Najgorszy rok dla gospodarki po 1989?

Firmy same nie wiedzą, co dziś robić - uważają analitycy Deloitte, którzy opracowali raport o 500 największych przedsiębiorstwach Europy Środkowej. Ich zdaniem powinniśmy przygotować się nawet na gwałtowne hamowanie gospodarki. A rok 2012 może być pod pewnymi względami najgorszy od 1989 roku.

Najgorszy rok dla gospodarki po 1989?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

30.08.2012 | aktual.: 30.08.2012 15:44

- Nigdy w historii Polski nie mieliśmy problemów z gwałtownym zahamowaniem spożycia indywidualnego. Zawsze bowiem rosły wynagrodzenia, a dochody do dyspozycji wzrastały uzupełniane między innymi kredytami. Konsumpcja jednak nie będzie rosła wiecznie. Jeśli gospodarstwa domowe orientują się, że 25. dnia miesiąca kończą się pieniądze, a wcześniej kończyły się 30., to zaczynają oszczędzać. A wtedy nasz wzrost gospodarczy będzie wielką niewiadomą - uważa członek zarządu Deloitte Rafał Antczak.

Rok 2012 może być przełomowy, bo wielce prawdopodobne, że pierwszy raz od 1989 roku nasze wynagrodzenia realnie spadną. Firmy nie dają dziś bowiem podwyżek, a inflacja jest dużo powyżej celu. W portfelu mamy więc de facto mniej pieniędzy niż rok temu.

- To już nie jest kwestia nawet płacy realnej, bo jej wzrost dziś jest w okolicach zera. To jest mnóstwo drobnych kropelek związanych ze zmianami podatkowymi i okołopodatkowymi, jak na przykład zmiany w OFE - mówi Rafał Antczak o przyczynach zmniejszania się konsumpcji.

Jego zdaniem kluczowe jest dziś obserwowanie konsumpcji i jej trendów. A jeśli będzie tu znaczny spadek, to wszystkie dotychczasowe prognozy gospodarcze mówiące o 2,5-proc. wzroście PKB w tym roku trzeba będzie wyrzucić do kosza.

- Ten rok może się jeszcze bronić, bo firmy rozpoczęły mały cykl inwestycyjny. Wszystko oparte jest jednak na psychologii. Na przykład informacja o pięciu nowych dużych inwestycjach w Polsce sprawi, że największe nasze firmy zaczną inwestować i uruchomi się cały łańcuszek - twierdzi ekspert Deloitte.

Firmy jak dotąd korzystały tylko ze wzrostu wydajności pracy, przez co zatrudnienie nie rosło albo nawet spadało. Ta asekuracyjna metoda przez ostatnie lata działała, więc nikt nie szukał innych rozwiązań. Żeby kłopoty ze znalezieniem pracy - głównie przez młodych ludzi - minęły, musi nastąpić pozytywna zmiana w otoczeniu gospodarczym. A na razie szykujemy się na kolejne spowolnienie gospodarcze.

Zdaniem Antczaka państwa, zamiast wykładać kolejne pieniądze i zwiększać popyt, powinny zacząć dbać o podaż. Najlepszym rozwiązaniem jest jego zdaniem deregulacja i obniżenie podatków. Tymczasem ingerencja państw w gospodarkę jest zdaniem eksperta Deloitte tak duża, że w branży finansowej krąży anegdota o zawsze ostro grających funduszach hedgingowych, które obecnie boją się inwestować. Analogicznie mogą zachowywać się firmy, które boją się gwałtownych ruchów.

- Wyniki na przykład firm z branży budownictwa pokazują w 2011 roku i I kwartale tego roku bardzo duże wzrosty. One jednak nie odzwierciedlają realnego stanu tej branży. W tym roku obserwować możemy już znaczne spadki przychodów - uważa Patryk Darowski, doradca inwestycyjny w Deloitte.

Problemy może mieć nawet budżetówka. Zatrudnienie w sektorze publicznym ostatnio rosło, ale teraz może rozpocząć się fala zwolnień. A nowych prac na razie nikt nie chce dawać.
- Największe korporacje na świecie mają historycznie największe zasoby gotówki, ale zaczynają zwalniać pracowników - zauważa Rafał Antczak.

Z raportu Deloitte wynika, że kryzys w regionie Europy Środkowej najgorzej znoszą firmy z sektora TMT, czyli technologia, media i telekomunikacja. Z kolei całkiem nieźle w ostatnich trzech latach radziły sobie branża wyrobów przemysłowych oraz energetyczna. Było to jednak efektem wzmożonego eksportu do Niemiec, które były do niedawna ostatnim działającym silnikiem Unii Europejskiej. W przypadku branży energetycznej znaczenie miały z kolei głównie rosnące ceny ropy naftowej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)