Sinice znów atakują. Właściciele pensjonatów boją się powtórki z zeszłego roku
- Ludzie to wszystko wymyślą. Łamią nogi, mają pogrzeby. Jednak kiedy mówię, że nie zwracamy zadatków, to nagle jest cudowne uzdrowienie - mówi właścicielka jednego z pensjonatów w Gdyni. Na trzech tamtejszych plażach pojawiły się sinice.
16.07.2019 | aktual.: 16.07.2019 20:03
- Jeszcze wczoraj sinice mieliśmy również na gdańskich plażach, ale teraz przesunęły się do Gdyni. Niestety nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja. Tym bardziej, że to nie jest pogoda, przy której najczęściej sinice się pojawiają. Jest chłodno, ostatnio nawet 13 stopni, a i tak zakwitły - mówi money.pl Anna Obuchowska, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej w Gdańsku.
Ponadto, jak zaznacza, niezwykłe jest też to, że przemieściły się ze wschodu na zachód. - Z reguły odbywa się to w drugim kierunku. Jednak to jest biologia i to kolejny przykład na to, że nie mogę powiedzieć, co będzie dalej. Oby nie było jak w zeszłym roku, kiedy z rejonu Trójmiasta przeniosły się do Zatoki Puckiej i mieliśmy je po obu stronach cypla we Władysławowie i Jastarni też - mówi Obuchowska.
Jej nadzieje podzielają również właściciele hoteli i pensjonatów w tej części Pomorza.
Sinice jak rekiny
Postanowiliśmy sprawdzić, czy pierwsze doniesienia o sinicach w tym roku już zauważyli w aktywności swoich klientów.
"Nie ma co siać paniki" - mówi jeden, "na razie jeszcze nic takiego się nie stało, to na razie tylko kilka kąpielisk" - słyszmy od kolejnego. Mówienie o sinicach jest tu traktowane podobnie jak w filmie "Szczęki", pytanie o rekina ludojada.
- Jak ktoś ma pensjonat w centrum Gdyni czy w Sopocie, to jeszcze nie problem. Jednak dla nas w Pucku to już wyzwanie. Zatoka i plaża są tu jedynymi atrakcjami. Sinice w wodzie powodują, że nogi człowiek nie zamoczy i jest kłopot - mówi właścicielka kilku pokojów pod wakacyjny wynajem w Pucku.
Zresztą nie tylko sinice mogą odstraszać turystów. Pogoda w ostatnim czasie nad polskim morzem za bardzo nie rozpieszczała. We wtorek też nie ma powodu do zachwytów. Na całej szerokości wybrzeża można liczyć co najwyżej na 17-20 stopni i słońce za chmurką.
- U nas nigdy nie ma pewności co do pogody. Ponadto nasi klienci na szczęście mają w Trójmieście i inne możliwości. Telefony oczywiście są. Lojalnie ostrzegamy o sinicach, które się pojawiły. To jednak temat świeży i nikt jeszcze nie chciał odwołać przyjazdu - mówi nam właściciel jednego z lepiej ocenianych w serwisach noclegowych pensjonatu w Gdyni.
Ludzi wszystko wymyślą
Według ciągle aktualizowanej mapy na podstronie WSSE w Gdańsku, zatytułowanej "Serwis kąpieliskowy", czerwone flagi są teraz na plażach: Gdynia Śródmieście, Redłowo i Orłowo. A jak się przesunie dalej?
- W zależności od terminu proszę o 20-30 proc. zadatku. Jak nie ma pogody, albo jest inwazja sinic, jak w zeszłym roku, to ludzie próbują mieć ciastko i zjeść ciastko. Wtedy wszystko wymyślą. Łamią nogi, mają pogrzeby. Jednak kiedy mówię, że nie zwracamy zadatków, to nagle jest cudowne uzdrowienie - mówi właścicielka pensjonatu w Gdyni.
Jak dodaje, zachować zadatek i nie zarobić brakujących 70 proc. to dla niej też żaden interes. Dlatego stara się iść na rękę, np. przesuwając datę przyjazdu, o ile to oczywiście możliwe. - Jednak trzeba się nagimnastykować, żeby w te trzy, cztery miesiące zarobić na wynajmie tak, by starczyło na resztę roku - podsumowuje.
A jak sytuacja wygląda na samym cyplu?
Śmierdząca plaża odstrasza
- Miałem już telefony z pytaniem, o które kąpieliska chodzi i jak się przesuwają sinice. Ja mam z reguły stałych klientów i ich to nie odstrasza, ale śmierdząca plaża nie jest nigdy dobra dla interesu. W tym roku jeszcze nie miałem żadnych odwołanych rezerwacji, ale w zeszłym roku było ciężko - mówi właściciel pensjonatu w Jastarni.
Rzeczywiście jak pisaliśmy w WP, w drugiej połowie lipca nad polskim morzem źle się działo. Sinice zaatakowały już nie tylko plaże nad Zatoką Gdańską i na Półwyspie Helskim. Przez zakwit sinic zamknięto kąpieliska w Łebie, Dębkach i Białogórze.
Nad morzem zadatek potrzebny do zarezerwowania pobytu stanowi około 20-30 proc. całych kosztów. Są jednak miejsca, gdzie trzeba zadatkować aż 40 proc. Odwołanie przyjazdu wiąże się więc ze sporymi stratami dla turystów. Dlatego, jak przekonują nas właściciele miejsc noclegowych, odwołanie przyjazdu to ostateczność. Częściej turyści próbują umówić się na przesunięcie terminu, albo wyprosić zwrot pieniędzy, tłumacząc się okolicznościami losowymi.
- Jak odwołują, to jest to krótka rozmowa, bez wchodzenia w szczegóły. Jednak jak ktoś chce odzyskać zadatek, to zaczynają się tłumaczenia, pretensje, a to o pogodę, a to o sinicę. Jednak tak to u nas nie działa. Termin mieliśmy zablokowany i to zawsze oznacza stratę. Przykro nam z powodu straty klienta, ale my tracimy na tym więcej - mówi recepcjonistka pensjonatu w Rewie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl