Szefowie nazywają je "dziwkami agencyjnymi"
Brytyjscy pracodawcy niechętnie akceptują fakt, że ich pracownik ma inne źródła dochodu. Zdarza się nawet, że szef zmusza podwładnego do wyboru: albo pracujesz u mnie albo u kogoś innego. Niektórzy nawet mówią pogardliwie, że szukanie innych pracodawców, to prostytucja, tyle, że na rynku pracy.
23.12.2010 | aktual.: 23.12.2010 15:53
Ania kilka tygodni po przyjeździe do Anglii znalazła pracę w salonie gier. Pracodawca ogłosił się w lokalnym urzędzie pracy, że poszukuje osoby do pracy za ladą na sobotę i niedzielę. - W sumie dawało to 20 godzin, szef płacił 6 funtów za godzinę. Pomyślałam, że taka praca dobra jest na początek i jednocześnie pozwoli mi chodzić na rozmowy kwalifikacyjne w dni powszednie.
Zatrudnienie dostała bez problemu. Na początku pracowała nawet 36 godzin tygodniowo. Kiedy okres szkolenia się skończył zaczęła przychodzić w weekendy. Była na tyle dobra, że szybko zostawała z klientami sama. Pracy szukała jednak dalej. Zależało jej na etacie.
- Niełatwo mi było znaleźć inne zajęcie, które nie byłoby na przykład robotą w fabryce. Ostatecznie zaoferowano mi pracę w agencji pośrednictwa pracy na cały etat. Umowa miała być tymczasowa z perspektywami na stałe zatrudnienie i awans. Pracowałam w agencji pracy od 7.30 rano do 17.30, nie licząc przerw na lunch, a w weekendy w salonie gier. Uznałam, że przez kilka tygodni się przemęczę, by nie rezygnować z pracy, do której już się przyzwyczaiłam na rzecz nowej, która średnio mi się podobała – opowiada Ania.
Od tej pory z powodzeniem łączyła dwie profesje. Nowy pracodawca miał jednak zastrzeżenia co do dodatkowej pracy Ani. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej spytał, czy nie zrezygnuje z zajęcia w salonie gier. Tłumaczył, że praca w agencji pracy jest wyczerpująca, i że zaleca jej dokonanie wyboru.
- Teraz żałuję, że przyznałam się do drugiej pracy. Po dwóch tygodniach zaczęły się pytania w agencji, jak sobie radzę i czy przypadkiem nie chciałabym kiedyś wziąć wolnego. Z początku myślałam, że to miło z ich strony – komentuje Ania
Praca ponad siły zrobiła swoje i po niespełna miesiącu Anię zmogła grypa. Dostała zwolnienie lekarskie na tydzień. Jednak po powrocie z chorobowego pracy w agencji już nie miała.
- W niedziele wieczorem tuż przed zamknięciem zakładu odebrałam telefon od szefa z agencji pracy. Spytał, jak się czuję i gdy powiedziałam, że już w poniedziałek pojawię się w pełni sił, usłyszałam, że nie będzie to konieczne. Rzekomo bardzo chcieliby mnie zatrzymać, ale stracili kontrakt, który w przyszłości miałabym samodzielnie obsługiwać. Powiedział też, że da mi świetne referencje i że pomogą mi znaleźć inną pracę biurową. Wiadomość przyjęłam na spokojnie – opowiada Ania. Dziewczyna była wściekła. W agencji dawała z siebie wszystko i od początku ją chwalono. Później okazało się, że przyjęto ją do pracy na tydzień przed tym, jak inna pracująca tam Polka jechała na długi urlop, a zwolniono tydzień po jej powrocie.
- Jak można dzwonić do kogoś w niedzielę wieczorem, by w poniedziałek nie przychodził do pracy. Mogli mi dać szansę jeszcze trochę popracować, bym nie została bez środków do życia. Potem dowiedziałam się, że agencja wcale nie straciła kontraktu. Zwolnienie było nielegalnie, bo miałam ważne zwolnienie lekarskie. Nie chciałam jednak robić szumu, bo liczyłam, że znajdą mi inną pracę oraz dadzą dobre referencje. Wiem jednak, że mogłam żądać przywrócenia do pracy lub wypłaty niewielkiego, z uwagi na niedługi okres zatrudnienia, odszkodowania.
Finał sprawy był taki, że Ania została bez stałej pracy, a w zakładzie gier zredukowali jej godziny o połowę. Szef uznał, że wygląda na zmęczoną.
- W ostatecznym rozrachunku czuję się ukarana za szczerość i mam nauczkę na przyszłość, że lepiej nie być zbyt lojalnym wobec pracodawcy – mówi rozgoryczona Ania.
Po kilku miesiącach od zwolnienia oraz redukcji godzin pracy w salonie gier, Ania pracuje dla czterech pracodawców na ćwierć etatu.
- W brytyjskich mediach słyszy się tylko o recesji i trudno jest znaleźć pracę na cały etat. Już się nie chwalę, że mam tyle na głowie. Pracodawcy od razu mieliby obawy, że będę przemęczona i zacznę zaniedbywać swoje obowiązki. Anglikowi nie mieści się w głowie, że można pracować tak ciężko i rezygnować z weekendów. Tymczasem, przez utratę pracy nadal nie wyszłam na prostą finansową. Teraz z politowaniem myślę o współpracownikach z agencji pracy, którzy oburzali się, że ludzie których wysyłamy do pracy w fabrykach, rejestrują się także w innych agencjach, by robić nadgodziny lub przyjąć lepszą ofertę, gdy nadarzy się taka okazja. Mówili o nich "dziwki agencyjne". Teraz żałuję, że kiedykolwiek przyjęłam ofertę pracy w takim środowisku - podsumowuje Ania, dodając, że gdyby posłuchała ich rad, by zrezygnować z pracy w salonie gry, teraz zostałaby bez żadnych środków do życia.
(MR)