny, jak pan widzi, są piękne. Znajdujemy się na terenie Parku Narodowego Dolnej Odry. To wspaniałe miejsce na wypoczynek na łódce czy na kajaku. No i przez Mescherin przebiega 630-kilometrowy szlak rowerowy Odra-Nysa, który prowadzi z Czech aż na północ Niemiec. Taka rowerowa autostrada - opowiada recepcjonistka. - Nic dziwnego, że mamy mnóstwo gości z całego świata, nawet z USA czy Australii - dodaje.
Kto jest właścicielem pensjonatu "Altes Zollhaus"? - pytam. Dostaję odpowiedź, że Niemcy. Ale pracownikami są wyłącznie Polacy. Recepcjonistka na przykład dojeżdża codziennie 27 kilometrów ze Szczecina. Inni z Gryfina. Jest jeszcze bliżej - wystarczy pokonać dwa mosty i kilkukilometrową brukowaną drogę.
- Jak nie chce pan u nas spać, to może pan zjeść śniadanie na tarasie. Widok piękny, dania przesmaczne. Mamy też oczywiście polskie piwo, Tyskie - zachęca mnie recepcjonistka.
"Najlepszy bigos na świecie"
- To było kilkanaście lat temu. Prowadziłem restauracje w Hamburgu. No i gotowałem dla gwiazd boksu, na przykład dla braci Kliczków czy dla Darka Michalczewskiego. Szło nieźle, ale zacząłem tęsknić - mówi pan Robert.
- Tęsknić? Za czym? - dopytuję.
- Pochodzę ze Szczecina. Mówi się, że Hamburg to taki większy Szczecin, ale to nie było to samo. Czułem, że moje serce jednak bije w Polsce. Chciałem wrócić - opowiada pan Robert.
Powrót prosty nie był. Realia biznesowe w Polsce 11 lat temu były zupełnie inne niż w Niemczech. - Po prostu trudno było się przestawić - opowiada.
Przedsiębiorca wpadł więc na salomonowy pomysł. Prowadzenie restauracji w Mescherin. Z jednej strony to już Niemcy. Ale Polska jest zaraz obok. - Po raz pierwszy przypłynąłem tu łódką z Hamburga. I od razu się zakochałem. Tu jest pięknie - opowiada.
Udało mu się przejąć drewniany budynek zaraz przy rzece. Rozkręcił tu swój biznes - restaurację Park. Dziś zatrudnia kilka osób, głównie Polaków, którzy dojeżdżają z Gryfina. - Choć mamy też Niemkę - zastrzega. Przyznaje, że początkowo nie było prosto przekonać jej rodaków do polskiego jedzenia.
- Weźmy taki chłodnik. Niemcy w ogóle go nie znają. A nazwę zupy naprawdę trudno przetłumaczyć na niemiecki. Od razu wiedziałem, że kluczem do sukcesu jest jakość. Bo jak komuś będzie smakować, to powie wszystkim sąsiadom, że jest tu świetnie. Ale to działa w dwie strony. Bo jak komuś smakować nie będzie, to będzie mówił sąsiadom, że nie warto. Więc pilnuję jakości, sam mam dyżury w kuchni, sam robię zakupy - opowiada. - 70 proc. składników kupuję w Polsce - zaznacza.
Czytaj też: AfD wygrało dzięki NRD. "Złamane życiorysy. Niemcy nie zrosły się tak, jakby chcieli tego politycy"
Jak mówi, opłaciło się. - Nasza restauracja staje się coraz popularniejsza. Mam na przykład klientów harleyowców z Berlina. Poważni ludzie, lekarze, prawnicy, ale w weekendy kochają jeździć w grupie na swoich motocyklach. No więc jeżdżą do Mescherin, a jedzą u mnie. Był jednak pewien problem. Otóż ich jest sporo, a chcieli jeść przy jednym stole. Trzeba było im więc kupić specjalny, wielki stół - uśmiecha się Robert.
Jak zapewnia, Niemcy uwielbiają jeść u niego tradycyjne potrawy z Polski. Zresztą nie tylko Niemcy. - Kiedyś był tu taki Kanadyjczyk. Zjadł bigos i mówi, że chce rozmawiać z szefem kuchni. Ja trochę się przeraziłem, ale oczywiście do niego wyszedłem. Ten czeka z 50-dolarowym banknotem. Rzuca na stół i mówi, że w życiu takiego bigosu nie jadł - opowiada.
- Ale żeby nie było, że to czcze przechwałki, to nie puszczę pana, zanim pan sam nie skosztuje - uśmiecha się. Podaje mi bigos i po kilkunastu minutach wraca.
- No i jak? - pyta.
Choć bardzo mi smakuje, staram się zachować reporterski umiar - i odpowiadam, że czuję w bigosie... las. - To największy komplement, jaki mogliśmy usłyszeć. Bo widzi pan, my nie dajemy byle jakich składników. Sami zbieramy na przykład grzyby. Wiele lat walczę z opinią, że do bigosu lub mielonego daje się byle co - to, co pochodzi z niewykorzystanych do innych potraw składników. Bzdura, bzdura i jeszcze raz bzdura - mówi.
Zamieszkać za 10 tys. euro
Kilka lat temu kupno domu we wschodnich Niemczech to był wydatek, na który stać było całkiem sporo Polaków. Gdy do Mescherin przyjechał Robert, niewielki rekreacyjny dom można było tu kupić nawet za 10 tys. euro. Teraz ceny podskoczyły, ale nadal nie są to kwoty z kosmosu.
- Chętnych na domy jest mnóstwo, a liczba nieruchomości jest ograniczona. Trzeba więc czekać. Listy chętnych są pełne - słyszymy od Roberta.
Kto czeka - Polacy czy Niemcy? - pytam. Robert odpowiada, że "w 99 proc. Polacy". - 99 proc. to może przesada. Ale faktycznie, zdecydowana większość oczekujących na nieruchomości pochodzi właśnie z Polski - słyszymy w pobliskim biurze nieruchomości.
Trudno się więc dziwić, że niektórzy mieszkańcy gminy są przekonani, że za kilkanaście lat w gminie Niemców po prostu już nie będzie. - Przecież emeryci wymierają, a młodzi uciekają do Berlina czy Hamburga - mówi mi mieszkaniec wsi Staffelde, która należy do gminy Mescherin.
Pan Robert nie jest jedyną osobą, która kojarzy się mieszkańcom Mescherin z sukcesem. Marta Szuster ma podobną historię. Urodziła się w Szczecinie, potem mieszkała w Hamburgu, teraz osiadła w Mescherin. Oboje poznali się dopiero w tej ostatniej miejscowości.
Marta Szuster jest obecnie radną w Mescherin. Po raz pierwszy została wybrana w 2014 r., ale w ostatnich wyborach samorządowych w czerwcu rozbiła bank. Dostała 37 proc. głosów - zdecydowanie najwięcej w całej gminie. Niemieckie media pisały nawet, że "rozbudziła region", między innymi pomagając Polakom osiedlać się w okolicach.
Niewielka gmina Mescherin podlega administracyjnie pod Gartz. Jeden radny tej mniejszej gminy może trafić także do rady tej większej. To Polka dostała tę możliwość. - Padło na mnie, więc pracuję również w radzie Gartz - opowiada Szuster.
- Parę lat temu historie pani Marty czy pana Roberta naprawdę robiły na nas, Polakach w Niemczech, wrażenie - opowiada nam Karol, mieszkaniec pobliskiej gminy. - Ale teraz to po prostu dla nas normalne, że nasi robią tu karierę, osiągają jakieś sukcesy. Nasze kompleksy chyba się po prostu skończyły. Zresztą, trudno o poczucie niższości, jak wokół sami Polacy - mówi.
Zdaniem Roberta Niemcy są z roku na rok coraz lepiej nastawieni do Polaków. - W pobliskich gminach były plany zamykania szkół czy przedszkoli. Ale udało się je ochronić, właśnie ze względu na polskie dzieci, które chciały się w nich uczyć. Niemcy to doceniają - opowiada.
- Już chyba parę lat nie słyszałem, żeby Niemiec narzekał na Polaków. Ale jak ktoś zaczyna to robić, to mam zawsze prostą odpowiedź. Po prostu pytam się: "no dobra, widzę, że przeszkadzają ci Polacy. No to powiedz, gdzie zatankowałeś samochód". I rozmowa się kończy, a Niemcowi robi się głupio. Bo przecież każdy tu tankuje w Polsce - uśmiecha się pan Robert.
"Import imigrantów to niemiecka strategia"
Zjawisko przenikania się obu społeczeństw nie zaskakuje profesora Ryszarda Cichockiego, socjologa z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. - Poznałem kilku burmistrzów miast ze wschodnich Niemiec. Jeden powiedział mi kiedyś coś takiego: "Mam w mieście 8 sklepów. 4 z nich prowadzą Polacy". Niemcy ze wschodu doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak Polacy są tam potrzebni - mówi.
- Zresztą, to że Niemcy ze wschodu przyciągają Polaków, wcale nie jest przypadkiem. Już w latach 50. XX wieku było jasne, że ten kraj będzie potrzebował milionów imigrantów. Niemcy realizują więc rozpisaną na dziesiątki lat strategię. I trzeba przyznać, że osiągają w tym sukces. Polacy szybko się adaptują, ale inna sprawa, że mogą też liczyć na wiele ułatwień - przekonuje profesor.
Prof. Cichocki zaznacza jednak, że z historycznej perspektywy zacieranie się granicy polsko-niemieckiej wcale takie szokujące nie jest. - Już od wielu wieków te społeczeństwa się przenikały. Na przykład Polacy z Pomorza często pracowali u zachodnich sąsiadów i to wcale nie jest taka nowość. Zresztą państwa narodowe stają się powoli przeżytkiem. Niemcy zaakceptowali to już kilkadziesiąt lat temu. Dlatego witają Polaków z otwartymi rękami - zaznacza socjolog. i konkluduje:
- Oczywiście wyjazdy Polaków mogą być problemem dla naszej gospodarki. Tym bardziej że teraz Niemcy otwierają się na Ukraińców. Gospodarka Polski może mieć przez to wszystko poważne problemy.
Czytaj też: Bezdomni nad morzem zbierają "po niemiecku". "Niemcy są hojniejsi, czasem wrzucają po 10 euro"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl