Niskie stopy to nie wszystko
Stopy procentowe od wielu lat stanowiły jeden z głównych przedmiotów sporów
polityków, członków rządu i ekonomistów. Dziś te dyskusje zeszły na plan dalszy. Stopy
mamy na najniższym poziomie w historii. Nie wszyscy jednak wydają się być z tego faktu
zadowoleni.
26.03.2009 | aktual.: 26.03.2009 14:41
Kolejna obniżka stóp procentowych przez Radę Polityki pieniężnej przypieczętowała aktualne już od kilku tygodni twierdzenie – mamy najniższe stopy w historii. Co z tego wynika? Na razie niewiele. Skutki zmian stóp mają to do siebie, że pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Z jednym wyjątkiem. Najczęściej kurs waluty reaguje błyskawicznie lub nawet z wyprzedzeniem, kierując się zapowiedziami, oczekiwaniami ekspertów, jeszcze przed podjęciem decyzji. Działa tu schemat, w myśl którego niższe stopy powodują względny spadek atrakcyjności inwestowania w papiery dłużne danego kraju przez inwestorów zagranicznych.
To powoduje, że maleje popyt na walutę, albo nawet jest wyprzedawana, co skutkuje spadkiem jej wartości wobec innych walut. Ta reguła nie działa jednak całkiem mechanicznie i zdarzają się odstępstwa od niej. Po obniżce z tego tygodnia złoty niemal nie zareagował. Prawdopodobnie większą rolę zagrały tu inne czynniki. Seria obniżek trwa już od kilku miesięcy, więc równie dobrze reakcja mogła mieć miejsce dużo wcześniej. Warto zauważyć, że „spekulacyjny atak" na złotego miał miejsce w styczniu, po drugiej z rzędu dynamicznej obniżce stóp procentowych o 0,75 punktu procentowego. Osłabienie złotego miało więc racjonalne przesłanki, choć jego skala i gwałtowność pewnie były przesadzone.
Oddziaływanie zmian stóp na koniunkturę w gospodarce jest jednym z kanonów ekonomii, ale jak pokazuje przykład gospodarki Japońskiej, ekonomia to jednak nie fizyka a kanony potrafią nie zadziałać. Utrzymywane przez wiele lat na bardzo niskim, wręcz zerowym, a po uwzględnieniu inflacji, ujemnym poziomie, nie były w stanie rozruszać gospodarki. Teraz podobną terapię stosują banki centralne w wielu krajach, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, gdzie stopa procentowa wynosi od 0 do 0,25 proc. Trzeba mieć nadzieję, że jednak większość gospodarek zareaguje na ten impuls. Pytanie tylko, kiedy? Zwykle amerykańska gospodarka reagowała na tego typu bodźce dość szybko, w ciągu kilku kwartałów, czasem zaledwie 2-3. Teraz może potrzebować na to więcej czasu, bo i skala kryzysu jest dość wyjątkowa. W naszych warunkach czas reakcji jest trochę dłuższy.
To, co najbardziej w związku ze stopami interesuje większość zarówno konsumentów, jak i przedsiębiorców, to oczywiście koszt kredytu. I tu, podobnie jak w gospodarce, reakcja oprocentowania kredytów na zmianę stóp nie jest ani tak szybka, ani tak oczywista i bezpośrednia, jakby się wydawało. W „normalnych" warunkach sprawa jest nieco prostsza. Ale dzisiejsze warunki nie są normalne i na koszt kredytu wpływa wiele dodatkowych czynników, związanych z kryzysem na rynkach finansowych. Trzeba pamiętać, że na ten koszt wpływa także, a może nawet przede wszystkim, popyt na kredyt i jego podaż oraz ocena ryzyka związanego z udzielaniem kredytów. Obecnie oba te czynniki zdają się niezbyt sprzyjać spadkowi oprocentowania, choć w dłuższym horyzoncie z pewnością do niego dojdzie.
Bardziej bezpośrednie są związki zmian stóp i rynkowej ceny pieniądza. Na początku obecnej fali obniżek stóp procentowych, podstawowa stopa NBP wynosiła w październiku 2008 r. 6 proc. Spadła do 3,75 proc. Oznacza to spadek o 37,5 proc. Gdy spojrzymy na zmiany 3-miesięcznej stawki WIBOR, po której banki pożyczają sobie pieniądze i którą stosują do ustalania kosztu kredytów, okaże się, że w tym samym czasie obniżyła się ona z 6,86 proc. do 4,21 proc., a więc o 38,6 proc. Jak z tego wynika, rynkowy koszt pieniądza wiernie podąża za zmianami stóp procentowych. Dlaczego w jego ślady nie idzie oprocentowanie kredytów? A to już tajemnica. Bankowa.
Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance