Przedszkola nie chcą zatrudniać… dyplomowanych nauczycielek

Na rynku pracy w przedszkolach panuje wolna amerykanka. De facto nikt ich nie nadzoruje. Cierpią na tym wykwalifikowane nauczycielki wychowania przedszkolnego, których doświadczenie jest najbardziej potrzebne dzieciom

Przedszkola nie chcą zatrudniać… dyplomowanych nauczycielek
Źródło zdjęć: © © Tyler Olson - Fotolia.com

04.09.2013 | aktual.: 04.11.2013 13:59

W całej Polsce trwają zwolnienia ok. 7 tysięcy nauczycieli, wynikające, jak twierdzą urzędnicy państwowi zajmujący się edukacją, z niżu demograficznego. Rząd i media sugerują, że zwolnione osoby mogłyby się przekwalifikować i szukać pracy jako asystenci rodzinni lub np. nauczyciele wychowania przedszkolnego. Jednocześnie, wraz z początkiem nowego roku szkolnego, weszła w życie nowa ustawa o przedszkolach, według której za każdą godzinę pobytu dziecka w przedszkolu powyżej piątej rodzice będą płacić złotówkę. Jaki wpływ będzie to miało na zatrudnienie w przedszkolach i czy rodzice mogą mieć nadzieję na poprawę jakości opieki nad dziećmi?

Obecnie sytuacja wygląda tak, że nawet wykwalifikowane nauczycielki wychowania przedszkolnego mają kłopoty z pracą. 50-letnia Krystyna została zwolniona z pracy w publicznym przedszkolu w Warszawie. Ma trzydziestoletni staż w zawodzie. – Pani dyrektor już od pewnego czasu wspominała, że jako nauczyciel dyplomowany jestem za droga – opowiada Krystyna. – Moje zwolnienie z pracy dyrektorka motywowała także koniecznością oszczędności wprowadzonych przez miasto. Przez kilka miesięcy na żądanie urzędu miasta liczyła frekwencję dzieci na zajęciach, co było potrzebne do tego, żeby wprowadzić łączenie grup po godzinie piętnastej. W efekcie zmniejszyła się liczba godzin dla nauczycieli i musiałam odejść z pracy z dniem 1 sierpnia bieżącego roku.

Od tego czasu Krystyna szuka pracy i jeszcze jej nie znalazła. Choć Warszawa to największy rynek pracy w Polsce także dla nauczycieli, ogłoszeń o pracy w przedszkolach jest niewiele. Jeśli już się pojawiają, dotyczą mało atrakcyjnych lokalizacji: w Piasecznie, Łomiankach, Ząbkach i pochodzą głównie z prywatnych przedszkoli, gdzie pracuje się dłużej i bardziej intensywnie niż w państwowych placówkach (m.in. są większe grupy), a można zarobić przeciętnie tylko do 2 tys. złotych. Żeby zdobyć upragnioną pracę, trzeba przejść proces rekrutacyjny potocznie nazywany przez kandydatów „castingiem”.

− Rozmawiałam ze znajomym, właścicielem kilku prywatnych przedszkoli w Warszawie, na które otrzymuje dotacje z urzędu miasta – opowiada 40-letnia Marta, również poszukująca pracy. – Powiedział mi, że przyjmuje do pracy tylko studentki kierunków pedagogicznych do 26 roku życia, za które jako pracodawca nie musi płacić ubezpieczenia. Zatrudnia je na czasowe umowy śmieciowe, na najniższą, minimalną stawkę. Finansowo bardziej mu się to opłaca, a poza tym, jak to określił, „studentki jako pracownice są mniej roszczeniowe niż wykwalifikowane nauczycielki i łatwiej je wymienić”.

Paradoksalnie więc nauczyciele z doświadczeniem i lepszym wykształceniem mają w przedszkolach większe kłopoty z zatrudnieniem, choć ich kwalifikacje są bardzo potrzebne w pracy z dziećmi. Dla właścicieli placówek prywatnych najważniejsze jest to, aby jak najmniej płacić za pracowników. A dyrektorzy placówek publicznych wolą zatrudniać stażystki lub nauczycielki kontraktowe, ponieważ są tańsze od mianowanych i dyplomowanych. Co na to miasto i kuratorium oświaty?

„Urząd Dzielnicy Ochota m.st. Warszawy nie sprawuje nadzoru nad prywatnymi przedszkolami, ponieważ nie ma takich uprawnień” – informuje Wydział Promocji i Funduszy Europejskich Dzielnicy Ochota. Podobnie wygląda sytuacja w innych dzielnicach. Nad prywatnymi przedszkolami nie mają żadnej kontroli. Nad publicznymi – jedynie kontrolę finansową, bo to one przydzielają im środki.

– Zgodnie z obowiązującym prawem sprawy zatrudnienia w publicznych przedszkolach pozostają w gestii dyrektorów, a w prywatnych placówkach – w gestii właścicieli. My nie mamy na nie żadnego wpływu – mówi Andrzej Kulmatycki, rzecznik prasowy Kuratorium Oświaty w Warszawie. – Możemy co najwyżej sprawdzić, czy zatrudnione osoby mają odpowiednie kwalifikacje do wykonywania zawodu.

Nie tylko więc w prywatnych przedszkolach, gdzie o wszystkim decyduje właściciel, ale i w publicznych placówkach nikt nie kontroluje sposobu zatrudnienia pracowników. Dyrektorzy i właściciele de facto mogą robić z nimi, co chcą. Stąd wysyp umów śmieciowych w placówkach prywatnych, gdzie nie obowiązuje Karta Nauczyciela, oraz wszechwładza dyrektorek w placówkach publicznych. Krystynę zwolniono pod pretekstem oszczędności i zwolnień w całej Warszawie. Tymczasem jak informują np. Urzędy Dzielnic Żoliborz, Mokotów i Praga Południe, tam zwolnień w ogóle nie było. W Dzielnica Ochota zwolniono z przedszkoli trzy nauczycielki, co odbije się na jakości opieki w przedszkolach, w których pracowały. Według szacunków urzędu miasta zmiany kadrowe mogą dotyczyć około jednego procenta nauczycieli zatrudnionych w warszawskich placówkach oświatowych, a dokładne dane będą znane dopiero we wrześniu.

Jak wynika z rozpoznania w Warszawie, która jest największym rynkiem pracy w kraju, nie ma co się spodziewać, że osoby zwolnione ze szkół znajdą zatrudnienie w przedszkolach, bo miejsca w placówkach publicznych są zajęte, a w prywatnych panuje tzw. „wolna amerykanka”. Zgodnie z nową ustawą nie będzie już segregacji dzieci w przedszkolach na te, których rodziców stać na opłacenie zajęć dodatkowych, np. z języka angielskiego, plastyki czy tańca oraz na pozostałe, biedniejsze dzieci. Jak sugeruje MEN oraz Sławomir Broniarz, Przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego, zajęcia te – o ile nie sfinansują ich gminy i miasta − mogą prowadzić obecnie zatrudnieni, etatowi nauczyciele. Nie zanosi się jednak na to, żeby ustawa ta wygenerowała nowe miejsca pracy.

Marcin Choroszewicz,JK,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)