Trwa ładowanie...
29-02-2012 13:25

Profesoressa lub ministra przejdzie przez gardło?

Jak zwracać się do kobiet wykonujących typowo męskie niegdyś zawody?

Profesoressa lub ministra przejdzie przez gardło?
d1gd3zp
d1gd3zp

Część winy ponosi tu nasz rodzimy język polski, który bywa wyjątkowo oporny na zmiany. To nie elastyczny angielski, gdzie problemów tego rodzaju po prostu nie ma. Autorytety takie jak prof. Jerzy Bralczyk potwierdzają: kobiety mają pełne prawo czuć się upośledzone przez język polski. Rzeczywistość zmienia się znacznie szybciej niż nasze zwyczaje językowe. Kobiety zajmują stanowiska premierów, ministrów, prezesów, dyrektorów. Kiedyś zapewne i w Polsce doczekamy się kobiety prezydenta. Czy wtedy forma „prezydentka” się przyjmie?

Prof. Bralczyk uważa, że nic na siłę. Bezpieczniej mówić o pani premier niż o premierce, o pani dyrektor niż o dyrektorce. Te żeńskie formy nadal są przyjmowane w kategoriach żartu, dowcipu. Premierka – to brzmi niepoważnie. I w rezultacie odbija się negatywnie na randze stanowiska.

- Z językiem jest ten problem, że jest on żywym tworem, który wciąż się zmienia – mówi Krzysztof Linke, nauczyciel w jednym z pomorskich gimnazjów. – Jego odbiór zależy od wielu rzeczy: od przyzwyczajeń, od przekonań, a też i od środowiska, w którym się obracamy. Dla mnie psycholożka czy doktorka brzmi śmiesznie. Ale kto inny będzie promował takie właśnie formy. Z czasem one na pewno się przyjmą. Przypuszczam, że moich uczniów nie będą już razić.

Bałagan w języku?

Inna sprawa to nasza – podobno – cecha narodowa, czyli skłonność do improwizacji. W tym wypadku można ją dostrzec w braku jednoznacznych zaleceń. Gdyby polscy językoznawcy uparli się przy jednej koncepcji, przynajmniej byłoby wiadomo, co jest poprawne; jak pisać, a jak nie. A tak – co naukowiec (lub naukowczyni – to też jedna z proponowanych form!), to inne zdanie. Im komu bliżej do feministek, tym mocniej optuje za żeńskimi formami.

d1gd3zp

Ale i wśród kół feministycznych nie ma zgodności. Są panie, znane z postępowych poglądów, mówiące o swoich zawodach w formie męskiej. Olga Lipińska w „Przeglądzie” nazywa siebie „dobrym fachowcem”, „twórcą telewizyjnym” i „satyrykiem”. Joanna Senyszyn w wywiadzie dla „Nie” mówi, że była już w życiu „posłem, dziekanem i rektorem”, a poza tym jest też „profesorem”. Czesi mają przynajmniej jasność. Sto lat temu dokonali zmiany kanonu urzędowego języka. Jednym z jej skutków jest konsekwentne dodawanie do zagranicznych nazwisk żeńskich końcówek –ova. Mamy więc Angelę Merkelovą, Michelle Obamovą i Carlę Bruniovą, ewentualnie, jeśli ktoś chce, Sarkozovą. Jak brzmi czeska wersja nazwisk francuskich aktorek Catherine Deneuve i Sophie Marceau – tego Polak wyobrazić sobie nie może. A Czech musi!

My pozostajemy jednak przy bałaganie, czy, jeśli kto woli, dowolności i swobodzie. Kręgi feministyczne upierają się przy stosowaniu żeńskich nazw. Podają przy tym, do wyboru, wiele propozycji. Pani minister – to może być np. ministra, pani premier – premiera, pani redaktor – redaktora. Śmieszy? To nic, odpowiadają zwolenniczki takich zmian, pośmieszy i przestanie. Wiele wyrazów, dawniej nie do przyjęcia, dziś zadomowiło się w naszej rzeczywistości i nikogo już nie poruszają. Inne bulwersujące propozycje? Proszę bardzo. Mówienie na panią biolog: biolożka – razi, ale co począć z formami biologistka albo biologini? Albo np. z dyrektoressą lub aktoressą?

Żeńska forma – niższy prestiż

Przeciwnicy tego typu zmian dowodzą, że żeńska forma nazwy jakiegoś zawodu zazwyczaj prowadzi do obniżenia jego rangi społecznej. Dostrzegają to same kobiety, które często wolą nazywać się „po staremu”: profesorami czy doktorami. Inne spostrzeżenie dotyczy faktu, że formę żeńską bez kłopotów otrzymały zawody o mniejszym prestiżu, jak np. tramwajarka, krawcowa lub pielęgniarka. Z dyrektorami, prezesami albo profesorami już tak łatwo naszym językowym przyzwyczajeniom nie poszło.

I jeszcze jeden problem: z żeńskimi nazwami, które dotychczas znaczyły co innego. Przykładem może być wspomniana już kobieta oficer, czyli oficerka, albo kobieta kominiarz, czyli kominiarka. Dla jednych jest to nie do przyjęcia, inni nie widzą w tym problemu. I dyskusja trwa.

Językowe upośledzenie nazw żeńskich w języku polskim jest jednak faktem. Oto najczęściej przytaczane przykłady. Tylko o mężczyznach powie się, że stali. O kobietach, tak samo jak o zwierzętach czy o meblach – że stały. Dwie kobiety – szły, ale kobieta z psem – już szli. Pytanie, czy rzeczywiście w języku można by przeprowadzić reformę zmieniającą ten stan rzeczy?

Tomasz Kowalczyk/JK

d1gd3zp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1gd3zp