Niższe pensje i emerytury, bo wyższa składka

Szefowa Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszka Pachciarz chce nam zmniejszyć pensje i emerytury. Mówi wprost: - Trzeba zastanowić się nad podwyższeniem składki zdrowotnej. To ma być sposób na uleczenie bardzo chorej służby zdrowia.

Niższe pensje i emerytury, bo wyższa składka
Damian Burzykowski / newspix.pl

Na operację usunięcia zaćmy w ramach NFZ trzeba czekać obecnie około dwóch lat. To jeszcze nic - na wstawienie endoprotezy stawu kolanowego w państwowym szpitalu oczekuje się niemal sześć lat. I nic nie wskazuje na to, by w przyszłym roku kolejki te miały się skrócić.

NFZ chce przeznaczyć na leczenie tyle samo pieniędzy, co w tym roku - ok. 63 mld zł. A to o wiele za mało. Przecież kilka tygodni temu NFZ musiał sięgnąć po 640 mln zł z rezerwy, by szpitale i przychodnie miały za co leczyć chorych pacjentów do końca roku.

Szefowa NFZ nie owija więc w bawełnę: - Trzeba porozmawiać o podwyżce składki - oznajmiła kilka dni temu na antenie radia PIN. Dziś składka zdrowotna wynosi 9 proc. pensji. Czyli osoba z minimalna pensją (dziś 1600 zł brutto) płaci na leczenie niemal 124 zł miesięcznie. Na innych zasadach płacą ją właściciele firm - większość opłaca składkę od średniej pensji, bez względu na osiągane dochody. Obecnie wynosi ona ponad 260 zł miesięcznie. I to jest solą w oku pani prezes.

- Średnia składka przedsiębiorcy i pracownika jest zbliżona. Pracownik płaci procent swojego wynagrodzenia: im więcej zarabia, tym więcej płaci. Przedsiębiorca, czy to szewc, czy właściciel wielkiej firmy, płaci składkę ryczałtową - mówi Agnieszka Pachciarz.

Na jej celowniku są także osoby, które "na siebie" ubezpieczają dzieci czy małżonków. - Mamy ponad milion dorosłych, zdrowych osób, domowników, dopisanych do świadczenia innej osoby, która płaci taką samą składkę, jak każdy inny pracownik. I tych osób zdrowych, czyli z żadnym stopniem niepełnosprawności, mamy ponad milion. Czy to jest już solidaryzm społeczny, czy poszliśmy w jakąś skrajność? Stworzyliśmy ten system kilkanaście lat temu, przyglądamy mu się i po takim czasie wymaga on odświeżenia - uważa Agnieszka Pachciarz.

- To nie prezes NFZ będzie decydować o podwyżce składki - komentuje ekspert ds. służby zdrowia Jerzy Gryglewicz. - To jest decyzja polityczna. Pytanie, na ile rząd jest w stanie się na nią zdecydować - dodaje. Choć zdaje się, że Ministerstwo Zdrowia dało już zielone światło na taki krok. Jakub Szulc, były wiceminister w resorcie zdrowia, przebąkiwał już, że składka zdrowotna powinna wzrosnąć i to do 13-13,5 proc. To dla Polaków byłaby prawdziwa katastrofa. Bo przez to z pensji i emerytur musieliby na zdrowie oddawać jeszcze więcej pieniędzy. Osoba z najniższą pensją straciłaby 55 zł. Emeryt z najniższym świadczeniem (dziś to 835 zł brutto) dostałby o 33 zł co miesiąc mniej!

- Po raz pierwszy mamy do czynienia z tak trudną sytuację, że pieniądze na leczenie nie rosną - mówi Gryglewicz. - Dlatego trzeba się zastanowić, co dalej: albo trzeba zwiększyć składkę, albo wprowadzić współpłacenie, czyli pacjent musiałby do niektórych zabiegów dopłacać z własnej kieszeni. Albo po prostu trzeba powiedzieć pacjentom, że nic się nie zmieni. I nadal będą stać w kolejkach - dodaje Gryglewicz. Jest jeszcze inne rozwiązanie: zlikwidować centrale NFZ, co Platforma już dawno obiecywała. Tylko na samych urzędniczych pensjach moglibyśmy zaoszczędzić grubo ponad 300 mln zł rocznie.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (317)