Ten bunt to początek nowej rewolucji politycznej?
01.06.2011 07:13, aktual.: 22.06.2011 10:01
„Młodzież bez pracy. Pokolenie czuje się pominięte” – nagłówek austriackiego dziennika „Die Presse” to tylko jeden, dość typowy z wielu głosów w kwestii „młodzi w Europie”. Protesty studentów, licealistów, młodych pracowników i bezrobotnych, przetoczyły się falą przez kilka krajów Unii Europejskiej – obecnie zatrzymały się w Hiszpanii. Nie wiemy co przyniosą – rewolucję polityczną, wstrząs na scenie partyjnej, a może awans nowych ruchów społecznych. Pewne jest jedno – choć protestują głównie młodzi, nie o wiek tu chodzi. Nie o „gorące głowy” czy młodzieńczy radykalizm - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Opowieść o rzekomym „konflikcie pokoleń” znamy nie od dziś. Młodzież musi się wyszumieć, społeczeństwo potrzebuje zmiany – mówią pobłażliwi liberałowie. Od dobrobytu się gówniarzom w głowach poprzewracało, upadają wartości – to już poirytowani konserwatyści. Jednych i drugich łączy przekonanie, że „to już było”. Że oto młodzi i starzy różnią się – co dość normalne – w zapatrywaniach na rzeczywistość, pragną innego stylu życia – a zarazem nie dla wszystkich starczy miejsca pod wspólnym dachem (na stanowiskach korporacyjnych, w aparacie partyjnym). Szanse nie odpowiadają aspiracjom – i bunt gotowy. Ale koniec końców i tak skończy się jakąś formą dostosowania (do) systemu. W końcu wszyscy jesteśmy konformistami...
Ale chyba nie tym razem. Bo w Hiszpanii (Austrii, Wielkiej Brytanii, Francji...) nie chodzi o styl życia i brak miejsca w korporacji. Wygląda na to, że mamy do czynienia z odsłoną zupełnie nowego konfliktu społecznego, który tylko zbiegiem okoliczności pokrywa się (a i to nie ściśle) z podziałami wiekowymi.
Na poziomie dochodów, część dawnych podziałów zachowuje ważność – rośnie presja na klasę średnią, której cięcia socjalne i niesprawiedliwe podatki (wysoki VAT zamiast rozsądnej progresji PIT)
grożą popadnięciem w ubóstwo. Ale kryzys ekonomiczny i wieloletni proces „uelastyczniania” rynku pracy ujawniły zupełnie nowy podział. Pomysły na walkę z bezrobociem przez liberalizację kodeksu pracy, globalny wyścig na dno poprzez cięcie jej kosztów, wreszcie warunki zmiennej koniunktury i „projektowy” model zarządzania zespołami ludzkimi – stworzyły nową klasę. Wewnętrznie się różni: branżą, dochodami, wykształceniem, statusem. Łączy ją niepewność zatrudnienia, brak ochrony socjalnej, często ubezpieczenia zdrowotnego i opłaconych składek emerytalnych. A także brak dostępu do kredytu, a w efekcie szans np. na własne mieszkanie. Jeśli dodamy do tego degradację usług publicznych (w niektórych hrabstwach USA straż pożarna z powodu cięć gasi tylko... ubezpieczone domy), robi się naprawdę nieciekawie.
Ostatnie recepty na walkę z rosnącym bezrobociem stanowiły terapię dżumy cholerą: bezrobocie w niemal całej Europie i tak jest duże, a do tego mamy rosnącą grupę „pracujących ubogich” i pracujących dorywczo, w permanentnej niepewności o jutro. W zasadzie nie powstają „normalne” miejsca pracy. Zdaniem co bardziej przenikliwych socjologów (z Francuzem Robertem Castelem na czele), podział na insiderów systemu zabezpieczenia społecznego i pozbawiony zabezpieczeń „prekariat” (polskiego słowa na razie brak) będzie kluczowym podziałem społecznym najbliższych dziesięcioleci. Nową klasę stanowią niemal wszyscy ci, którzy w ostatnich kilku (w Hiszpanii niemal kilkunastu) latach weszli na rynek pracy. I dlatego właśnie nowa klasa myli się niektórym z pokoleniem.
Samozwańczy „obrońcy młodych” próbują wskazać wroga: oto starzy, usadowieni do emerytury (albo i grobowej deski) na ciepłych posadkach, obłożeni przywilejami w administracji i budżetówce, śmieją się w nos studentom, którzy z obłędem w oczach biegają z jednego kierunku na drugi, od jednej umowy o dzieło do drugiej na zlecenie. A rozwiązanie? Oczywiście... likwidacja „przywilejów”, czyli elementarnych praw do zabezpieczenia społecznego – dla wszystkich. Starych nie można po prostu posłać na wcześniejszą emeryturę, bo – jak wiadomo – będą one tak żałośnie niskie, że pracować trzeba i do 70 roku życia...
Sfrustrowany „prekariat” – ludzie bez perspektyw na stabilne zatrudnienie – obalił już kilka reżimów. W Europie na razie biwakuje z dziećmi (!) w przyjaznej atmosferze, jak na madryckim Puerta del Sol. Co będzie dalej, jest sprawą otwartą. A możliwości – te skrajne – są dwie. Pierwsza zakłada polityczną zmianę. Lewica – ta czy inna, choćby w nielewicowym kostiumie, musi znaleźć odpowiedź na „czas nowych niepewności”, trawestując tytuł książki Pierre Rossanvalona. Minimalny dochód gwarantowany, a może nowe formy ubezpieczeń społecznych – nie wiadomo. Na razie pomysłów jest jeszcze mniej, niż alternatywnych odpowiedzi na kryzys roku 2008.
Jeśli ich nie znajdziemy, pozostaje opcja druga: „konieczne, bolesne reformy”, o których tak lubią pisać liberalni publicyści, a które zniosą problem nowego podziału społecznego. Po prostu całe społeczeństwo, chcąc nie chcąc, zasili szeregi nowej klasy. Nie wszyscy stracą – wąska elita (rentierzy, poszukiwani eksperci) poradzą sobie i bez stałych umów o pracę, o publicznych usługach nie wspominając. Resztą – ich niepewnością jutra, frustracją, strachem i gniewem – zajmą się Prawdziwi Finowie, Bloki Flamandzkie, Austriackie Partie Wolności i inne Fronty Narodowe. Jeśli oczywiście odpowiednio wcześniej Sarkozy z Berlusconim nie pójdą po rozum do głowy przejmując ich hasła, goniąc na początek Romów (Arabów, Turków, gejów, liberałów...) gdzie pieprz rośnie. I wtedy, jak mawiano w mojej (i chyba nie tylko) podstawówce, skończy się Dzień Dziecka.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski