Pracownicy Biedronki zapowiadają piketę

"Głos Wielkopolski" relacjonuje, że w Biedronce powrócił wyzysk pracowników w najgorszej postaci. Przytacza przykłady podawane przez związkowców na rzekome nieludzkie traktowanie pracowników. Jeronimo Martins temu stanowczo zaprzecza. Kto ma rację?

Obraz
Źródło zdjęć: © WP.PL/Andrzej Hulimka

Według relacji gazety, która podaje tylko stanowisko związków zawodowych i anonimowe wypowiedzi pracowników, sytuacja jest naprawdę zła. Ludzi na zmianach pracuje za mało, a za kary wystawiane przez sanepid potrąca się im z pensji. Niektórzy boją się wyjść nawet na przerwę.

- W jednym ze sklepów kierownik rejonu kazał pracownicy zadzwonić w nocy po męża, żeby rozkręcał z nią regały, bo brakowało pracowników - opowiada gazecie Anna, zatrudniona w Biedronce. - Na zmianie powinno być pięć osób, a często bywa, że są dwie plus kierownik. Trzeba obstawić kasę, wypiekać chleb, latem kroić arbuza, pilnować porządku w sklepie. Jak przychodzi sanepid i wystawia karę, to płaci ją pracownik - dodaje.

Pracownica, której wypowiedź przytacza "Głos Wielkopolski", pracuje w jednej z poznańskich Biedronek od prawie 20 lat. Obecnie sprawuje funkcję zastępcy kierownika, ale o awans nie zamierza się ubiegać. Podkreśla, że wyżej idą tylko ci, którzy są zdolni do gnębienia innych.

- Obsady pracowników w sklepach są za małe, a procedur jest coraz więcej - mówi na łamach "GW" Jacek Siekierski ze związku WZZ "Sierpień 80". - Pracownik wie, że w każdej chwili może ich odwiedzić tzw. tajemniczy klient - dodaje. Do tego wystarczą trzy nagany, aby stracić pracę, a je można dostać za wszystko: od niewyłożonego towaru po subiektywnie oceniany bałagan.

Piotr Adamczak, przewodniczący "Solidarności" relacjonuje także, że grafiki zatrudnionych zmieniają się nawet 40-60 razy w miesiącu, co powoduje, że nikt nie może zaplanować życia prywatnego. Co więcej, pracownicy nie mają podpisanej umowy z konkretnym sklepem. Dlatego zdarza się, że ktoś pracuje w jednej dzielnicy, a następnego dnia rano musi stawić się w innej.

Zapytaliśmy o tę sytuację Jeronimo Martins, do której należą sklepy Biedronka. W odpowiedzi dostaliśmy długi list w tej sprawie.

"Stanowczo odrzucamy zarzuty stawiane nam we wspomnianym artykule, w tym również te przedstawione, jako cytaty przedstawicieli związków zawodowych. Zwracamy także uwagę na fakt, iż przywołane rzekome naruszenia praw pracowniczych i zasad BHP nie zostały sprecyzowane w żaden sposób, do jakich konkretnie wydarzeń się odnoszą" - czytamy w oświadczeniu.

Zdaniem JM forma opublikowanego artykułu, zwłaszcza jego tytuł „Horror w Biedronkach. Pracownicy wyjdą na ulice?” stanowi "próbę sztucznego wzbudzenia zainteresowania ze strony opinii publicznej, eliminując możliwość obiektywnej oceny rzeczywistego stanu rzeczy przez czytelnika".

Jeronimo Martins zapewnia, że uważnie wsłuchuje się w opinie osób zatrudnionych w firmie. Jako przykład podaje stworzenie specjalnej infolinii dla pracowników, za pomocą której mogą oni anonimowo zgłaszać sytuacje budzące ich wątpliwości.

"Posiadamy także szereg dodatkowych regulacji, których celem jest zapobieganie ewentualnym nieprawidłowościom tj.: wewnętrzna polityka antymobbingowa, uchwała antydyskryminacyjna czy kodeks etyczny. Warunki pracy w naszej firmie są też regularnie kontrolowane przez wyspecjalizowany zespół zajmujący się obszarem BHP. Szczególną wagę przykładamy również do kwestii związanych z prawidłowym rozliczaniem czasu pracy, dzięki wdrożonej elektronicznej ewidencji czasu pracy" - czytamy w nadesłanym oświadczeniu.

Związkowcy jednak twierdzą, że działania zarządu Jeronimo Martins są niewystarczające. Przyznaje, że firma utworzyła stanowisko dyrektora do spraw pracowniczych, który cztery razy do roku spotyka się z przedstawicielami pracowników. Jednak ich zdaniem nie przynoszą one żadnej poprawy.

- Na kilkadziesiąt zgłoszonych spraw, poprawiane są te o najmniejszej wadze - mówi Jacek Siekierski dla "GW". I zapowiada: - Wysłaliśmy do zarządu trzecie pismo. Jeśli nie otrzymamy odpowiedzi, zaczniemy organizować pikiety przed sklepami.

Jeronimo Martins podkreśla, że jako największy prywatny pracodawca w Polsce wdrożył rozwiązania o charakterze systemowym. "Ich zadaniem jest zagwarantowanie każdemu pracownikowi możliwości zgłaszania ewentualnych nieprawidłowości, a ze strony firmy podejmowanie działań prowadzących do ich natychmiastowego wyeliminowania" - napisano w oświadczeniu.

Wybrane dla Ciebie

Putinowska propaganda: Polska wymyśliła sobie atak dronów
Putinowska propaganda: Polska wymyśliła sobie atak dronów
Nie pojechali na wakacje. Domagają się 29 tys. zł odszkodowania
Nie pojechali na wakacje. Domagają się 29 tys. zł odszkodowania
Zamknięcie granicy z Białorusią. Ci przedsiębiorcy mają z tym problem
Zamknięcie granicy z Białorusią. Ci przedsiębiorcy mają z tym problem
Setki milionów długów. Ogromny problem sezonowej gastronomii
Setki milionów długów. Ogromny problem sezonowej gastronomii
Senior wciąż nie daje znaku. Rodzina oskarża dom pomocy
Senior wciąż nie daje znaku. Rodzina oskarża dom pomocy
Przymrozki zdemolowały polskie sady. "Tanio nie będzie"
Przymrozki zdemolowały polskie sady. "Tanio nie będzie"
Takie ryby jechały do nas z Rosji. Natychmiastowa reakcja służb
Takie ryby jechały do nas z Rosji. Natychmiastowa reakcja służb
Padła "szóstka" w Lotto. Zwycięzca zdobył najwyższą wygraną w tym roku
Padła "szóstka" w Lotto. Zwycięzca zdobył najwyższą wygraną w tym roku
Nowy bon turystyczny. Startuje w Światowy Dzień Turystyki
Nowy bon turystyczny. Startuje w Światowy Dzień Turystyki
Idziesz po kredyt do banku? Oto jakie dokumenty musisz przygotować
Idziesz po kredyt do banku? Oto jakie dokumenty musisz przygotować
Niemcy muszą wybudować 71 takich elektrowni w 10 lat. Oto dlaczego
Niemcy muszą wybudować 71 takich elektrowni w 10 lat. Oto dlaczego
Postawiła całą policję w mieście na nogi. Oto ile będzie to kosztować
Postawiła całą policję w mieście na nogi. Oto ile będzie to kosztować