Polski klub w Londynie

Kacper przyleciał na Wyspy rok temu, z Gdańska. Razem z młodsza siostrą. Ona wróciła, bo nie radziła sobie z angielskim. Kacper został i rozwinął skrzydła. Dziś jest managerem i sam prowadzi klub w samym centrum angielskiej stolicy.

Polski klub w Londynie

14.09.2006 | aktual.: 25.09.2006 17:02

Kacper przyleciał na Wyspy rok temu, z Gdańska. Razem z młodsza siostrą. Ona wróciła, bo nie radziła sobie z angielskim. Kacper został i rozwinął skrzydła. Zaczynał jak wielu Polaków - był kelnerem na pół etatu. Dziś jest managerem i sam prowadzi klub w samym centrum angielskiej stolicy.

- To miejsce dla ludzi, którzy chcą miło spędzić czas przy dobrej muzyce i w miłej atmosferze, pijąc polskie piwo - przekonuje Kacper Żabicki. - To polski klub, ale jesteśmy otwarci na wszystkich, niezależnie od narodowości. Nie tolerujemy jedynie chamstwa i snobizmu.
Nie rzucająca się w oczy postura, młody wiek i sposób bycia Kacpra nie zdradzają ani trochę, że ten gość sam prowadzi klub i trzyma wszystko w garści. Wyjechał z Polski zaraz po ostatnim egzaminie z ekonomi na pierwszym roku studiów. Miał zostać w Londynie tylko przez wakacje, ale zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę.

Pracę znalazł drugiego dnia, przypadkiem. Mieszkał na Bethnal Green, w drugiej strefie i wybrał się do City szukać pracy w lokalach. Idąc pieszo, w końcu zgubił drogę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na szybie jednej z mijanych restauracji zobaczył napis "OPENING SOON". Wszedł i zostawił CV. Dostał pracę kelnera, na początek na pół etatu, a po miesiącu cały. Dwa miesiące później był szefem sali na 15 stolików. W lokalu serwowano dania kuchni angielskiej. A ponieważ Kacper jest bardzo ambitny, nauczył się gotować wszystko, co znajdowało się w menu. Po pół roku Polak został asystentem managera. W tym czasie, właściciel zdecydował o poszerzeniu działalności i w pomieszczeniach na dole, zaczęto organizować imprezy okolicznościowe. Niedługo potem, poważnie rozchorował się główny manager. Ponieważ w ciągu kilku miesięcy poznał Kacpra na tyle, by mu zaufać, zaproponował 20-latkowi - po omówieniu sprawy z właścicielem - prowadzenie lokalu. Kacper nie wahał się ani chwili.

Niestety, interes nie szedł zbyt dobrze. Kacper Żabicki zaproponował więc, by angielską restaurację zmienić w... polski klub. Właściciel przekalkulował potencjalne zyski i straty, zrobili biznes plan i Kacper mógł zacząć działać. Musiał jednak wcześniej zrobić odpowiednie kursy. Za wszystko płacił sam. Licencja na sprzedaż alkoholu - 300 funtów, dyplom 50 funtów, Cryminal Record Check 10 funtów oraz oplata do Council'u za rozpatrzenie wniosku o wydanie imiennej licencji - 38 funtów. To jednak nie koniec. Aby uzyskać licencję managera lokalu, w którym miał być sprzedawany alkohol, musiał być dokładnie sprawdzony; czy np. nie prowadził samochodu po pijanemu, albo nie sprzedawał alkoholu nieletnim itd. Na uruchomienie klubu dostał od właściciela czek na 3000 funtów i dwa tygodnie czasu. Musiał szybko znaleźć dystrybutorów polskich alkoholi. Biegał po już istniejących polskich pubach i klubach, rozmawiał z managerami i podpytywał jak wszystko załatwić. Mydlił im oczy historyjką o wprowadzaniu nowego asortymentu
do restauracji. 1400 funtów wydal na ubezpieczenie, 800 funtów na polskie piwa i 400 funtów na wódkę. Dziś szef kuchni serwuje także kilka rodzajów pierogów i knedle, a niedługo ma być bigos. Żeby obniżyć koszta Kacper, sam wykonał czerwone ławki i niskie stoliki. Nagłośnienie pożycza od znajomego DJ-a.

Najwięcej problemów było z zatrudnieniem personelu. - Na początku lipca cały dworzec Victoria pełen był Polaków, a ja nie mogłem znaleźć ludzi do obsługi - wspomina Kacper. - Ci którzy chcieli pracować nie znali angielskiego, a ci których byłem gotowy zatrudnić chcieli większe pieniądze i bezterminowe kontrakty. A tego zaoferować nie mogłem. W końcu jednak się udało.
Dziś wszyscy uwijają się jak mrówki. Klub dopiero się rozkręca, ale gości nie brakuje. Z imprezy na imprezę jest ich coraz więcej...

Krzysztof Andrzejewski

- Skąd wziął się pomysł, żeby otworzyć akurat polski klub?

- Jestem w Londynie już ponad rok. Zawsze szukałem takiego miejsca, gdzie mógłbym pójść, usiąść wygodnie, wziąć piwo i zwyczajnie posiedzieć i posłuchać muzyki. A kiedy włączy mi się zajawka na tańczenie to sobie potańczyć. Takich klubów w Londynie nie ma. Są lokale, gdzie organizuje się masowe imprezy, np. Fabrik. Jest tam co prawda dobra muza, ale wokół ciebie będzie 2000 obcych ludzi. Duchota, gorąco, cały czas się pocisz. Nasz lokal 2-poziomowy. U góry można posiedzieć przy świecach i się wyciszyć, a na dole jest miejsce na ostrą zabawę.

- Nie myślisz o zmianie nazwy? Maxwells Londyńczykom kojarzy się chyba z restauracją, która w tym miejscu była jeszcze kilka tygodni temu, a nie z klubem?

- Maxwells to nazwa raczej pubowa niż klubowa. A puby zamykane są o 23.00 i towarzystwo rozchodzi się do domu. My klub mamy otwarty do ostatniego gościa - nieoficjalnie. Bo oficjalnie zamykamy dużo wcześniej. Na zewnątrz wywieszamy kłódki, gasimy światło w pomieszczeniach na górze, a na dole trwa zabawa. Później gości wypuszczamy tylnymi drzwiami. Ale z nową nazwą jest sporo problemów. Jak coś wymyślę, sprawdzam w googlu i okazuje się, że w Londynie takich lokali jest 10 albo i 20. Mario, znajomy DJ, wpadł na pomysł by nazwać klub COME-POT. - Czemu nie jakoś po polsku skoro to polski lokal?

- Bo żaden Anglik jej nie wymówi i będziemy skazani tylko na gości z Polski. A tego nie chcę. To okolica, w której klubów jest masa i nazwa musi nas wyróżniać. To ma być miejsce, gdzie można przyjść, napić się polskiego piwa i posłuchać dobrej muzyki. Takiej, jak w polskich dobrych klubach. Na razie gramy house, minimal, clik tech, Detroit & Chicago deep house, ale planujemy też imprezę breakową i drum. Mamy potencjał. Potrzebujemy tylko czasu.

- Prowadzisz to wszystko sam?

- Nie, nie dałbym rady. Pomaga mi Ola Przytarska, która jest w Londynie od ośmiu miesięcy. Któregoś dnia, zgadaliśmy się, że w Czersku, skąd pochodzi, jest znana grupa graficiarzy TZC (Teraz Zawsze Czersk - przyp. red.). We wrześniu mają przyjechać do Londynu i odmalują nam klub od środka. Poza tym, mam kilku pracowników, a nad wszystkim czuwa właściciel, któremu na bieżąco zdaję relacje. Generalnie jednak to ja jestem za wszystko odpowiedzialny.

- Tak naprawdę, to dopiero początek twojej działalności. Nie boisz się ryzyka?

- Ryzyko? To jest wyzwanie! Włożyłem w to dużo pracy. Zawsze mama mi powtarzała, że mam się uczyć, zdobywać nowe kwalifikacje i doświadczenia. Tak robiłem. A teraz to zaprocentowało. Uważam, że jeżeli mam okazję zaryzykować i podjąć wyzwanie, to nie mogę tego zmarnować. Bo taka szansa na pewno się nie powtórzy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)