Szefowie nie lubią puszystych?
Z powodu nadwagi można wylecieć z roboty. Albo jej w ogóle nie dostać. Inna kara za „misiowaty” wygląd to gorsze wynagrodzenie.
05.01.2009 | aktual.: 05.01.2009 13:56
Wiek, płeć i preferencje seksualne to nie jedyne powody dyskryminacji w pracy. Ostatnio niektórym szefom bardziej przeszkadza u podwładnych nadwaga. Tak twierdzi 38-letnia Katarzyna, sekretarka w jednej z poznańskich agencji nieruchomości. Od swego narzeczonego często słyszy, że kochanego ciała nigdy dość. Ale jej przełożony patrzy na sprawę inaczej. Na każdym kroku daje odczuć kobiecie, że powinna coś zrobić ze swoimi „fałdami”. Sugeruje przejście na intensywną dietę oraz zakup karnetu na siłownię lub basen. Jednocześnie obwinia ją o brak silnej woli. I lubi powtarzać, że jako „osoba pierwszego kontaktu” źle świadczy o całej firmie. W związku z czym musi wziąć się za siebie. Prawda jednak jest taka, że ona bardzo się stara: codziennie biega, bierze pigułki odchudzające, a nawet się głodzi. Ale efektów na razie nie widać.
- Wcześniej czy później szef spełni swoją groźbę. Wymieni mnie na seksowną dwudziestolatkę o idealnej prezencji – nie robi sobie złudzeń sekretarka.
Przypadek Katarzyny nie jest odosobniony. A postulat posiadania smukłej sylwetki dotyczy nawet przedstawicieli top managementu. Dowód? Gdy Andrzej Dopierała był jeszcze prezesem Hewlett Packard w Polsce, zwierzchnicy poprosili go o pozbycie się kilkunastu kilogramów. Bo jego „pełność” tworzyła niekorzystny wizerunek korporacji.
Tyrania szczupłej sylwetki
Badania pokazują, że wygląd stał się dziś punktem wyjścia do faworyzowania i dyskryminacji ludzi. Zresztą nie tylko na płaszczyźnie zawodowej. Osoby szczupłe uważane są za przedsiębiorcze i energiczne, a „puszystym” przypisuje się takie cechy, jak gnuśność, niestabilność emocjonalna i kiepska komunikatywność. Nawet sześciolatki odbierają dzieci otyłe jako „leniwe, brudne, głupie, złe, kłamliwe i oszukujące”.
Ofiarę tego typu stereotypów padła m.in. Betty Gonzales, nauczycielka z Kalifornii. Amerykanka została zwolniona z pracy, choć cieszyła się opinią świetnego pedagoga i była wprost uwielbiana przez dzieciaki. Jedyne jej "przewinienie" to… 220 kg wagi! Taka tusza – zdaniem dyrekcji szkoły – negatywnie wpływa na psychikę uczniów i zachęca ich do niezdrowego trybu życia.
Identyczny los spotkał niejakiego Graeme’a Ivisona (prawie 200 kg), pracownika fabryki przetwarzania odpadów atomowych Sellafield w Wielkiej Brytanii. Mężczyzna nie był w stanie przecisnąć się przez bramki wchodzące w skład systemu zabezpieczeń obiektu. Nie mógł też nałożyć specjalnego kombinezonu chroniącego przed skażeniami. W tej sytuacji kierownictwo zakładu podjęło decyzję o wręczeniu mu wypowiedzenia.
Nierówne szanse
Z powodu tzw. tłuszczowej histerii można wylecieć z roboty. Albo jej w ogóle nie dostać. Inna kara za „misiowaty” wygląd to gorsze wynagrodzenie. Badanie przeprowadzone wśród młodych Amerykanek o rubensowskich kształtach wykazało, że zarabiają one wyraźnie mniej niż ich koleżanki, czy te zdrowe, bez otyłości, czy z innymi chorobami.
Do podobnych wniosków prowadzi sondaż zrealizowany przez niemieckich psychologów – szczupli wyciągają o 24 proc. więcej niż „grubasy” i znacznie szybciej pną się po drabinie stanowisk.
Doświadcza tego Andrzej, przedstawiciel handlowy z kilkunastoletnim stażem. Gdy jego firma organizuje rekrutacje na funkcje menedżerskie, natychmiast zgłasza swoją kandydaturę. Uważa, że awans mu się należy jak psu buda. Bo jest najbardziej efektywnym sprzedawcą w swoim zespole, ma zdolności menedżerskie i już niedługo skończy studia z zarządzania w Szkole Głównej Księgowej. Ponadto wszyscy stawiają go za wzór lojalności. Wymienione argumenty nie przekonują jednak zarządu. A może i przekonują, lecz co innego rzuca się im w oczy.
- Szefowie stawiają na ludzi młodych, mało doświadczonych, za to atrakcyjnych pod względem fizycznym – twierdzi Andrzej. – Moje kilogramy jakoś nigdy nie przeszkadzały w zawieraniu dużych kontraktów. Ale dla zwierzchników są poważną przeszkodą w sprawowaniu funkcji kierowniczych.
Kto ofiarą, a kto winowajcą
Ale czy zarzucanie pracodawcom dyskryminacji jest słuszne? Może to, co z zewnątrz wygląda na nietolerancję, jest w rzeczywistości zwykłą troską o własny biznes? Naukowcy z Michigan State University obalili ostatnio mit, że tężsi pracownicy są leniwi i trudno się z nimi dogadać. Ale na otyłości przedsiębiorstwa jednak tracą – według danych Conference Board, w USA aż 45 mld dolarów rocznie. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest to, że statystycznie „puszyści” są bardziej chorowici i częściej biorą zwolnienia lekarskie.
Z drugiej jednak strony, czy duża część winy nie leży po stronie pracodawców? Banki, biura, urzędy każą nam spędzać coraz więcej czasu przed komputerem. Przeciążeni obowiązkami, szybciej pójdziemy do automatu po batona lub chipsy, niż wybierzemy się do zdrowej restauracji dwie ulice dalej. Zwłaszcza że nie jest to miejsce na każdą kieszeń. A brak ruchu, połączony z niezdrową dietą, to główna przyczyna otyłości.
W Stanach Zjednoczonych aż 40 proc. firm wdraża programy przeciwdziałania nadwadze swoich pracowników. Za rozwiązanie problemu biorą się tam nawet prywatne przedsiębiorstwa. A jak jest u nas? Wygląda na to, że nierówną walkę z otyłością musimy toczyć sami. Dość wspomnieć, że pakiety opieki medycznej ma obecnie tylko około 30 proc. pracowników w Polsce.
Janusz Sikorski