"Reforma systemu emerytalnego bazowała na kłamstwie"
Już w 1999 r., gdy wprowadzano reformę emerytalną, niektórzy eksperci twierdzili, że jest ona z góry skazana na niepowodzenie. I że jest to model reformy, na który stać wyłącznie bardzo bogate kraje, ale na pewno nie Polskę.
01.02.2011 | aktual.: 01.02.2011 16:24
Nasza reforma była wzorowana na reformie chilijskiej z okresu dyktatury gen. Augusto Pinocheta. Ale nawet kraje Ameryki Płn., które przyjęły ten kapitałowy model chilijski, już dawno z niego zrezygnowały albo przynajmniej znacząco go zmodyfikowały, bo ten eksperyment okazał się zbyt kosztowny.
Oszustwo w blasku kamer
Charakterystyczne, że nawet najbogatsze kraje świata, w tym kraje UE, na taki system emerytalny jak OFE nie mogą sobie pozwolić. Uważają – i słusznie – że najlepszym modelem jest system repartycyjny, oparty na solidarności pokoleń, na tworzeniu nowych miejsc pracy i pomocy rodzinie. Mało tego, reforma polskiego systemu emerytalnego od początku bazowała na kłamstwie, chciejstwie i braku rzetelnej, ekonomicznej opłacalności tego przedsięwzięcia. W rzeczywistości była ona bardzo kosztowna dla budżetu, bardzo zyskowna dla właścicieli OFE – dużych zagranicznych banków i instytucji finansowych i nic nie wnosiła dla przyszłych emerytów. Na początku tego eksperymentu Polakom nie powiedziano prawdy, że kapitałowy system OFE oznacza obniżenie emerytur mniej więcej o 30 proc. w stosunku do tego, co mieli dotychczas w ZUS. Stopa zastąpienia (czyli relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia) w ZUS wynosi ok. 60 proc., a w OFE – tylko 30–35 proc. Trudno też poważnie mówić o jakiejś „umowie społecznej”, bo przecież nikt
nas nie pytał 10 lat temu, czy zgadzamy się na taki system, czyli na obniżkę emerytur. Za to przy pomocy reklam wciskano nam przysłowiowy kit o szczęśliwej starości pod palmami. Miał być II filar, a wszystko wskazuje na to, że będzie to filar, ale pod warszawskim mostem Poniatowskiego, a z palm pozostanie ta na placu de Gaulle’a.
To było najzwyklejsze oszustwo w blasku kamer i tworzenie kolejnych elit finansowych, a przede wszystkim olbrzymiej sieci wpływów i potężnego lobby finansowego. Dziś jest już jasne, że OFE nie zapewnią żadnych godziwych emerytur na starość. Ci młodzi, którzy uwierzyli w bajki, że ten system będzie zarabiał dla nich krocie i dzięki temu mogą liczyć na godziwe emerytury, słono zapłacą za swoją naiwność.
Emerytura z kasyna
Nie da się bowiem z jednej składki, z której dotychczas wypłacano emerytury ZUS-owskie, opłacać dwóch systemów. Nie da się za pomocą jednego tankowania napędzać dwóch aut jednocześnie, zwłaszcza gdy na to paliwo musimy regularnie pożyczać pieniądze. Przecież tę prawie 20-proc. składkę podzielono dość dowolnie i frywolnie na dwie części: 12,2 proc. zostaje w ZUS, a 7,3 proc. idzie do OFE. Nic z tego nie wynika, poza tym, że generuje się gigantyczne długi finansów publicznych i olbrzymie zyski właścicieli OFE (13 mld zł w ciągu 10 lat). Nawet jeden z twórców tej reformy, wielki obrońca OFE, minister Michał Boni przyznał niedawno, że po 10 latach wreszcie zauważył, iż OFE wygenerowały 206 mld zł długu, jak na razie. Dzisiaj OFE dysponują gigantycznymi pieniędzmi w kwocie ok. 220 mld zł naszych oszczędności na starość. Ale ci, którzy uważają, jak prof. Leszek Balcerowicz, że w OFE są realne pieniądze, a w ZUS tylko wirtualne zapisy, dramatycznie się mylą. Na razie te realne są głównie w naszych portfelach. Bo
czym jest emerytura kapitałowa z OFE? Otóż jest to emerytura z kasyna, a na pewno nie z banku. Znaczną część pieniędzy OFE inwestują bowiem na giełdzie, ok. 40 proc. aktywów, która przecież jest w dużej mierze loterią. Tam zdarzają się piękne okresy wzrostów, ale i dramatyczne krachy, hossy, ale i bessy.
Przypomnijmy, że w 2008 r., gdy nastąpił krach, OFE w ciągu jednego roku straciły 24 mld zł, czyli prawie wszystko, co wypracowały przez blisko 10 lat. Można więc założyć, że gdy nadejdzie dzień próby, za 3 lata, przyjdą do OFE pierwsi mężczyźni po wypłaty emerytur, może okazać się, że mamy kolejny dołek giełdowy. Męskie emerytury będą wynosiły wówczas tyle, ile wypłacono pierwszym kobietom – zaledwie kilkadziesiąt złotych. To namacalne dowody, że nie tędy droga. Emerytury z OFE będą śmiertelnie niskie więc przyszli emeryci i tak wyciągną rękę do państwa, bo nie będą mieli z czego żyć. Szef Rady Gospodarczej przy premierze Jan Krzysztof Bielecki dziś twierdzi, że „będziemy tak zamożni, jak będzie zamożne państwo polskie”, a polskie państwo jest coraz biedniejsze.
Powołajmy komisję śledczą ds. OFE
Najnowsza propozycja rządu Tuska, czyli ten rozpaczliwy „skok” na OFE, pokazuje tylko jedno – absolutnie dramatyczny stan finansów publicznych i realne zagrożenie bankructwem zarówno budżetu, jak i całego sektora finansów publicznych.
Tajfun „Vincent” – jak można by nazwać politykę finansową rządu za ministra Jana Vincent Rostowskiego – zmiata na razie OFE, ale to nie musi być koniec nieszczęść. Przyjdą jeszcze kolejne fale tsunami. Do OFE trzeba było dotychczas rokrocznie dopłacać ok. 25–30 mld zł, a jeszcze dodatkowo uzupełniać składki ZUS-owskie uszczuplone o owe 25 mld zł, pożyczając pieniądze na coraz wyższy procent. 10-letnie obligacje Polski już kosztują 6,3 proc., a przy cenie 7 proc. za 10-letnie obligacje Węgier, Irlandii i Grecji zaczęły się ich dramatyczne problemy. Dlatego „dziura budżetowa” i deficyt sektora finansów publicznych rosną i będą rosły, chwilowo tylko nieco wolniej o owe 11–17 mld zł zaanektowane właśnie w OFE. Dług publiczny Polski zbliża się do kwoty ok. 800 mld zł. Huragan „Vincent” dramatycznie spustoszył nasze finanse publiczne w ciągu ostatnich trzech lat. W tym okresie przybyło nam długu na ok. 300 mld zł, a jednocześnie nie wzrosły znacząco dochody, mimo że wyprzedaliśmy praktycznie cały wartościowy
majątek narodowy za ok. 140 mld zł, a pieniądze z tego przedsięwzięcia wydaliśmy. Przy takiej skali wyprzedaży powinniśmy mieć nie tylko wyższe emerytury, ale też sprawną nowoczesną służbę zdrowia, czyste i punktualne koleje i bezpłatne autostrady. Zaproponowane przez rząd premiera Tuska obniżenie składki do OFE z 7,3 proc. do 2,3 proc. jeszcze bardziej zmniejszy stopę zastąpienia (relacji emerytury do ostatniego wynagrodzenia) i z pewnością będzie ona poniżej 30 proc. To, co rząd opowiada – że ta zmiana wręcz podniesie wysokość emerytur – to oczywiste kłamstwo. Zresztą nie pierwsze w sprawie OFE.
Jeśli powinna jeszcze w Polsce powstać jakakolwiek komisja śledcza, to właśnie w sprawie OFE. Trzeba wyjaśnić, jakimi wyliczeniami premier Jerzy Buzek razem z ministrem Michałem Bonim i panią minister, dziś prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych Ewą Lewicką kierowali się, gdy twierdzili, że OFE będzie panaceum na problemy polskiego systemu emerytalnego. Przecież od początku było wiadomo, że problemy leżą w samym ZUS-ie. Tu są prawdziwe fundamenty, tu są konieczne zmiany.
Przymusowa „pańszczyzna” dla OFE
Jeśli tak dalej pójdzie, to Polacy najprawdopodobniej nie będą mieli żadnych emerytur, bo zagrożenie bankructwem „zielonej wyspy” jest niestety coraz bardziej realne. Pamiętajmy, że oprócz elementu kasyna (czyli tego, że OFE lokują blisko 40 proc. naszych środków na giełdzie) mają akcje za ok. 70 mld zł, rocznie inwestują na GPW ok. 13–17 mld zł, resztę – czyli ok. 60 proc. (150 mld zł) – lokują w obligacje skarbu państwa. A czymże są owe obligacje? To po prostu przyszłe długi, które nasze państwo zaciąga dziś, a będzie musiało spłacać za 2,5 lub 10 lat. Ile będą warte polskie obligacje za 5 czy 10 lat? Tego nikt nie wie. Mówienie o wysokości emerytur za 20–40 lat to ponure żarty i obraza ludzkiej inteligencji. Oby nie były warte tyle, ile dzisiaj są warte obligacje greckie, irlandzkie czy islandzkie. Takiej ewentualności nie można wykluczyć. OFE przypominają hazardzistę, który gra w kasynie naszymi pieniędzmi, biorąc za to sutą prowizję (3,5 proc.) i mówi, że jak mu karta pójdzie, to będziemy wypoczywać pod
palmami. Ale jeśli karta mu nie pójdzie, to zarobi jak zwykle tylko krupier, czyli właściciele OFE – niemal wyłącznie zagraniczne instytucje finansowe lub banki. W ciągu 11 lat na samym tylko zarządzaniu naszymi pieniędzmi zarobiły już ok. 12–13 mld zł. I co do jakości tego zarządzania można mieć olbrzymie zastrzeżenia. Wielu Polakom wmawia się, że II filar to system kapitałowy. To mogłoby sugerować, że OFE mają coś wspólnego z kapitalizmem, wolnym rynkiem, konkurencją. To niestety tylko pozory, dużo wspólnego ma natomiast z pańszczyzną. Po pierwsze, jesteśmy bowiem przymusowo wcielani do OFE niczym chłop pańszczyźniany. Tyle że chłop pańszczyźniany mógł się czasem wykupić z niewoli. My nie mamy takiej możliwości. Po drugie, jeśli ktoś sam nie wybierze sobie funduszu, to się go losuje jak przysłowiowego królika z kapelusza. Po trzecie zaś, pieniądze w OFE ciągle nie są nasze, bo nikt nie może sobie wyjąć stamtąd „swoich” oszczędności, by np. spełnić marzenie życia i popłynąć w rejs dookoła świata. Również
dziedziczenie tych pieniędzy w rzeczywistości jest fikcją, a waloryzowanie tej części składki przesuniętej z OFE do ZUS o nominalny wzrost PKB to wróżenie z fusów. Obowiązuje więc w II filarze zasada: wiesz, ile musisz zapłacić, ale nie wiesz, co za to otrzymasz, jeśli w ogóle cokolwiek dostaniesz. Trzeba przy tym podkreślić, że Polacy bardzo krótko korzystają ze swoich nędznych emerytur. Przeciętna długość życia polskiego mężczyzny wynosi ok. 71 lat, co oznacza, że z emeryturę pobiera on najwyżej przez kilka lat (kobiety nieco dłużej).
Pamiętajmy też, że już te dzisiejsze emerytury przy gwałtownie rosnących kosztach utrzymania, drożyźnie i 40-złotowych waloryzacjach są bardzo niskie. Te z OFE będą jeszcze niższe. Przecież już dziś są to emerytury w granicach egzystencji biologicznej, jedne z najniższych w Europie. I co najgorsze, nigdy nie będziemy mieli wysokich emerytur – bez względu na to, jak by nie reformowano OFE czy ZUS – jeśli nie będziemy mieli wyższych wynagrodzeń czy majątku narodowego, w tym banków i instytucji finansowych przynoszących dochód. Bo tylko przy wyższych wynagrodzeniach, porównywalnych z tymi w zachodniej Europie (teraz mamy trzy, czterokrotnie niższe zarobki, a ceny i koszty utrzymania prawie identyczne jak w strefie euro), może się coś zmienić na lepsze. Dopiero wtedy będzie można więcej pieniędzy odłożyć na emerytury.
Ratunkiem Państwowy Bank Emerytalny
Dziś blisko 60 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności, co piąta polska rodzina jest zadłużona po uszy. Polacy nie bardzo więc mają z czego dobrowolnie się doubezpieczać, mając nawet w perspektywie 2–3, a nawet 4 proc. ulgę podatkową. Kredyty gospodarstw domowych to już 480 mld zł, kredyty zagrożone to blisko 33 mld zł.
Żadnym rozwiązaniem nie jest też mechaniczne podwyższenie wieku emerytalnego. To kolejne oszustwo. Niech minister Boni czy prof. Balcerowicz powiedzą, gdzie 55-letnie kobiety znajdą dziś pracę. Niech pokaże, gdzie są wolne miejsca pracy dla 60-latków. Być może twórcy tej reformy liczyli, że wszyscy młodzi i zdrowi wyjadą na Zachód i tam będą pracować, a starzy w miarę szybko umrą i problem sam się rozwiąże. Jakże aktualne jest dziś hasło z czasów PRL: „Emerycie, popieraj rząd swój czynem i umieraj przed terminem”. Bo przecież to, co się proponuje, to faktyczna powolna eksterminacja starszego pokolenia, które przecież – już raz zostało okradzione ze swoich oszczędności emerytalnych. Jeśli chcemy, by Polacy dłużej pracowali, trzeba stworzyć im lepsze warunki, bardziej dbać o ich zdrowie, lepiej płacić. Wspierać materialnie polską rodzinę i dbać o wzrost dzietności. Lepiej by było, żeby nasze emerytury pochodziły nie tyle z kasyna i zaciągania nowych długów, ile z banku. Niestety polskich banków już nie mamy,
bo prawie wszystkie zostały sprzedane.
Dlatego trzeba zrobić to, co proponowałem już w 1999 r.: utworzyć Państwowy Bank Emerytalny, który przejąłby środki trafiające do ZUS-u i który na zasadach w pełni komercyjnych mógłby inwestować, rywalizując z OFE. Taki bank powinien inwestować nie tylko w akcje i obligacje, ale także w złoto, platynę czy surowce. I poprzez te inwestycje, również na giełdzie, mógłby powoli odzyskiwać polską własność w tych bankach czy firmach, które wcześniej utraciliśmy w ramach tzw. prywatyzacji. Bo z reguły jest tak, że jeśli się nie ma majątku, to nie ma się dochodów. Z samej pracy, zwłaszcza nisko opłacanej, tych dochodów będzie za mało na godziwe emerytury. Dlatego trzeba odzyskiwać te rynki i podmioty, które będą wypracowywać zyski dla przyszłych emerytów. Taki Polski Bank Emerytalny byłby poszerzeniem konkurencji na rynku. Dziś w gruncie rzeczy mamy monopol OFE, które ze sobą nie konkurują. A ZUS jest tylko chłopcem do bicia. Tymczasem średnie wynagrodzenia prezesów i członków zarządów OFE wynoszą ok. 30–40 tys. zł
miesięcznie. Warto porównać to z wysokością naszych emerytur! Polacy powinni też mieć wybór – czy swoje składki emerytalne chcą odkładać w Państwowym Banku Emerytalnym, czy w zagranicznym prywatnym OFE. Szwedzi mogą wybierać pomiędzy 500 funduszami emerytalnymi. Dobrowolność jest więc warunkiem sine qua non tego systemu. Na Węgrzech twardy i przewidujący premier Victor Orban poszedł jeszcze dalej. Orban, który wygląda na odważnego i konsekwentnego polityka, zrozumiał swoje „błędy młodości”, gdy jako liberał wyprzedawał majątek narodowy jak leci, tak jak nasi liberałowie od 20 lat. Jego rząd znacjonalizował cały system emerytalny, za co oczywiście obrywa po głowie od międzynarodowej finansjery, ale jednak znacząco poprawił wyniki węgierskich finansów publicznych. Deficyt sektora finansów publicznych na Węgrzech będzie o połowę niższy niż w Polsce. Dzięki temu Węgry powoli wychodzą z kryzysu, w który my dopiero wkraczamy. Podobne rozwiązania częściowo zastosowano w innych krajach, np. w Argentynie, Estonii czy
na Słowacji.
(...)
Janusz Szewczak
główny ekonomista SKOK