Ratownicy medyczni bez pracy
Urzędnicy od lat marnują pieniądze
podatników i umiejętności ratowników medycznych, których dyplomy
są bezwartościową makulaturą - alarmuje "Życie Warszawy".
31.10.2005 | aktual.: 31.10.2005 06:40
Ratownicy w ciągu dwóch lat studiów uczą się m.in. reanimacji, podłączania kroplówek, defibrylacji, intubacji, tamowania krwawienia. Prawo nie precyzuje jednak jasno, jakie obowiązki do nich należą. Najczęściej są zatrudniani jako sanitariusze, czyli zwykli noszowi, a ich specjalistyczna wiedza się marnuje.
Przygotowywany jest dopiero projekt rozporządzenia w sprawie w sprawie zakresu czynności, które ratownik może wykonywać samodzielnie i pod nadzorem lekarza. Obecnie projekt opiniuje konsultant krajowy ds. medycyny ratunkowej prof. Jerzy Karski.
W Polsce w karetce reanimacyjnej jeżdżą lekarz, pielęgniarka, sanitariusz i kierowca. W USA wystarcza dwóch ratowników medycznych. Mniejsza obsada karetki to nie tylko oszczędności związane z kosztami. Brak w zespole lekarza drastycznie zmniejsza liczbę wezwań, a co za tym idzie, kłopotów związanych z niedostatkiem dyspozycyjnych zespołów.
-_ Próby wprowadzenia ograniczeń w składzie zepołów karetek spotykają się z protestem grup pracowniczych _- przyznaje prof. Karski.
_ Odbierając w 2003 roku dyplom ukończenia szkoły ratownictwa medycznego miałem wrażenie, że świat stanął przede mną otworem _ - mówi ratownik medyczny Jordan Posmyk. - _ Okazało się jednak, że mogę pracować wszędzie, tylko nie w Polsce. W imieniu ponad siedmiu tysięcy polskich ratowników medycznych mogę powiedzieć osobom odpowiedzialnym za ten bajzel - dziękuję - _stwierdza na łamach "Życia Warszawy" Jordan Posmyk. (PAP)