To w końcu jak się ubierać do pracy?

Ubiór, jaki nosimy, nabiera w pracy szczególnego znaczenia. Świadczy o wielu rzeczach: o powadze firmy, o naszej pozycji w hierarchii zawodowej, o charakterze wykonywanych zadań. Również o stosunku do innych ludzi – przełożonych czy klientów. Strój oficjalny bywa zarazem znienawidzonym pancerzem. Krępującym i niszczącym osobowość. Ale nadmiar luzu w ubiorze czasem też może odbić się czkawką.

To w końcu jak się ubierać do pracy?
Źródło zdjęć: © thinkstock

01.07.2011 | aktual.: 01.07.2011 15:29

Styl to zawód?

- Pokaż mi na uroczystości niechlujnie ubranego faceta. Od razu ci powiem, że to ktoś z prasy – śmieje się 40-letni Jacek, dziennikarz. Według niego, jego koledzy po fachu przyznali sobie monopol na luz. I to niezależnie od okoliczności. - To było po samorządowych wyborach. Uroczyste zaprzysiężenie prezydenta w moim mieście – wspomina. – Szybko zauważyłem, że coś jest nie tak. Nie pasowałem do otoczenia. Byłem jedynym mężczyzną na sali bez garnituru. Znajomy urzędnik zlitował się i pożyczył mi awaryjną marynarkę. Przetrwałem jakoś całą uroczystość. Pamiętam, że garb kaptura od bluzy odstawał mi na plecach.

Ale to nie Jacek był sprawcą największej sensacji na uroczystości. Jego fotograf nie dostał marynarki. Nie miał zresztą czasu jej szukać, bo natychmiast po zrobieniu zdjęć musiał pędzić dalej. Miał na sobie kusy sweterek i dżinsy biodrówki. - Gdy kucał czy przyklękał, zebranym ukazywała się górna część jego bladych, tłustych pośladków – przypomina sobie Jacek. – Nie pamiętam, dokąd jechał później, zdaje się, że do jakiegoś liceum.

Tam musisz być elegancki…

W świecie małych i dużych firm panują najróżniejsze zasady dotyczące ubioru. Od pełnej uniformizacji do daleko posuniętej dowolności. Czasami zresztą style i zwyczaje mieszają się ze sobą na obszarze jednego zakładu.

Ogromną wagę do odpowiedniego ubioru przywiązuje się tradycyjnie w urzędach państwowych i samorządowych, w bankach, w działach firmowych mających bezpośredni kontakt z klientem. Obowiązuje tam zasada: wizerunek firmy jest tworzony przez jej pracowników. Szczególny nacisk na aspekt ubioru pracownika kładą renomowane firmy z branż takich jak finansowa czy prawnicza. Tam pracownicy nie wyłgają się wyprasowanymi spodniami, eleganckim swetrem lub sztruksami. O dżinsach w ogóle nie ma mowy.

Garnitury, krawaty, białe koszule. Kobiety – eleganckie, stonowane kostiumy, dyskretny makijaż. Obowiązkowo pończochy, spódnice nie za długie ani nie za krótkie. O zadbanych włosach i dłoniach nie ma co wspominać – to obligatoryjne dla obu płci. Nikt nie poważy się, by zakwestionować panujące obyczaje.

Co więcej, w wielu miejscach obowiązują one nawet w przypadku tych, którzy o pracę dopiero się starają. Jak się ubrać na rozmowę kwalifikacyjną? – ten temat porusza niezliczona ilość poradników i przewodników po korporacyjnym savoir vivre. …chociaż nie zawsze

- Z tą oficjalnością bywa jednak różnie – twierdzi architekt pracujący od lat w miejskim urzędzie. – W naszym magistracie zdarza się, że nawet ludzie pełniący funkcje reprezentacyjne pojawiają się ubrani na lekkim luzie. Na przykład w czarnych dżinsach i w golfie. Ale to chyba taki lokalny zwyczaj. Znajomi z innych urzędów nawet w upały muszą męczyć się w garniturach. Naturalnie noszą je tylko w pracy, a po skończeniu „szychty” odwieszają do szafy.

Ale czasami rygory związane z ubiorem dokuczają widać także szefom, bo w niektórych miejscach pracy bywają od czasu do czasu rozluźniane. W anglosaskich firmach narodził się zwyczaj casual days, luźnych dni, przypadających w piątki. Można wtedy garnitur zostawić w szafie, a obowiązki wypełniać w stroju bardziej dowolnym. Savoir vivre mówi też od jakiegoś czasu o „odpuszczeniu” sobie i możliwości chodzenia do pracy latem, w upalne dni, w jasnym, lekkim garniturze, albo po prostu w letnich spodniach i koszuli. Naturalnie, jeśli szef pozwoli.

Co innego pracownicy agencji reklamowych, redakcji, firm komputerowych, no i artyści. Im wolno ubierać się, jak chcą. W niektórych środowiskach im kto dziwaczniej ubrany, tym lepiej. Kiedy dla jakiejś oficjalnej przyczyny ktoś musi założyć „gajer”, jest narażony na kpiny albo, co równie denerwujące, litościwe uwagi i spojrzenia.

Wcale jednak nie trzeba garnituru czy żakietu, by poczuć się jak w mundurze. Pracownicy wielkich sklepów branżowych są zobowiązani do noszenia określonych strojów, przynajmniej koszul czy bluzek, często z nazwą firmy na piersi lub na plecach. Trudno też wyobrazić sobie, by sprzedawca w sklepie z odzieżą znanej marki był ubrany w spodnie czy koszulę innej, konkurencyjnej firmy. To także wymóg, od którego nie ma odwołania. Widać z tego, że „garniturem”, pancerzem zabijającym naszą niezależność, tak naprawdę może stać się wszystko. Czy się z tym pogodzimy, zależy wyłącznie od nas.

Tomasz Kowalczyk/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)