Pensja minimalna podnosi ceny na stołówkach. Rodzice dostali wiadomości o nowych stawkach
W wielu szkołach w kraju rodzice będą więcej płacić za posiłki dla swoich dzieci. Przedsiębiorcy z branży gastronomicznej tłumaczą to wzrostem płacy minimalnej. Co ma jedno z drugim wspólnego? Więcej niż można sądzić.
09.01.2020 | aktual.: 10.01.2020 12:30
Za pośrednictwem platformy Dziejesię.wp.pl zgłasza się do nas coraz więcej rodziców - z Warszawy, ale też Trójmiasta czy Wrocławia - którzy informują o podwyżkach cen szkolnych posiłków. Podobnie jak w przypadku spółdzielni mieszkaniowych i kosztów ich utrzymania, koronnym argumentem dla podwyżek jest podwyżka płacy minimalnej.
Poprosiliśmy jednego z liczących się w tej branży przedsiębiorców o wytłumaczenie tej zależności. Pan Tomasz (imię zmienione) prowadzi stołówki w kilku szkołach w dużych polskich miastach. Jak sam opowiada, świadomie wybrał ten biznes – nie daje on jakichś rewelacyjnych zarobków, ale jest w miarę stabilny. Nerwy pojawiają się tylko w czerwcu, gdy szkoły wybierają dostawców usług gastronomicznych – przetarg zawsze można przegrać. Poza tym w tym biznesie zarabia się w zasadzie tylko przez 10 miesięcy w roku, wakacje to martwy okres.
Pan Tomasz nie zajmuje się cateringiem – wynajmuje od szkół kuchnie i stołówki, posiłki są przygotowywane na miejscu.
- Sytuacja jest tragiczna. U mnie do tej pory obiad kosztował 7 złotych. Musieliśmy podnieść cenę do 7,50 zł. Dlaczego? Policzmy: w szkole mam powiedzmy czwórkę pracowników, z czego dwójka jest zatrudniona jako pomoc kuchenna, a więc na najniższej pensji. Nagle tej dwójce muszę podnieść pensje z 2150 złotych do 2600 złotych. I co ja mam powiedzieć ich szefowej? Mam jej powiedzieć" "Pracujesz za tyle, ile do tej pory"? Widełki w naszej branży nie są duże, my nie mówimy o 1500 złotych. Tu osoba, która prowadzi kuchnię, zarabia 400-500 złotych więcej od szeregowego pracownika. Muszę więc podnieść pensję wszystkim – tłumaczy przedsiębiorca.
Spróbuj gotować taniej
Opowiada o kolejnych kosztach dla przykładowej szkoły. Kilka tysięcy złotych miesięcznie idzie na czynsz za kuchnię, swoje pochłaniają podatki, pensje i ZUS. Za resztę kupuje towar, z którego robi się 300 obiadów dziennie. Przez 20 dni w miesiącu za 7 złotych. Czyli żywi 300 dzieciaków za 42 tys. zł miesięcznie.
- Da się taniej? Proszę spróbować w domu – ale do rachunku za składniki dodać koszt swojej pracy, prądu, wody, gazu, doliczyć podatek. Jeszcze nikt mi nie powiedział, że można taniej zrobić pełnowartościowy, dwudaniowy obiad z kompotem - mówi pan Tomasz.
- Ja nie mogę kupić byle czego, muszę mieć towar wysokiej jakości, kupowany od dobrych, sprawdzonych dostawców. Owszem, mam zniżki, ale oni i tak podniosą ceny, bo z pewnością będą musieli podwyższyć pensje najmniej wykwalifikowanym pracownikom. A więc innym też. Za chwilę dojdą kolejne podwyżki cen prądu, które udało nam się na szczęście przewidzieć. Policzyłem sobie, że przy wszystkich szkołach, które obsługujemy, bez podwyżki cen obiadów w ciągu roku dołożyłbym do interesu 80 tys. zł – dodaje przedsiębiorca.
Przypomina też, że dyrekcje szkół i członkowie rad rodziców zgodzili się na podwyżki. Na dodatek mowa o podwyżce rzędu 50 groszy za posiłek.
Będą kolejne podwyżki?
- Ja na tym nie zarabiam kokosów i nie chcę zarabiać kokosów. Taką obrałem drogę, jeżdżę 15-letnim samochodem, bo na lepszy mnie nie stać. Ale nie narzekam, tak chciałem, tak wybrałem. Jest jasne, że na tym zarabiam, ale to naprawdę nie są duże sumy. Gdyby się to nie opłacało, to już dawno zamknąłbym firmę – twierdzi.
Przypomina też, że rząd zapowiada kolejną podwyżkę płacy minimalnej do 3 tysięcy złotych.
- Jeśli tak się stanie, będę musiał zamknąć firmę i zwolnić kilkadziesiąt osób. Bo nie wiem, czy uda się podwyższyć ceny obiadów o kolejną złotówkę. Już dziś, po podwyżce płacy minimalnej, koszt pracy w jednej tylko szkole z 4 pracownikami wzrósł o 1800 złotych miesięcznie. To tyle, co połowa czynszu – opowiada.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl