Stracił pracę, bo poszedł na randkę. Szokująca prowokacja "Faktu"
W pracy powiedział, że idzie coś załatwić, a poszedł na randkę. Kobieta, z którą się umówił, okazała się być dziennikarką. Dramat urzędnika, który padł ofiarą prowokacji „Faktu"
12.09.2013 | aktual.: 17.09.2013 12:39
Cała sprawa wyszła na jaw, kiedy do redakcji „Gazety Wyborczej” oraz wiceprezydentów miasta trafił dramatyczny list, w którym urzędnik z Opola opisuje zdarzenie, jakie miało miejsce kilka dni temu. Został on zaczepiony na portalu społecznościom przez tajemniczą nieznajomą. Rozmowa przerodziła się w flirt, który skończył się umówieniem na spotkanie. Jak się później okazało pani, z którą miał się spotkać była dziennikarką „Faktu”, a zdarzenie miało charakter czysto prowokacyjny.
„Nadchodzi dzień spotkania. Wpisujesz wyjście w ewidencji wyjść w godzinach pracy. Zaznaczasz 'WP' - 'wyjście prywatne', zgodnie z formularzem i przyjętą praktyką. O 9.45 wychodzisz. Kobieta jest pierwsza i informuje cię telefonicznie, że najpierw usiądziecie przy kawie i porozmawiacie. (…). Oboje jesteście trochę zestresowani. Dopijacie kawę. Kobieta odjeżdża pierwsza, ty za nią. Dojeżdżacie na parking hotelu, w którym czeka wynajęty pokój. Okazuje się, że nie tylko pokój. Podchodzi do was szybkim krokiem jakaś dziewczyna z mikrofonem w ręku, przedstawia się jako dziennikarka 'Faktu' i zasypuje cię 'gradobiciem pytań'. Dlaczego w godzinach pracy jesteś z kobietą pod hotelem, gdzie umówiliście się na intymne spotkanie? Że wiedzą, że to nie pierwszy raz... Dwóch facetów z aparatami fotograficznymi cały czas pstryka ci zdjęcia. Dziennikarka wyjaśnia ci, że kobieta, z którą się umówiłeś, jest również dziennikarką 'Faktu', a całość była dziennikarską prowokacją” – czytamy w liście, który opublikowała „Gazeta
Wyborcza”.
Jak się później okazało pracownicy "Faktu" powiadomili o sprawie przełożonych urzędnika, w wyniku czego został on zwolniony. Odeszła też od niego żona.
Wciąż nie wiadomo skąd wziął się pomysł na przeprowadzenie tej prowokacji. Sam zainteresowany podejrzewa, że ktoś z jego współpracowników nasłał na niego dziennikarzy. Zdziwienie budzi również reakcja ratusza na jego prywatne spotkanie w czasie pracy. Czas nieobecności miał odpracować w terminie późniejszym. O co więc w tej historii chodzi naprawdę?
„Fakt” nie opublikował jeszcze artykułu, do którego została uknuta intryga. Anna Marucha, menedżer komunikacji korporacyjnej Ringier Axel Springer Polska (właściciel dziennika), powiedziała jedynie, że nie będzie komentować działań dziennikarzy.
Urzędnik postanowił jednak walczyć o odzyskanie pracy. Złożył pismo, w którym prosi o wycofanie decyzji rozwiązania umowy.
"(...)A konsekwencje nie każą na siebie czekać. Kolejnego dnia zostajesz wezwany przez pracodawcę, który jest na tyle łaskawy, że nie zwalnia cię w trybie art. 52 kodeksu pracy, lecz za porozumieniem stron. Informujesz o wszystkim żonę, która oświadcza ci, że to koniec waszego związku. Nie masz nic, ani pracy, ani rodziny, ani domu. Możesz czekać teraz na publikację zapowiedzianego artykułu w gazecie 'Fakt'. Wiesz, że po tej publikacji rozpęta się dla ciebie i dla twojej rodziny piekło, że rzucą się na was dziennikarze lokalnych mediów, że zjedzą cię żywcem (...)" - pisze na zakończenie urzędnik.
JK,WP.PL