Prof. Fuszara: dłuższy urlop macierzyński niesie i szanse i zagrożenia (wywiad)
Bardziej efektywne niż przeznaczanie pieniędzy na dłuższe urlopy
macierzyńskie jest tworzenie miejsc w żłobkach
26.11.2012 | aktual.: 26.11.2012 13:45
Bardziej efektywne niż przeznaczanie pieniędzy na dłuższe urlopy macierzyńskie jest tworzenie miejsc w żłobkach; wydłużenie urlopu macierzyńskiego niesie i szanse i zagrożenia - powiedziała PAP członkini rady programowej Kongresu Kobiet prof. Małgorzata Fuszara.
*PAP: Czy proponowany przez rząd pakiet rozwiązań, które mają ułatwić godzenie opieki nad dziećmi z pracą zawodową, polepszy sytuację kobiet na rynku pracy, przyczyni się do zwiększenia dzietności? *
Prof. Małgorzata Fuszara: Duże znaczenie ma już sam fakt, że rozwiązania takie w ogóle powstały i że tworzą pewną całość, że jest to pakiet propozycji. Po raz pierwszy rząd pokazuje, że myśli nie tylko o przysłowiowych stadionach i drogach, ale także o ułatwieniach w życiu rodzinno-codziennym. Kongres Kobiet zawsze ubiegał się o zmianę hierarchii priorytetów w taki sposób, aby rozwiązania z dziedziny praw kobiet, godzenia pracy zawodowej z opieką nad członkami rodziny, umożliwiające korzystanie z instytucjonalnej, organizowanej na wysokim poziomie, opieki nad dziećmi należały do priorytetów rządu, a nie do spraw czekających na lepsze czasy - a więc, odkładanych na nieokreśloną i ciągle oddalającą się przyszłość.
Natomiast można mieć wątpliwości, czy te rozwiązania przyniosą, zwłaszcza szybko, zwiększenie dzietności, do tego potrzeba znacznie więcej prorównościowych i prorodzinnych rozwiązań.
PAP: Niektórzy eksperci mówią, że wydłużenie urlopu macierzyńskiego pogorszy sytuację kobiet na rynku pracy.
M.F.: Z wydłużeniem urlopów macierzyńskich wiąże się wiele kontrowersji, zawsze pojawiały się wątpliwości, czy nie przyczynią się one do pogorszenia sytuacji wszystkich kobiet na rynku pracy, gdyż stereotyp skłania wówczas pracodawców do patrzenia na każdą, zwłaszcza młodą kobietę, jak na tą, która wkrótce pójdzie na długi urlop. Nieco paradoksalnie, kilka lat temu kobiety lewicy optowały za skróceniem urlopu macierzyńskiego z obawy, że dłuższy urlop spowoduje wypieranie kobiet z rynku pracy.
Z wielu badań wynika jednak, że zależy to w ogromnym stopniu od tego, gdzie kobieta pracuje. Udogodnienia mające ułatwić godzenie ról, wiążące się z macierzyństwem i opieką nad innymi członkami rodziny, są świetnym rozwiązaniem i są niegroźne dla kobiet pracujących w państwowych instytucjach. Tam nie ma obawy, że będzie się na nie podejrzliwie patrzeć, że korzystanie z uprawnień będzie się wiązało z ryzykiem utraty różnych możliwości, często nawet utraty pracy, mimo wszystkich gwarancji dla kobiet wracających z urlopów.
Gorzej bywa w sektorze prywatnym. Pracodawcy, jeśli chcą, zwykle umieją sobie i z takimi gwarancjami poradzić. Ale nie chodzi tylko o to, że kobiet się nie zatrudnia, bo przecież obciążenie związane z pójściem na urlop macierzyński nie spoczywa na pracodawcy. Problemem jest kwestia postrzegania kobiety jako osoby, w którą nie warto inwestować. Pracodawcy zaczynają uważać, że skoro kobieta może pójść na długi urlop macierzyński, awansowanie jej, inwestowanie w nią, w podwyższanie jej kwalifikacji i możliwości rozwojowych jest ryzykowne. To stereotyp, bo z badań wynika, że te kobiety, w tym oczywiście matki, którym nie zamknięto dróg awansu, są bardzo dobrymi, a zwłaszcza wyjątkowo lojalnymi pracownikami. Właśnie w nie warto inwestować, bo rzadziej niż inni szukają innego pracodawcy, swój zawodowy los częściej wiążą z tą właśnie firmą, która umożliwiła jej rozwój i godzenie ról, są więc z punktu widzenia pracodawcy świetnymi pracownikami. Ale, niestety, stereotypy działają często skuteczniej niż argumenty
przytaczane w oparciu o wyniki badań.
Oczywiście, część młodych matek chce zostać dłużej w domu, nikogo to nie dziwi. Natomiast te, które z urlopu chcą wrócić wcześniej, poddawane są naciskowi, by zostały na nim dłużej - pracodawcy korzystniej jest zatrudnić kogoś na rok niż na pół roku.
PAP: Czyli to rozwiązanie ocenia Pani negatywnie?
M.F.: Przychylałabym się do głosów, że bardziej efektywne jest stworzenie większej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach niż przeznaczanie pieniędzy na dłuższe urlopy macierzyńskie. Zawsze istnieje obawa, że rząd chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zmniejszyć bezrobocie wysyłając kobiety na dłuższy urlop macierzyński i jednocześnie pokazać swoje prorodzinne oblicze.
Niestety, analizy sytuacji kobiet na rynku pracy, zwłaszcza prowadzone w USA po II wojnie światowej, pokazują, że rynek pracy wchłania kobiety lub je wypycha, w zależności od potrzeb w skali makroekonomicznej, a nie w zależności od potrzeb samych kobiet. W uzasadnienia zmniejszania szans kobiet na rynku pracy często wplatana jest ideologia, która ma "osłodzić" sytuację kobiet i ukryć manewr, który się tu dokonuje.
Po II wojnie światowej w USA kobiety zostały wypchnięte z rynku pracy i było to podbudowywane ideologią baby boomu i szczęśliwej kobiety, która między pralką i lodówką spokojnie żyje w domku na przedmieściu. Dopiero późniejsze analizy prowadzone przez kobiety pokazywały to jako pułapkę i przyczynę wielu frustracji, zmarnowania talentów i problemów kobiet. Istnieją obawy, że na podobne mechanizmy stawia rząd w czasie kryzysu. Będą dłuższe urlopy, bezrobocie przynajmniej statystycznie nieco spadnie. No i będzie mniejszy problem z brakiem miejsc w żłobkach.
W przypadku wydłużenia urlopów macierzyńskich są więc zarówno różne zagrożenia dla kobiet, ale też i szanse - przede wszystkim pozostania dłużej z dzieckiem.
PAP: Są opinie, że sytuacja kobiet na rynku pracy byłaby lepsza, gdyby opiekę nad dziećmi sprawowali mężczyźni i kobiety w bardziej wyrównanych proporcjach, gdyby urlop macierzyński stał się faktycznie urlopem rodzicielskim.
M.F.: Byłoby świetnie. Jest to jednak idea trudna do wprowadzenia w życie. Wiele krajów przed nami rozpoczęło proces mający prowadzić do zwiększenia udziału mężczyzn w wychowaniu dzieci. Także i tam wciąż bardzo niski odsetek mężczyzn korzysta z urlopów ojcowskich, nawet wówczas, gdy przepada jego niewykorzystana część. Ponieważ mężczyźni zarabiają więcej, wybór dotyczący osoby, która będzie opiekowała się dzieckiem, jest iluzoryczny, a odpowiedź na pytanie kto z urlopu skorzysta - z góry znana w ogromnej większości przypadków.
PAP: Czy nie jest to zamknięte koło - kobiety zarabiają mniej, bo opiekują się dziećmi; opiekują się dziećmi, bo zarabiają mniej?
M.F.: Tak, koło się zamyka. Przed nami jeszcze lata edukacji, by mężczyźni chcieli brać urlopy. Z badań wynika, że kobiety wkładają bardzo dużo energii, by mężczyzn zachęcić do domowych aktywności, opieki nad dzieckiem.
Chociaż do równości bardzo nam daleko, zaangażowanie mężczyzn jednak się zmienia, co widać, gdy porówna się pokolenie ojców i dziadków. Wcześniej mężczyźni prawie w ogóle nie opiekowali się dziećmi, a jeżeli już, to w sytuacji, gdy nie mieli innego wyjścia. Obecnie powstaje moda, by mężczyzna wiedział, czym małe dziecko się interesuje, jak je nakarmić, przewinąć. To proces, który trwa, chociaż postępuje znacznie wolniej niżby się chciałoby wiele kobiet.
PAP: Jako bardziej efektywne od wydłużenia urlopu macierzyńskiego oceniła Pani większe finansowanie różnych form opieki nad małymi dziećmi.
M.F.: Polska jest krajem, w którym procent dzieci do 3. roku życia, uczęszczających do instytucji sprawujących opiekę, jest chyba najniższy w Europie, a na pewno jest jednym z najniższych w Europie. Za mało jest żłobków, w wielu rejonach nie ma miejsc, do których można dzieci posłać. Dlatego też bardzo ciekawymi rozwiązaniami są różne formy opieki nad dziećmi: opiekunowie dzienni, miniżłobki. Zwiększenie do 80 proc. finansowania z budżetu nowych miejsc opieki nad dziećmi to także dobre rozwiązanie.
Warto zauważyć, że coraz częściej mówi się o opiece instytucjonalnej, jako miejscu służącemu rozwojowi dziecka. W dzisiejszych czasach długie przebywanie dziecka w domu wcale nie jest spostrzegane jako sprzyjające jego rozwojowi, zwłaszcza jeśli rodzice nie najlepiej stymulują dziecko. Opieka instytucjonalna przestaje być przechowalnią, ale jest miejscem, gdzie dzieci rozwijają społeczne umiejętności, co jest niesłychanie ważne dla całej ich przyszłości.
PAP: Rząd proponuje także dofinansowanie kredytu mieszkaniowego dla osób do 35. roku życia, dofinansowanie miałoby być jeszcze większe, gdy osoby te będą miały dziecko.
M.F.: Taka pomoc jest lepsza niż żadna, natomiast, czy jest to zmiana rewolucyjna, czy dzięki uldze zniknie widmo kredytu - oczywiście, że nie.
Trzeba pamiętać, że problem nie jest w Polsce nowy. W poprzednich pokoleniach oczywiste było, że mieszkanie uzyskiwano w późniejszym wieku, gnieżdżono się na niewyobrażalnie małych powierzchniach, których dziś nikt by nie zaakceptował jako miejsca, w którym rodzina może się powiększać. Dziś często brak potomstwa wiążemy z brakiem odpowiednio dużego mieszkania, wiele osób uważa, że najpierw potrzebne jest odpowiednio duże mieszkanie, potem dziecko. Gdyby w ten sposób myślały poprzednie pokolenia, nie byłoby nas na świecie. Takie podejście jest związane z rosnącymi aspiracjami młodych osób, bierze się także z porównywania własnej sytuacji z sytuacją osób dobrze sytuowanych na zachodzie.
Mówi się, że Polki rodzą znacznie więcej dzieci w Wielkiej Brytanii. Polska jest zbyt biedna, by zapewnić taki poziom życia, świadczeń, jak jest w tak bogatych krajach jak Wielka Brytania. Rozwiązania, które proponuje rząd, moim zdaniem, idą w dobrą stronę, dobrze, że pewne kwoty na wsparcie młodych osób się przeznacza, że nie odkłada się tego na kolejne 100 lat. Bo chociaż nie możemy zapewnić takiego poziomu życia i świadczeń jak w krajach znacznie bogatszych, budujących od wieków swój dobrobyt i nie niszczonych w XX wieku tak jak niszczona była Polska, ważna jest redystrybucja dochodu w taki sposób, który będzie wyrównywał szanse kobiet i mężczyzn, tworzył warunki dla opieki nad dziećmi, łączenia różnych ról. Dobrze, że ostatnio ten proces wyraźnie się w Polsce zaczyna.
Rozmawiała Katarzyna Nocuń
MA