Problem dobrego rządzenia
Rozmowa z Andrzejem Sadowskim, fundatorem i wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha.
02.09.2010 16:08
Czy w Polsce mieliśmy do czynienia z kryzysem gospodarczym?
- Doświadczyliśmy raczej spowolnienia gospodarczego niż kryzysu. To słowo należy odnieść do tego co się wydarzyło w świecie – spekulacyjnego krachu na międzynarodowych rynkach finansowych. W ograniczonym stopniu dotyczył on realnych gospodarek. Trzeba pamiętać, że notowania na nowojorskiej giełdzie czy jakiejkolwiek innej dotyczą ułamka gospodarki, jej większość nie jest na nich obecna. To co się dzieje na giełdzie nie jest reprezentatywne dla rzeczywistych procesów gospodarczych. Media przypisują jej nieproporcjonalnie wielki wpływ. Operacje giełdowe sprowadzają się głównie do tego, by tanio kupić a drogo sprzedać. I to istota tego „procesu inwestycyjnego”. Spowolnienie w Polsce pokazało, że polskie firmy dałyby sobie znacznie lepiej radę, gdyby nie musiały się zmagać jednocześnie ze skutkami spowolnienia oraz z administracyjnymi utrudnieniami w swojej działalności. Nasi przedsiębiorcy cały czas muszą się dodatkowo zmagać ze skutkami złego systemu podatkowego, prawnego, sądowego czyli ułomnego otoczenia
instytucjonalno-legislacyjnego. Polska gospodarka nie jest wbrew tezom premiera rządu samodzielną zieloną wyspą. Nasze przedsiębiorstwa są w relacjach z firmami, gospodarkami UE i innych państw. I mimo zmagań na tylu frontach dały sobie radę. Sytuacja gospodarcza Polski jest tak dobra dzięki determinacji przedsiębiorców, a nie działaniom rządu. Tak zwana ustawa antykryzysowa została ostatecznie przyjęta wiele miesięcy po tym, jak efekty spowolnienia zaczęły ustępować. Została ponadto tak biurokratycznie skomplikowana, że skorzystała z niej garstka przedsiębiorstw. Problem tkwi nie w firmach i pracownikach, a w rządzie. Dotychczasowy bilans wejścia naszego kraju do Unii jest taki, że Polak jest wzorcem odpowiedzialnego, dobrze wykształcnego i nie unikającego pracy pracownika. Politycy lamentowali, że po akcesji do UE polscy przedsiębiorcy nie sprostają europejskiej konkurencji. Nic takiego nie miało miejsca. Stało się odwrotnie, to Polacy kolonizowali kraje starej Unii, na masową skalę zakładali firmy. To
polskie przedsiębiorstwa tworzyły tam w błyskawicznym tempie swoje oddziały. Zatem widać, że Polacy zarówno w czasie spowolnienia gospodarczego jak i akcesji do Unii dawali sobie radę. Nie wracali w ostatnich dwóch latach do kraju, nie tracili pracy zagranicą, jeśli byli zwalniani to w ostatniej kolejności. Nasi obywatele uratowali wiele sektorów gospodarczych krajów starej Unii, bez ich pracy wręcz całe branże uległy by likwidacji.
Komplementuje pan rodzimą przedsiębiorczość, ostro krytykując rząd. Źle działa?
- Dokonując oceny możliwości kraju trzeba odróżnić część społeczną od rządowej. Ta pierwsza w takich czy innych warunkach daje sobie radę i się sprawdza, natomiast władze ani nie wykorzystały wejścia do UE, ani nie wykorzystują do tej pory potencjału, który oferuje tak fantastyczne społeczeństwo, które wedle badań Komisji Europejskiej jest najbardziej przedsiębiorcze w Unii. Wpływ funduszy europejskich na polską gospodarkę jest mniej istotny niż nasz własny kapitał ludzki. Spójrzmy jak przebiegała akcesja i absorpcja tych środków w przypadku innych krajów. W Hiszpanii analizowano rozwój kraju po wejściu do Unii i okazało się, że fundusze miały marginalne znaczenie, choć oczywiście mówienie o miliardach euro robi wrażenie. Istotne były zmiany systemowe, które wprowadziły ówczesne rządy: obniżenie opodatkowania, uwolnienie pracy od nadmiaru regulacji. One zapewniły Hiszpanii prawdziwy rozwój, a nie pieniądze unijne. Przypadek Grecji jest dowodem, że mimo również dużych kwot kraj ten w wyniku złego rządzenia
stał się wyłącznie „klientem pomocy socjalnej” UE. Słowem, nie o pieniądze tu chodzi, wszak otrzymały je i Grecja, i Irlandia. I są w zupełnie innym miejscu. Irlandia, dzięki temu, że wprowadziła inne rozwiązania podatkowe, niż pozostałe kraje Unii, doczekała się desantu różnego rodzaju inwestycji. Z tego nie tak dawno jeszcze biednego kraju wyemigrowało 10 proc. dorosłej populacji. Gdy wracali nie pytano ich o pochodzenie ich pieniędzy, mogli zatem inwestować bez obaw. W Polsce ogłoszono pseudo-amnestię, ludzi spotykają problemy gdy ujawniają to, co legalnie zarobili za granicą. Przykłady tych trzech krajów pokazują, że środki unijne są rzeczą wtórną wobec dobrego rządzenia, bardziej konkurencyjnego systemu podatkowego itd.. Za nie Grecja miała budować autostrady, ale tego nie zrobiono podobnie jak w Polsce. Nasi obywatele głosowali za wejściem do Unii m.in. dlatego, że dostaniemy miliardy euro na inwestycje, w tym infrastrukturalne. I nadal nie ma nowoczesnych dróg i autostrad. To nie jest kwestia samych
pieniędzy, bo to nie one zbudują drogi. To jest problem dobrego bądź złego rządzenia. Sądownictwo, które działało źle przed 1 maja 2004 roku, obecnie funkcjonuje jeszcze gorzej.
Czy jeden z fundamentów UE czyli wolny handel jest przestrzegany?
– Miał obowiązywać w UE, a pozostaje w dużej mierze polityczną deklaracją. Wartości na których Unia wyrastała nie są wobec nowoprzyjętych krajów do końca stosowane. Mamy sytuację paradoksalną: wspólna waluta euro wyprzedziła zmiany w rzeczywistym przepływie gospodarczym. Istnieją ciągle pewne bariery przekraczania towarów i usług między krajami, a samo euro jako pieniądz przemieszcza się swobodnie. Tyle się mówiło przed akcesją o solidarności europejskiej i budowie wspólnego rynku. Przypadek dyrektywy usługowej uświadomił chyba wszystkim, że prawdziwym fundamentem UE jest twarda gra o partykularne interesy. W Polsce największym beneficjentem akcesji jest rolnictwo, i to nie dzięki dotacjom. Jego sukces polega na tym, że było nastawione na rynek a nie subsydia, że polskie produkty były cenowo konkurencyjne, smaczne i zdrowe – nie są poddane chemizacji, co ma miejsce w UE. Także inne branże odniosły sukces. Zatem po stronie gospodarki nie byłoby problemu, gdyby nie działania rządu. Podczas zorganizowanej przez
nas konferencji w 20. lecie uchwalenia tzw. ustawy Mieczysława Wilczka, przybyły z Brukseli przedstawiciel KE powiedział, że ustawę jutro można przywrócić w Polsce. Jednak aby była w pełni zgodna z dzisiejszymi zobowiązania Polski wobec UE, powinna być jeszcze bardziej zliberalizowana. Obecny na konferencji minister polskiego rządu wbrew tym słowom publicznie wyraził pogląd, że jej przywrócenie jest niemożliwe, bo Unia by nie pozwoliła. Twierdzenie, że czegoś nie można zrobić, bo Unia nie pozwala jest czystą propagandą. Otóż większość działań związanych z polepszeniem sytuacji polskiego przedsiębiorcy wiąże się z regulacjami unijnymi, a nie odwrotnie. Polskie prawo jest gorsze od unijnego, nasi przedsiębiorcy wygrywają w sądach procesy z rządem powołując się na dyrektywy unijne. Polski rząd na pryzkad w VAT nie respektuje dyrektyw vatowskich i szkodzi rodzimym przedsiębiorcom, pogarszając ich pozycję konkurencyjną wobec kolegów z innych krajów UE. Nic dziwnego, że wolą oni prowadzić działalność za granicą i
tam się coraz częściej rozliczać.
Czy mamy obecnie do czynienia z osłabieniem wzrostu gospodarczego czy powolnym przyspieszeniem rozwoju i które branże będą się miały najlepiej w nadchodzących latach?
- Gospodarka jest zawsze żywym organizmem, nie zwija się ale przekształca, cały czas mamy ewidentny rozwój. Istnieje kwestia tempa. W listopadzie czy grudniu część przedsiębiorców zawiesza działalność ze względów podatkowych by nie wejść w niekorzystny dla nich obszar zobowiązań – to oznacza, że oficjalnie przestają funkcjonować. Mamy rozwiązania blokujące rozwój gospodarczy, które powodują wytracanie i powstrzymywanie się od aktywności. Gospodarka mogłaby się rozwijać przy naszym potencjale, nie tylko ludnościowym, w tempie lat 90., na poziomie irlandzkim, przy rejestrowanym wzroście 7 proc. PKB, a z uwzględnieniem nie rejestrowanego – 10 proc. Nie mieliśmy wówczas systemu bankowego, kilkunastu roczników dobrze wykształconej młodzieży na potrzeby gospodarki, dróg, które po części zostały dotąd zbudowane, fatalna i reglamentowana była łączność. Nie mieliśmy też dostępu do kapitału i mimo to miał miejsce wzrost określany w podręcznikach mianem cudu gospodarczego. Było to możliwe bo Polacy mieli
nieprawdopodobną wolność gospodarczą. Polska gospodarka może „wyskoczyć” jak w latach 90. jeżeli będzie miała zapewniony przynajmniej standard unijny. Postulujemy opcję zero, czyli nic więcej ponad to, co od nas Unia wymaga. Stosując tę zasadę będziemy mieli rozwój na poziomie 10+ dzięki zaradności i pracowitości wyjątkowego w Unii społeczeństwa. Nie ma takiej branży ani takiego przedsiębiorstwa, które przy tak szybkich zmianach technologicznych i zwyczajach konsumentów miałyby trwałe miejsce na rynku. Jeżeli rząd nie będzie określał jaka dziedzina gospodarki czy firma ma odnieść sukces, to będzie się rozwijało wszystko. Do tej pory, przez 20 lat, jest wstrzymywana ta czy inna branża, słyszymy, że któraś ma być kołem zamachowym gospodarki i będzie wspierana. W dawnym NRD rząd niemiecki prowadził na masową skalę pobudzanie gospodarki poprzez sektor budowlany. Dzisiaj przeprowadza się tam planowe wyburzenia substancji mieszkaniowej, bo koszty utrzymania niezamieszkałych budynków są wysokie. Sam fakt budowania
nie czyni gospodarki konkurencyjną i nie zapewnia jakiegokolwiek rozwoju. Czyni ją to, czego bały się kraje starej Unii i co było widać w 2004 roku. Same podpowiedziały Polsce, jakie jest skuteczne pole konkurowania z nimi. Francuzi i Niemcy mówili o dumpingu podatkowym i socjalnym. Twierdzono, że Europę Zachodnią zaleje fala tanich i niewykwalifikowanych pracowników ze wschodu, których będzie trzeba utrzymywać. Okazało się, że Polacy nie wyciągają ręki po zasiłek. W 2004 roku uczestniczyłem w kilku konferencjach organizowanych przez zachodnie instytucje dotyczące owych zagrożeń, na przykład czy podatki powinny być zharmonizowane, czy Europa może sobie pozwolić na konkurencję podatkową? Ówczesny premier rządu Saksonii orzekł, że jest za nią, ale nie na stawki, a na rozwiązania systemowe. Natomiast kandydat na polskiego ministra finansów mówi: jak to możliwe, żeby polski obywatel mógł zapłacić niższe podatki od nieruchomości w Portugalii, niż we własnym kraju. Największe różnice wynikające z rozwoju
gospodarczego w krajach UE są natury systemowej. Irlandczycy mieli lepszy system niż Wielka Brytania i w ciągu życia kilku pokoleń ją wyprzedzili pod względem bogactwa mimo, że przez całe lata byli biednym narodem. Polska zmiana systemowa w 1989 roku zdyskwalifikowała różne zachodnie prognozy mówiące, że nasz kraj dopiero za kilkadziesiąt lat będzie miał zbliżony z nimi poziom rozwoju. Sytuację w sumie mamy taką, jaką zdefiniował Hernando de Soto, znany ekonomista z Ameryki Łacińskiej. Badając przyczyny nędzy w Peru sformułował tezę, że wszyscy ludzie na świecie są tacy sami: chcą pracować, oszczędzać, normalnie żyć. Czynnikiem różnicującym poziom ich bogactwa są rozwiązania instytucjonalno-prawne. Nie ma w tej materii cech narodowych. Chińczycy, gdy pozwolono im się bogacić, ochoczo ruszyli do dzieła. Laboratoryjnym przykładem są państwa koreańskie. Różnica tkwi w systemie nie ludziach. Obecnie mamy zły system w Polsce, rozwiązania proponowane przez komisję Przyjazne Państwo mają trzecio- czy czwartorzędne
znaczenie. Nie dotyczyły fundamentów, nie przywracały wolności gospodarczej do tego poziomu, z którego byłby możliwy szybki rozwój gospodarczy. My to publicznie pokazywaliśmy odwołując się do klasycznej zasady ekonomicznej, którą sformułował Jean Baptista Say: nie ma dobrych podatków, są tylko mniej złe. W Polsce podatki są nie tylko złe, są absurdalne i niezwykle – jak opodatkowanie pracy – wysokie. Konieczny jest w Polsce system, który by nie prześladował kapitału ludzkiego. Występuje podatek skumulowany, z uwzględnieniem składki na ZUS, będącej czystym podatkiem, który jest na poziomie akcyzy na paliwa, alkohole czy papierosy. Praca w Polsce jest potraktowana podatkiem akcyzowym jak towar luksusowy. A największym źródłem rozwoju MSP, które przynoszą 70 proc. PKB, jest kapitał ludzki. To nie jest kapitał z banku. Politycy nie rozumieją, że kapitał sam z siebie jest martwy, to kapitał ludzki go ożywia. To co jest najcenniejsze w Polsce wyeksportowaliśmy, ku radości premiera, że tylu Polaków dostało pracę za
granicą. Oni nie pracują na bogactwo swego kraju, a Irlandii, Niemiec czy Anglii. To co przysyłają do Polski stanowi ułamek w stosunku do wartości dodanej, która zostaje na miejscu.
Rozmawiał Andrzej Uznański